„Książę Niezłomny", „Rzeźnia" czy „Nowy wspaniały świat"?
Zacieśnia się krąg faworytów drugiej odsłony Festiwalu Arcydzieł (10-19.11) będącej kontynuacją Rzeszowskich Spotkań Teatralnych z 61 edycją, w Teatrze Siemaszkowej w Rzeszowie.Do wybitnych przedstawień, jak „Książę Niezłomny", w reżyserii Małgorzaty Warsickiej i „Śmierć komiwojażera", w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej, z Narodowego Starego Teatru i Teatru Ludowego w Krakowie, „Sen srebrny Salomei", w reżyserii Piotra Cieplaka, z Teatru Modrzejewskiej w Legnicy i „Nowy wspaniały świat", w reżyserii Piotra Ratajczaka, z Teatru Osterwy w Lublinie, dziś dołączy „Rzeźnia", w reżyserii Andrzeja St. Dziuka, z Teatru Witkacego w Zakopanem.
„Rzeźnia", to słuchowisko Mrożka, które bulwersująco i ciekawie przeniósł na scenę Teatru Witkacego w Zakopanem Andrzej St. Dziuk, dotykając boleśnie kwestii miejsca artysty w świecie zanurzonym w konsumpcji i głuchym na wołanie sztuki. W sumie, to rzecz o degradacji kultury, która upada współmiernie do rosnącej w siłę „cywilizacji konsumowania".
Jak i jak często artyści stają odważnie przeciw przemocy? Jakże często bywa żałośnie bezsilne takie niby przeciwstawianie się przez nich gwałtom i okrucieństwom.
To spektakl o bolesnych dla współczesnego człowieka znaczeniach i odniesieniach. Miejscami metafizyczny, chwilami dosłowny. Z bajecznie ogarniętą przestrzenią, w której aktorzy poruszają się i mówią tekst w muzycznym rytmie (co ciekawie podkreśla, że fabułą do pewnego stopnia jest muzyka, a głównym bohaterem skrzypek). Przedstawienie, które świetnie się ogląda, z zaciekawieniem słucha i mocno przeżywa.
O kimś, kto stoi między codziennymi emocjami i swą sztuką. To wieczny dylemat artysty w świecie będącym na granicy groteski i drapieżnej satyry. Tu, w przestrzeni scenicznej, stworzonej z niezwykłej urody obrazów. W której to scenerii „Koncert na dwa woły, obuch, nóż i siekierę" - czyli „Rzeźnia", brzmi szczególnie dosłownie i bezdusznie akceptowalnie, kiedy słuchamy z odległości krzeseł, nagranych ryków i pojękiwań zabijanych zwierząt, które wkrótce będą daniem na stołach. Wołań tych nie przytłumią w sumieniach i wrażliwości, dźwięki skrzypiec pogubionego artysty.
Ta sytuacja dzieje się w teatrze, ale jest na tyle wzięta z życia, że jeśli dotyczy zwierząt może mieć realne miejsce gdzieś opodal, a jeśli ludzi, to tylko nieco dalej. Ocierając się o tak bezlitosną dosłowność, trudno nie mieć troskliwych myśli o własnej skórze.
Choć to tylko literacka i teatralna próba rywalizowania metafizyki z życiem, która w teatrze, zyskuje aktualny wymiar groteski. Bo czy nie jest tak, kiedy słyszymy, że „każdy może uczestniczyć w zabijaniu, czy to jako rzeźnik, czy wół"?
Siedzimy wzdłuż ścian, milczący, współodpowiedzialni za treści monologów i dialogów, pełnych ekstatycznych uniesień, sztucznych sporów - w obliczu mordu na zwierzętach i domyśle, ludziach. Z pytaniem cisnącym się na usta: Dlaczego „naturalni i spontaniczni" wygrywają z „refleksyjnymi i umiarkowanymi"? Co brzmi szczególnie drażliwie w dzisiejszych czasach.
Jutro w finale festiwalowego konkursu „Maria Stuart", w reżyserii Martyny Łyko - Szalińskiej, z Teatru Siemaszkowej w Rzeszowie. Pojutrze werdykt. Który spektakl nagrodzą jurorzy Anna Augustynowicz, Anna Sroka - Hryń, Jacek Sieradzki i Jan Wolski: może „Księcia Niezłomnego", „Rzeźnię", a może „Nowy, wspaniały świat"?
A który publiczność?
Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
16 listopada 2023