Kultowa "Biała bluzka"

Krystyna Janda i Magda Umer wracają do "Białej bluzki" Agnieszki Osieckiej. O legendzie tego spektaklu pisze krytyk teatralny Janusz Majcherek.

W latach 80. zeszłego wieku nikt jeszcze nie mówił o przedstawieniach, że są "kultowe". Ale gdyby tak było, to "Białej bluzce" zapewne by to miano przypadło. Monodram Krystyny Jandy oparty na opowiadaniu Agnieszki Osieckiej cieszył się w każdym razie szalonym wzięciem. 

Premiera odbyła się w marcu 1987 roku na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Potem Janda objechała z "Białą bluzką" pół Polski. W "Rozmowach w tańcu" Osiecka wspomina, że tabuny panienek jeździły za Jandą jak groupies za rockową kapelą i po spektaklu wzdychały: "To jest o mnie". Według Osieckiej "Biała bluzka" była portretem dziewczyny z pokolenia "Solidarności", "portretem brutalnym i szczerym, może nawet bolesnym".

Janda grała "Białą bluzkę" także w Warszawie i tu ją widziałem, choć po dwudziestu paru latach nie pamiętam gdzie, chyba na Małej Scenie Teatru Powszechnego. Zachowałem jednak w pamięci aktorkę w charakterystycznej pozycji: ubrana w spodnie i jakiś dziergany sweterek siedziała na krześle, wychylając się do przodu i opierając na dłoniach zaciśniętych na brzegu krzesła, między rozchylonymi kolanami. Była może trochę wyzywająca, może trochę agresywna. Gładko zaczesane do tyłu włosy odsłaniały twarz ostrej dziewczyny, która idzie przez życie, nie zważając na normy i konwenanse.

Elżbieta w wykonaniu Jandy młodzieńczą dynamiką i nonkonformizmem przypominała trochę Agnieszkę z "Człowieka z marmuru", z tą jednak różnicą, że stanowiła jakby negatyw tamtej. Nie miała swojej sprawy do załatwienia. Ani nie zamierzała wadzić się z systemem, ani walczyć o żadną prawdę. Przynajmniej taką, która ma jakiś wymiar polityczny czy moralny. Była dzika i swobodna, może nawet stuknięta, gotowa zanarchizować otoczenie, nie zważając na sztywne regulacje stanu wojennego. Przedwcześnie rozczarowana i nieprzystosowana mogłaby zwierzać się nad ranem pierwszemu lepszemu facetowi: "A ja jestem, proszę pana, na zakręcie". Albo tańczyć, "nie patrząc do lustra", jak ta wariatka, którą Osiecka z bułgarska nazwała "otkaczałką". Zdawała się żyć we wściekłej niezgodzie z historią, która narzucała wzory zachowań. Przeważnie na gazie, lekceważyła role społeczne i nawet własna tożsamość, rozbita na różne kawałki i niespójna, sprawiała jej problem. W jej opowieściach uwalniała się nieokiełznana wyobraźnia, fantazja słów i gra skojarzeń. Żywioł języka niósł ją jak pijaną Szeherezadę przez ponurą, pokiereszowaną duchowo Warszawę wczesnych lat 80. Dniem i nocą wycierała luksusowe bary hotelowe i zaplute mordownie, bywała w nowobogackich rezydencjach i w kawalerkach konspirujących opozycjonistów, trafiała do komitetu pomocy internowanym w kościele na Piwnej i na orgietkę u prywaciarza żyjącego z naprawy samochodów. Szwendała się bez celu po Pałacu Kultury i snuła po zakazanych ulicach i spelunkach - odblask "Wniebowstąpienia" Konwickiego zmieszany z lokalną odmianą panny Holly Golightly ze "Śniadania u Tiffany\'ego". Wszystko to, żeby uchronić się przed "haraczem szarego dnia", uniknąć pospolitości pobierania kartek w urzędzie, trywialności zdobywania zaświadczenia o miejscu pracy, załatwiania - dyżurne słowo w PRL-u - tego czy tamtego.

Fantazyjne słowotoki rejestrujące awanturę życia przerywane były piosenkami Osieckiej, już wtedy klasycznymi, jak choćby "Widzisz mała, jak to jest", "Bo ja tak mówiłam żartem" czy "Wariatka tańczy". Autorka adaptacji i reżyserka "Białej bluzki", Magda Umer, ułożyła te piosenki w taki sposób, żeby niczym nieskrępowane, skandaliczne, czasem bardzo zabawne historyjki Elżbiety złamać czy skontrować tonem lirycznym, pozwalając zarazem Jandzie na pewien dystans czy wręcz wyjście z postaci. W rezultacie powstała bardzo udana forma sceniczna, która łączyła klasyczny monodram z teatrem piosenki.

"Biała bluzka" stała się tematem rozmów nie tylko ze względów artystycznych. Była w tym spektaklu nuta prowokacji, która polegała, jak mi się po tylu latach wydaje, na ostentacyjnym odejściu od zmitologizowanego już wtedy i ucukrowanego wizerunku stanu wojennego. Jego realia były w tekście Osieckiej ledwie obecne, jakby bohaterka ignorowała rzeczywistość albo nie chciała przyjąć jej do wiadomości. Myślę, że sama Osiecka miała z tym jakiś problem: fantastycznie podpatrywała i rejestrowała drobne przejawy codziennego życia i języka, a zarazem poetycko im się wymykała, nie pragnąc być ani świadkiem, ani tym bardziej sumieniem świata. Do myślenia daje równoległa lektura "Białej bluzki", która w formie książkowej ukazała się w 1988 roku, z niedawno opublikowanym "Dziennikiem dla Adama", pisanym mniej więcej w tym samym czasie, co opowiadanie, to znaczy w połowie lat 80. Tytułowym Adamem jest Adam Michnik, odbywający wówczas jedną ze swych odsiadek. Osiecka z punktu widzenia "politycznej gapy" opisuje mu różne byle jakie zdarzenia z życia własnego i wspólnych znajomych, w istocie podobne do doświadczeń Elżbiety. Nie tak szalone i malownicze, ale równie ostro wyznaczające pole osobistej wolności, outsiderstwa, które wyrzeka się jakiegokolwiek publicznego zaangażowania. Być może "Dziennik dla Adama" miał stanowić swoiste alibi dla tego, co Osiecka w "Białej bluzce" wyraziła ekspresyjnym głosem narratorki, która miała w nosie "problemy ekstremy"?

Po 23 latach od premiery "Biała bluzka" znów pojawi się na afiszu, tym razem w Och-teatrze. Nie mam pojęcia, czy - mówiąc językiem filmowym - będzie to remake, czy sequel, w każdym razie nie podejrzewam Jandy, żeby ot, tak po prostu powróciła do postaci sprzed ćwierćwiecza. Nie to, żebym aktorce wypominał upływający czas, ale gdy dziś myślę o Krystynie Jandzie, mam przed oczami jej piękne role dojrzałych, skomplikowanych psychicznie kobiet: Iwaszkiewiczowskiej Marty w "Tataraku" Wajdy czy zaprzyjaźnionej z Mironem Białoszewskim Jadwigi Stańczakowej w obrazie "Parę osób, mały czas" Barańskiego. Cóż one mają wspólnego z ekscentrycznym, drapieżnym kociakiem, który próbuje urządzić sobie dolce vita na nadwiślańską miarę, wymykając się normalizacji zaprowadzonej przez grudniowych generałów?

Z publikowanego w internecie dziennika wynika, że próby "Białej bluzki" idą znakomicie i Janda jest, by tak rzec, w aktorskim natarciu. Spodziewam się w każdym razie, że po obejrzeniu nowej wersji monodramu nie będę miał poczucia déja vu.

O "Białej bluzce" w Gazeta Café
Krystyna Janda i Magda Umer będą gośćmi spotkania w naszym cyklu "Film, muzyka, teatr w Gazeta Café". Rozmowę poprowadzi Remigiusz Grzela.
Niedziela, 30 maja, godz. 17. Gazeta Café, ul. Czerska 8/10. Wstęp wolny



Janusz Majcherek
Gazeta Wyborcza Stołeczna
29 maja 2010
Spektakle
Biała bluzka