Kunstkamera w pawlaczu

„Ampuć" jest tak cudownie niepoważnym spektaklem. Lekkim, fantazyjnym. Cała twórczość Mumerusa jest jak skrzyżowanie formy z Tadeusza Kantora i poczucia humoru Terry'ego Pratchetta. Wystarczy scena, kawałek światła, łapka na myszy - i mamy teatr. Po uszy zanurzony w wariactwie opowiadanych anegdot pochodzących z innego porządku realności. Aktorzy serwują nam opowiastki o kreaturach naszej wyobraźni: wnętrzakach, kanapolach, książkojadach i biurkoniach, które nie załapały się na Arkę Noego. Nieprzystosowane do środowiska po uderzeniu meteorytu realizmu, cudem przetrwały w historiach opowiadanych dzieciom po zmierzchu.

Tytułowy ampuć żywi się paproszkami przy pomocy trąbki. Ale już takie niedotkniątko - najprawdopodobniej mieszka pod podłogą i żywi się kulami bilardowymi, chrumka pod stołem i fruwa po cerkwiach. Biardluch rozlazły żyje w niedomytych flaszkach po piwie. Natomiast wgryzek, którego ojczyzna znajduje się hen, na wschodzie, kupowany jest zwyczajowo w worku, na podstawie oferty w nieznanym języku. Ćwierka i łapie szczury, wije gniazdka z drutu kolczastego. Królem tej menażerii jest natomiast rurarz - najszczęśliwsze pośród istnień. Należy do rodziny zwierząt przewodowych i tak naprawdę jest niedźwiedziem. Całymi dniami wędruje po rurach z gorącą wodą. Czasem wysuwa z kranu łapę, by pogłaskać po ręce kucharkę albo wystawia całą mordkę i wylizuje twarze domowników myjących się rano z zamkniętymi oczami. Nocami przez nie dokręcone krany podpatruje życie dwunogów, albo pływa w cysternie na dachu. - Łatwo jest o nich wszystkich opowiadać. „Zoologia fantastyczna" Jana Gondowicza na podstawie której napisany został scenariusz, to kapitalny materiał na słuchowisko radiowe. Ale wyprowadzenie tych wszystkich stworzeń na teatralną scenę, jedynie przy użyciu podstawowego wyposażenia gospodarstwa domowego, to już zupełnie inna sprawa.

Przestrzeń sceniczna jest pogrążona w ciemności, prawie pusta... Pełna prostota. Kurz baraszkujący w snopach reflektorów. I przede wszystkim: rekwizyty - pełnoprawni partnerzy aktorów. Artefakty najniższej rangi, wyciągnięte ze strychu, z kuchennej szafki. Artyści teatralizują ich potencjalności: stajemy się świadkami ekstazy miłosnej szczotki do butelek i metodycznego polowania na minusa. (Którego ludzie bardzo nierozważnie lekceważą, bo nie ma nic bardziej niebezpiecznego nad rozsierdzonego minusa. Ten, kto go spotka - rozpływa się w wichrze czasu, staje się iluzją.) A to przecież my jesteśmy epizodami w życiu przedmiotów. Nasz przyspieszony proces zużycia musi budzić litość wśród tych wszystkich antycznych kubków i średniowiecznych gobelinów. I nigdy nas nie zajęło, co też przedmioty myślą o nas. Jak eksponują swoje humory, jak niweczą nasze działania, spadając zawsze masłem w dół, urywając się w chwili pośpiechu, znikając, gdy są najbardziej potrzebne. Artyści Mumerusa bawią się materią swojego spektaklu, dzięki czemu wytwarzają własny język teatralnego obrazowania. Za fantastycznie absurdalnymi pomysłami podąża bardzo skonkretyzowany gest aktorski. Asocjacje wyobraźni rozbiegają się we wszystkich kierunkach. Wszystkie skojarzenia są dozwolone – pod jednym warunkiem – trzeba je wynieść na scenę. Aktor gra wobec rzeczywistości, której projekcja trwa w jego umyśle, ale to nie są lupne przeżycia rodem z dziadka Stanisławskiego. W tej dżungli nieznanego byle przyklejak może nas rozszarpać na strzępy. Trzeba więc grać wobec konceptu, wobec żartu, impulsu od scenicznego partnera, kuriozum z cudzej wyobraźni. Tylko genialnie opanowany warsztat otwiera przestrzeń dla takich transformacji. Lekkomyślnego szaleństwa na tekście, gdy hasła z bestiarusza stają się partyturą organizującą całość przedstawienia. Gra Anny Lenczewskiej i Roberta Żurka jest jak zbliżanie dwóch jednoimiennych biegunów magnesu. Oboje są jak idealnie nastrojone instrumenty: czujni, dynamiczni, zdecydowani. Ich aktorstwo wibruje aż po opuszki palców. W rozedrganiu języka, gdy wykręcają możliwości dźwięków. Do pewnego stopnia są autonarracyjni. Jakby swoją obecność na scenie chcieli dodać w nawiasie do opowiadanej rzeczywistości. Gdy tymczasem lechici trudzą się przyrządzaniem chałwy z łupieżu w wypożyczalni kotów...

W przedstawieniach Mumerusa zawsze najważniejszy jest silnie steatralizowany świat, do którego prowadzą nas aktorzy. Już zapomnieliśmy, zapatrzeni w potomków hiperrealizmu, że to jest właśnie naczelną funkcją teatru: nie epatować światem, który na co dzień uderza nas w twarz; nie wulgaryzować i nie desakralizować ostatnich azymutów eskapizmu. Ludzki umysł tęskniąc do strzyg i rusałek domaga się cudów i niezwykłości, które poddadzą w wątpliwość, że świat jest okrągły. Najbardziej zaś kocha peregrynacje po białych polach, odkrywanie nieznanych plemion z politycznej mapy Księżyca. Na otaczającą rzeczywistość patrzymy, jako ludzie już przyzwyczajeni do świata. A to drastycznie skraca linie naszych skojarzeń. Aktorzy Mumerusa zawsze wykolejają swoich widzów z zastanych schematów myślowych. Bawią się możliwościami. Zeskrobują słownikowe znaczenia i sprawdzają, co jest pod spodem, co zaszyło się w etymologii. Jak słowa zagnane do nowego kontekstu pracują w odmienny sposób. Przygarniają wszystkie potwory, które śpią później w nogach łóżka śniąc swoje pręgowane sny. Dokarmiają niewidzialne ryby i płochliwe lekceważki, które żerują w naszych popielniczkach. Przecież świat po apokalipsie może się odrodzić właśnie z ampuciów.



Olga Śmiechowicz
Dziennik Teatralny Kraków
15 listopada 2016
Portrety
Wiesław Hołdys