Kto wątpi we współczesność Szekspira?

Na pewno nie Gabriel Gietzky. Przygotowując swoją interpretację "Kupca weneckiego", twórca nie próbował zadziwić widzów rzekomo odkrywczym pomysłem zastosowania psychoanalizy do odczytania Szekspira. Pozwolił mówić tekstowi, a tym samym dowiódł swojego reżyserskiego kunsztu. Przy pomocy prostych środków odsłonił zawartą w dramacie mroczną wizję człowieczeństwa

Przemoc, wykluczenie, tłumiona seksualność, drapieżny kapitalizm – te kategorie wyznaczają conditio humana w spektaklu Gietzky’ego. Miłość i ludzka godność gubią się w rzeczywistości, w której relacje międzyludzkie powielają wzór transakcji handlowej. Eksponując ukryte w tekście wątki homoseksualne, Gietzky portretuje młodego Bassania (Michał Szwed) jako utrzymanka beznadziejnie w nim zakochanego kupca, Antonia (Jerzy Senator). Piękna mieszkanka Belmontu (Lena Frankiewicz), obiekt starań Bassania, jest, jak sugeruje jej imię, Porcją – częścią ojcowizny, którą rodzic dysponuje zza grobu, tak jak Antonio dysponuje porcją swojego ciała obiecaną wierzycielowi, Żydowi Szajlokowi (Bolesław Abart). Córka Szajloka (Katarzyna Z. Michalska), uciekając z Włochem, wkupuje się w chrześcijański świat walizką kosztowności. W rozpaczy jej ojca żal za utratą dziecka w okrutny sposób przeplata się zaś z tęsknotą za utraconym majątkiem.

Nie bojąc się niepoprawności politycznej, Gietzky podąża za Szekspirowskim obrazem Żyda wyposażonego we wszystkie stereotypowe przywary. W swoim spektaklu pokazuje jednak uniwersalność tych wad. Konkluzję z pozoru nawołującej do tolerancji przemowy Szajloka stanowi wszak wskazanie na powszechność prawa do zemsty. Taki właśnie jest świat w „Kupcu weneckim” – pełen nieufności, wzajemnej podejrzliwości i niepokojących zależności między miłością a własnością.

„Podskórną” agresję, czającą się pod powierzchnią dworskiej uprzejmości i szekspirowskiego humoru, doskonale oddaje gra aktorska. Choć w spektaklu nie odnajdziemy kreacji z prawdziwego zdarzenia (wyjątkiem doskonała rola Krzysztofa Boczkowskiego, wcielającego się w groteskową postać służącego Lancelota), na uznanie zasługuje konsekwencja interpretacji tekstu. Aktorzy wydobywają ukryte w nim gorycz i okrucieństwo, wrażenie to wzmacnia zaś opętańczy taniec w finałowej scenie. Rozbrzmiewająca w niej muzyka pozostawała we wcześniejszych częściach spektaklu w tle, współtworząc nastrój i wzmacniając napięcie. W zakończeniu tłumiona dotychczas energia eksploduje, obłędność tej sceny ujawnia zaś pozorność happy endu.

Żaden z konfliktów, składających się na dramaturgię historii kupca weneckiego, nie został bowiem rozwiązany. Gietzky nie szuka prostych rozstrzygnięć ani nie stara się wskazać winnych. Jego spektakl jest gęsty od znaczeń, których bogactwo trafnie dostrzegł w tekście Szekspira. Wydobywa wielość wątków, nie podporządkowując ich jednej wykładni – psychoanalitycznej, queerowej lub antykapitalistycznej. Nie dowodzi współczesności Szekspira, ale zakłada ją w punkcie wyjścia. Dzięki temu osiąga równowagę między szacunkiem dla tekstu a nowoczesnością.



Urszula Lisowska
Dziennik Teatralny Wrocław
30 kwietnia 2012
Spektakle
Kupiec Wenecki