Książę Złomu

Drugi dzień festiwalu Opolskie Konfrontacje Teatralne zapowiadał wiele atrakcji. Głównie dlatego, że głos zabrało młode pokolenie reżyserów. Najpierw etiudy studentów reżyserii Akademii Teatralnej, a potem spektakl konkursowy czyli "Książę Niezłomny" w reżyserii Pawła Świątka. Niestety, odczytania klasyki przez młodych twórców zawiodły.

Pierwszy punkt programu "Iwaszkiewicz. Mrożek. Współcześnie" zawiódł podwójnie. Nie udało się dojechać do Opola ekipie drugiego pokazu - interpretacji tekstów Sławomira Mrożka. Natomiast o pierwszym z nich - adaptacji prozy Jarosława Iwaszkiewicza - można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że był współczesny. Studentka Karolina Szczypek pokazała etiudę na podstawie "Tataraku" i "Dzienników" przygotowaną pod opieką Mateusza Bednarkiewicza. Znudzona życiem Marta prowadzi dialog z samym Iwaszkiewiczem. Do uwodzenia młodego chłopaka popycha ją w równej mierze nostalgia, jak i chęć wyzwolenia się z oków konwencji (które narzuca jej postać autora "Tataraku"). Koncepcja miała pewien potencjał, ale wykonanie sprawiło, że temat okazał się wtórny. Koncept pisarz kontra jego postać to motyw ogrywany od początku XX wieku, co najmniej od 1921 roku, gdy Luigi Pirandello pisze "Sześć postaci scenicznych w poszukiwaniu autora". Środki teatralne użyte do sportretowania dramatu głównej bohaterki bazują na mocno zakurzonym warsztacie - trochę symbolizmu, trochę głębokiego przeżywania. Triumfowała więc konwencja realistyczno-sentymentalna: głębokie i pełne wdzięku spojrzenia Marty (dwoiła i troiła się w tej roli Ewa Skibińska przy dość pasywnych partnerach), atmosfera duchoty (kadzidełka, papierosy) i snop światła symbolizujący zamknięcie i samotność głównej bohaterki... Było to zdecydowanie za mało, aby eksperymentalną przestrzeń Modelatorni wypełnić świeżością znaczeń. Należy jednak przypomnieć, że twórczynią tego przedstawienia jest studentka pierwszego roku i jak wielokrotnie zaznaczano, etiuda ma charakter pracy w toku.

Bardzo współczesny okazał się natomiast "Książę Niezłomny" [na zdjęciu] Calderona-Słowackiego z dramaturgią Sebastiana Majewskiego z Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi. Można by powiedzieć za bardzo... Dramat Don Fernanda rozgrywa się tu na pustyni (trafnie) w świecie apokaliptycznym (znak zapytania) przypominającym scenerię "Mad Maxa" (podwójny znak zapytania). Lądowanie Portugalczyków (czy w świecie apokaliptycznym istnieją jeszcze narody?) na afrykańskim przylądku zwiastuje przyszłą katastrofę. Przyjechali podbić Fez (wiemy o tym z dramatu, w przedstawieniu o tym ani słowa). Gdzie znaleźli się właśnie przybyli? Wiemy, że w świecie tym panuje zmechanizowanie (spacja), cyborgizacja (spacja) i pierwotna dzikość (stop! dlaczego?). W piachu zakopane są wraki samochodu a postaci noszą fragmenty karoserii w formie zbroi (enter).

Twórcy osadzają świat Calderona-Słowackiego w estetyce gry komputerowej. Nadają postaciom robotyczny charakter, a potem w tej estetyce rozgrywają sceny znane z dramatu. Najpierw mówi się wierszem - który w połączeniu z cyborgicznymi strojami brzmi śmiesznie - potem odgrywa się formalne układy choreograficzne: szczególnie sceny bitew i czegoś, czego nie potrafię dokładnie nazwać, ale chyba jakiegoś laga (błędu) w grze. Szybkie tempo znaczone ostrym światłem i okraszone ciekawą muzyką Dominika Strycharskiego (tutaj akurat bez ironii) miało chyba wciskać w fotel jak na "Mad Maxie". Tymczasem wyszło nudno. Skąd w grze wzięły się lagi? Dlaczego w ogóle oglądam grę komputerową? I dlaczego ta gra rozgrywa się w świecie postapo? I najważniejsze: dlaczego w tym świecie grany jest dramat o ofierze, niezłomności i żarliwej wierze? (Zapytam cynicznie: czy chodzi o przyciągnięcie do teatru łódzkiej młodzieży na klasykę?)

Sebastian Majewski mówił na dyskusji po przedstawieniu, że bardziej niż temat niezłomności interesowało ich wejście z przytupem w dyrekcję Teatru w Łodzi. Na pytanie o tytułową niezłomność odpowiedział, że miała one drugorzędne znaczenie i każdy aktor w głębi siebie stworzył własną interpretację, co potwierdzili (niestety) wykonawcy ról. W dyskusji i na scenie. Główną intencją dramaturga i reżysera było odnalezienie nowego języka, w ramach którego zaprezentuje się klasyczny dramat. Ceuta, o którą idzie cała gra, to dla nich alegoria wody (trafnie, w końcu znajdujemy się na pustyni). Ale jak się do niej ma tragedia więzionego infanta- nie wiadomo. Czy cierpi on za demokratyczny dostęp do wody? Trudno to chyba przekazać, nie zmieniając nic w oryginalnej tkance tekstu (bo Calderon-Słowacki nie pisali o wodzie...). Twórcy celowo (znak zapytania) pominęli treść dramatu; potrzebowali jedynie atrakcyjnej ramy estetycznej do opowiedzenia... czegoś, czego nie naruszyli żadną, nawet najbardziej powierzchowną interpretacją.

W programie pytają zaczepnie: "czy w tym świecie III wojny światowej jest jeszcze szansa na bohaterstwo?". Mógł to być spektakl o tym, że zdolność do ofiary nie jest możliwa, ponieważ w świecie po apokalipsie rządzi nagi instynkt i własne interesy. Mógł też być o tym, że człowieka w tym świecie stać na poświęcenie. Ale wówczas trzeba by opracować zamysł dramaturgiczny i odpowiedzieć na podstawowe pytanie: dlaczego (to się dzieje)? Tymczasem widzowie otrzymali fuzję teatralnych środków z ograbionym ze znaczeń tekstem. Twórcy powinni zdać sobie sprawę, że aby z połączenia stylu premistycznego Słowackiego i estetyki hollywoodzkiego filmu wyszło coś sensownego nie wystarczy mechanicznie wpisać między frazy wiersza obce mu rozwiązania formalne.

Skoro twórcy, jak sami przyznali, niechętnie podeszli do tematu "niezłomności", inscenizując "Księcia Niezłomnego" (może lepiej byłoby wystawić "Mad Maxa"?), zamiast oryginalnego tytułu może lepiej pasowałby do ich spektaklu "Książę Złomu". W końcu tożsamość Don Fernanda wyznaczona jest tu przez kulturę gangu motocyklowego, auto-moto i metaliczne dźwięki wspomnienia po apokalipsie.



Piotr Urbanowicz
e-teatr.pl
21 kwietnia 2017