Lakierki Europy

Najnowsza premiera Teatru Śląskiego na pierwszy rzut oka może i wydaje się być lekką, łatwą i przyjemną farsą, której na afiszu nie powstydziłby się żaden z bulwarowych teatrów, jednak z pewnością nią nie jest. Owszem, znajdziemy w niej niby błahą fabułę, dynamiczną akcję, sytuacyjny komizm i przebieranki, które wywołają uśmiech na twarzy widza, ale zaraz po nich pojawi się gorzka refleksja, refleksja o nas samych.

Piotr Cieplak, reżyser najnowszej inscenizacji Teatru Śląskiego zatytułowanej "Porwanie Europy" chyba nie mógł wybrać lepszego momentu na prapremierę testu Jarosława Marka Rymkiewicza. Mimo, iż od publikacji dramatu na łamach miesięcznika "Dialog" minęło ponad czterdzieści lat, tekst wydaje się być dziś, tu i teraz bardziej aktualny niż kiedykolwiek.

Akcja tej "farsy"dzieje się na pełnym barokowego przepychu i obyczajów, dworze Pompadurów, gdzie trwają przygotowania do wydania ich córki pięknej Europy za mąż, za angielskiego, może nawet nieco więcej niż odrobinkę zniewieściałego, księcia Kensingtona. Niestety arystokratycznej młodej damie nie odpowiada życie u jego boku, bowiem serce (przynajmniej w marzeniach) oddała już innemu. Jej wybrankiem okazuje się porywczy i nieokiełznany mołdawski kniaź Spirydon, z którym woli pasać owce na dalekim stepie, przeżywać miłość nader surową, czasami nawet brutalną, niż spędzić życie na jadaniu langust i tańczeniu walca pośród monotonnej, przewidywalnej i w tej przewidywalności troszkę nudnej, brytyjskiej arystokracji. Ich miłosną przygodę przerywa jednak niespodziewanie Polak o przezwisku Kicio z żoną – Kiciową. Kiciowie to para widzów, która postanawia z widowni wkroczyć na teatralną scenę i zmienić bieg rozgrywających się na niej wydarzeń.

Spektakl Cieplaka ogląda się nader przyjemnie, aż do momentu pojawienia się owego Kicia. Ten prosty człowieczek w staromodnym, raczej „na miarę" nie uszytym garniturze burzy wraz z żoną ubraną „w kicz", uporządkowany, ustandaryzowany, quasi wykwintny, ale pełen teatralności i nieco dziwnej, niecodziennej konsekwencji, niepokojący i zadziwiający jednocześnie swą innością, świat Pompadurów. W ich obyczajową iluzję wprowadza zamieszanie, niepokój i zgoła nieoczekiwany chaos. Jako przeciętny, typowy, nieomal rasowy Polak ma „w zanadrzu" oczywiście własną, odrębną, jemu jedynie właściwą rację i logikę, którymi konsekwentnie się posługując, w końcu stawia na swoim. Staje się integralnym bohaterem rozgrywanego spektaklu, obiecując przy tym publiczności dobrą zabawę. Jednak, jak to często z obiecankami bywa kończy się na cacankach, bo Kicio w końcu traci pierwotny zapał, a odziany w - organicznie obcy jego pochodzeniu, wychowaniu i naturze - kostium: frak, lakierki i cylinder, bezskutecznie próbuje dowiedzieć się, kim naprawdę jest i czego oczekuje.

"Porwanie Europy" nigdy dotąd nie pojawiło się na żadnej scenie teatralnej. Nic dziwnego, bowiem sam tekst nawiązujący do greckiego mitu o Europie stawia nie lada wyzwanie przed reżyserem i aktorami. Tym bardziej cieszy, że najnowsza produkcja Teatru Śląskiego okazała się interesującą wizją europejskich komplikacji, z którymi znakomicie poradzili sobie aktorzy. Damy dworu Pompadurów: Amalia (Aleksandra Fielek), Idalia (Dorota Chaniecka), sama Pompadura – powściągliwa (jak ładnie!) Grażyna Bułka, rozochocona do utraty sił rubasznego Spirydona (Arkadiusz Machel) - Kiciowa (Anna Kadulska) jak i sam opanowany, nieco wyniosły Pompadur (Zbigniew Wróbel) zostali znakomicie przygotowani do swoich zadań, z których każde z nich wykazało się – zgodnie z adaptacją - talentem i aktorskim rzemiosłem bardzo dobrej próby. Mile zaskoczył Michał Piotrowski z dużym temperamentem odtwarzający dość niefortunną postać księcia Kensintona, udający Europę, w butach na obcasach z konsekwencją realizował interesujące pomysły na tę postać. Dariusz Chojnacki natomiast, ze swoją rolą pozornie wdzięczną, jednak dosyć trudną, obfitującą na przykład w szereg kłopotliwych dla aktora powtórzeń czy wynikających z tekstu niebezpiecznych „mielizn", na których można było łatwo utknąć, z godnym uznania powodzeniem „dowiózł" nas do szczęśliwego końca. Wyjątkowo zasłużone słowa uznania należą się odtwarzającej tytułową rolę, nieustannie porywanej Europie - Barbarze Lubos. Szczególnie w pierwszej fazie przedstawienia, gdzie stopień trudności wypowiadanego tekstu osiągał wysoki pułap, jej Europa wybrzmiewała soczyście, z temperamentem, umiejętnie podawanym tempem i zawsze we właściwych miejscach postawionym akcentem. Właściwie i z wyczuciem puentowane frazy, nienaganna dykcja, odpowiednie rozłożenie dynamiki wypowiadanych kwestii, ponadto gest, jego wdzięk i nieprzeciętna uroda (i roli, i aktorki) sprawiają, że i słucha, i patrzy się na postać Europy nieomal z zachwytem. Tak, jak my widzowie powinniśmy Europę postrzegać. Jak wzór do którego wszyscy powinniśmy dążyć.

Nie można się oprzeć wrażeniu, że przemyślana, wyrafinowana i mądra inscenizacja Cieplaka to rzecz mówiąca o świecie, który zmierza ku upadkowi, coraz bardziej wyzbyty z jakichkolwiek moralnych zasad. To obraz naszych słabości i braku zdecydowania w określeniu tego, kim naprawdę jesteśmy, dokąd idziemy i dokąd chcemy iść. Czy czujemy się Europejczykami? Czy idziemy z Europą, do której zawsze nas ciągnęło, gotowi do kompromisu? Czy chcemy być Pompadurami, trochę staroświeckimi i w tej staroświeckości być może nawet nieco śmiesznymi, ale za to z zasadami, z dobrymi, troskliwie pielęgnowanymi tradycjami? Czy może zostaniemy gdzieś w tyle, na marginesie najważniejszych wydarzeń i podejmowanych poza naszym zasięgiem decyzji, odcięci od dorobku jakim może szczycić się Europa? Może jednak w końcu i nam uda się odnaleźć siebie i naszą własną drogę?

Może kiedyś i Kiciowi w cylindrze, fraku i lakierkach Europy nie będzie nieswojo?



Agnieszka Kiełbowicz
Dziennik Teatralny Katowice
15 kwietnia 2017
Spektakle
Porwanie Europy
Portrety
Piotr Cieplak