Łatwiej być Bondem niż zwykłym człowiekiem

- Zawsze powtarzam, że najtrudniej jest zagrać z pozoru zwykłą rolę. Bardzo łatwo jest wcielić się w boksera czy narkomana, bo to są role wyraziste. Jest w nich duże pole do popisu, możliwości jest tyle, że można przebierać. Sztuką jest zagrać kogoś zwykłego - mówi Andrzej Zieliński, aktor Teatru Współczesnego w Warszawie.

- Lubi pan polskie kino?

- (dłuższa chwila zastanowienia) Gdybyśmy brali pod uwagę filmy z ostatnich 20 lat, pewnie powiedziałbym, że nie za bardzo. Obawiam się, że z tego czasu wybrałbym może z pięć filmów, które cenię.

- Przykłady?

- Postawił mnie pan w trochę niewygodnej sytuacji. Wolałbym nie stawiać kogoś wyżej lub niżej. Powiem tak: w ciągu ostatnich 20 lat obejrzałem tylko kilka ciekawych polskich filmów. Dla przykładu zupełnie niepolskim był dla mnie "Żurek" (film w reżyserii Ryszarda Brylskiego z 2003 r. - red). Uwielbiam go, bo w przeciwieństwie do innych nie próbuje on uczyć widzów, nie jest na silę dydaktyczny, po prostu bardzo dobrze opowiada zwykłą historię. Reżyser nie zajął w nim jakiegoś konkretnego stanowiska, tylko opowiada poruszającą historię. Również gra aktorska jest skromna, nie było w niej zbędnych popisów. Sam zawsze powtarzam, że najtrudniej jest zagrać z pozoru zwykłą rolę. Bardzo łatwo jest wcielić się w boksera czy narkomana, bo to są role wyraziste. Jest w nich duże pole do popisu, możliwości jest tyle, że można przebierać. Sztuką jest zagrać kogoś zwykłego.

- Pan też podpisuje się pod opinią., że polscy filmowcy są za bardzo zapatrzeni w twórczość swoich kolegów z Zachodu?

- Wciąż niestety pracujemy nad swoją osobowością filmową. Jest co prawda Wojtek Smarzowski, który robi dobre filmy, tyle że jestem przerażony, bo mam kłopot z ich oglądaniem. Boję się obrazu świata z tych filmów, bo j a widzę go trochę inaczej. Owszem, jakieś jego fragmenty czy zakamarki być może są, ale nie całość. Bardzo doceniam również takich reżyserów jak Jacek Borcuch czy Jan Jakub Kolski.

- Smarzowski stosuje taktykę uderzenia widza obuchem w głowę.

- Dokładnie tak, tylko że ja nie lubię, kiedy ktoś uderza mnie obuchem. Powtórzę raz jeszcze, że dla mnie jest to najwyższa półka, jeśli chodzi o warsztat filmowy i aktorstwo. Sam nawet chciałbym pewnie u niego zagrać. Natomiast mam kłopoty z oglądaniem tych filmów. Może jestem jakiś inny, bardziej wrażliwy? Pamiętam, jak w czasach szkolnych mieliśmy grać sceny z "Kapelusza pełnego deszczu". Byłem zachwycony, bo miałem zagrać Johnny'ego, który ma problemy z ojcem. To było dla mnie wyzwanie, ale to były inne czasy. Im dłużej uprawiam ten zawód, tym większym wyzwaniem są dla mnie postaci zwykłych ludzi.

- Co więc zmieniło się w przeciętnym widzu?

- Dzisiaj wszystko w Polsce jest wow! W reklamach lektorzy się drą. Tam, jeśli produkt jest tani, to ich zdaniem nie kosztuje on tylko 120 zł. - On kosztuje skromne, jedyne 120 zł!!! I to jest albo dla głuchych, albo niepełnosprytnych umysłowo. Być może rzeczywistość tak się posunęła, że ludzie nie rozumieją prostego przekazu? Pewnie tak, ale świat uprościł się w jakiś dziwny sposób. Mimo że zdanie jest proste, to i tak trzeba je wykrzyczeć. Z tego, co wiem, nawet recenzenci teatralni bardziej szanują przedsięwzięcia, podczas których ktoś bardzo głośno wykrzykuje swoje kwestie, bo dzięki temu przekaz jest mocny. Ale ja go za bardzo nie rozumiem. Wolę wiedzieć, o czym jest dana rzecz, niż kiedy jestem atakowany jedynie obrazem lub agresywnym dźwiękiem.

- Zapytałem o polskie kino, bo kiedyś powiedział pan, że "te wszystkie czerwone dywany i odciśnięte dłonie jak z Hollywood są śmieszne". Pan nigdy swoich nie odciskał?

- Nie odciskałem, chociaż dzwonili do mnie w tej sprawie. Nie potrafię jednak znaleźć w sobie pokładów chęci pozwalających mi z czystym sumieniem brać w tym udział.

Codziennie przy śniadaniu włączam różne strony w internecie, żeby prześledzić najważniejsze wiadomości. I cały czas słyszę o jakichś nowych gwiazdach, które się pojawiają. Pewnie takimi są, aleja bardzo mało o nich wiem. Wie pan, jakoś dziwnie mi się to nie składa do kupy. W naszym nadwiślańskim kraju rocznie robi się kilkanaście filmów, ale festiwali mamy całe mnóstwo. To trochę zabawne. Mało tego, połowę tych filmów ogląda pewnie po trzy tysiące osób. Co tu dużo gadać, po prostu mam z tym problem.

- I na dodatek od lat siedzi pan w samym środku tego problemu.

- Nie do końca, bo jak pan pewnie sprawdził, w filmach gram raczej rzadko. Chociaż teraz czekam na premierę filmu "Kebab i horoskop" Grzegorza Jaroszuka, w którym gram. Sam jestem ciekawy, jak widzowie go przyjmą, bo dla mnie będzie to obraz niezwykły. Niezwykły dlatego, bo nigdy nie brałem w czymś podobnym udziału i pewnie wielu moich kolegów również. Takiego sposobu opowiadania filmu jeszcze w Polsce nie widziałem. Będzie bardzo wolna narracja i oszczędne aktorstwo bez żadnych fajerwerków.

- Jest pan doświadczonym aktorem, ale w czasach licealnych nie wykazywał pan ponoć wielkiego zainteresowania aktorstwem?

- Moje aktorstwo to czysty przypadek, chociaż w liceum chodziłem do kina praktycznie na wszystko, co puszczali. Nigdy natomiast nie miałem nic wspólnego z aktorstwem, nie brałem udziału, jak wielu moich kolegów, w żadnych konkursach recytatorskich czy przedstawieniach.

- Wolał pan kopać piłkę i popalać papierosy?

- Była i piłka, i papierosy, ale to chyba dotyczyło wielu ludzi w moim wieku. W liceum miałem jednak jeszcze nieukształtowany charakter. Chyba zbyt późno dojrzewałem i zupełnie nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Za pierwszym razem nie dostałem się do szkoły teatralnej, bo nie miałem prawa się dostać. Kompletnie nie wiedziałem, o co tam biega. Ale za drugim razem już się udało. Czułem, że może to być miejsce dla mnie. Chociaż jak oblałem tamte pierwsze egzaminy wstępne, to przez rok pracowałem w teatrze w Tarnowie jako maszynista.

- Nie było to frustrujące?

- Z perspektywy czasu mogę dziękować losowi, bo przez to, że nie dostałem się od razu do szkoły, mogłem z bliska zobaczyć, jak wygląda ta robota. Wcześniej nie miałem z nią do czynienia. Ważne były też autorytety, które spotkałem na swojej drodze. Aktorstwo to jednak dziwny zawód, bo nie można się go do końca nauczyć. Można co najwyżej poprawić wymowę. Martwi mnie, że dziś młodzi aktorzy stronią od teatrów, bo za moich czasów były one podstawą.

- Aktorzy są pewnie rozdarci, bo w teatrze mogą realizować się aktorsko, ale w kinie czy telewizji finansowo.

- Zdecydowanie tak. Jeżeli dużo gra się w teatrze, to można się z tego wyżywić, natomiast jeśli chciałoby się wziąć kredyt, to już nie za bardzo. W filmie zarabia się i więcej, i szybciej.

- Jest pan również aktorem dubbingowym. Kiedy pan zaczynał, dubbing jednak chyba dopiero w Polsce raczkował?

- Raczkował, dlatego potem trochę się na to obraziłem.

- Dlaczego?

- Jeśli w filmie jeden kot mówi do drugiego: - Give me five, a ten drugi przybija mu piątkę, a ja mam powiedzieć: - Daj mi piątaka, bo taka była wersja tłumaczenia, to coś się we mnie gotuje. Próbowałem zwrócić uwagę, że tu nie chodzi o pieniądze, ale nic z tego. Dobrnąłem jakoś do końca, ale myślałem już, że nie dam rady. Nie ma się co kopać z koniem. - Potem było podkładanie głosu do gry komputerowej o Jamesie Bondzie.

Tak i dopiero wtedy sam się przekonałem, co jest powodem tak słabego dubbingu w grach. Ja, robiąc dubbing, nie wiedziałem po prostu nic! Dla przykładu, jako bohater miałem krzyknąć: - Helikopter. Ale nie miałem przed sobą żadnego obrazu, bo była wielka tajemnica i obawa, że jakieś szczegóły wydostaną się na zewnątrz przed premierą. I nie wiedziałem, czyja wzywam ten helikopter, czy ostrzegam kogoś, bo akurat nadlatuje. To była paranoja. Wiele jestem w stanie zrozumieć, ale na Boga, żeby coś zrobić porządnie, trzeba mieć o tym chociaż szczątkowe pojęcie. To jest tak jak z wieloma serialami, bo dziś panuje moda, że zaczyna się zdjęcia, mając napisane trzy-cztery odcinki. Tylko aktor dalej nie wie, jaka ta postać tak naprawdę jest i dokąd zmierza. Nie mówię o tasiemcach telewizyjnych, ale jeśli robi się zamkniętą serię np. trzynastu odcinków, to naprawdę rzeczą kluczową jest przed rozpoczęciem pracy zapoznanie się z postacią. Trudno o to, kiedy ma się w ręku trzy odcinki.

- Łatwiej byłoby panu, gdyby dostał może propozycję zagrania Bonda?

- Rola Bonda - poza sprawnością fizyczną i efektowną klatką piersiową - nie wymaga raczej wybitnych umiejętności aktorskich.

- A który Bond był lepszy: Pierce Brosnan czy ten obecny, grany przez Daniela Craiga?

- Wiadomo, że jest to pewna konwencja, bajkowa umowa. Ałe chyba jednak Craig.

- Niektórzy fani byli oburzeni, że nowy agent będzie blondynem.

- Bond jest Angolem, więc dlaczego nie może być blondynem?!

***

Andrzej Zieliński, aktor teatralny, filmowy, telewizyjny i dubbingowy. W 1986 roku ukończył studia na Wydziale Aktorskim Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Był aktorem Teatru Słowackiego w Krakowie (1987-1989) i Teatru Ateneum w Warszawie (1989-2001). Obecnie jest aktorem warszawskiego Teatru Współczesnego. Popularność zyskał, grając w filmach i serialach, m.in. "Chłopaki nie płaczą", "Na dobre i na złe", "Ekstradycja" czy "Odwróceni". Jest zdobywcą wielu nagród teatralnych. Za rolę Lilka Czecha we "Wniebowstąpieniu" Tadeusza Konwickiego w reżyserii Macieja Englerta otrzymał Feliksa Warszawskiego za sezon 2001/2002 za najlepszą pierwszoplanową rolę męską oraz za rolę Niejakiego Stroncyłowa w przedstawieniu "Ludzie i Anioły" za sezon 2008/2009. Był też wyróżniony na IX Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej 2003. Laureat Nagrody im. Aleksandra Zelwerowicza przyznawanej przez redakcję miesięcznika "Teatr" za sezon 2005/2006 za rolę Fomy Fomicza w przedstawieniu "Wasza Ekscelencja" według Fiodora Dostojewskiego w Teatrze Współczesnym, źródło: (wikipedia.pl)



Rafał Bieńskowski
Gazeta Olsztyńska
27 sierpnia 2014