Leaving Las Koszalinas - uwagi na marginesie

Nie można sobie wymarzyć lepszego początku festiwalu sztuki aktorskiej, niż przedstawienie Bałtyckiego Teatru Dramatycznego „Aktorzy koszalińscy czyli komedia prowincjonalna" w reżyserii Piotra Ratajczaka. Ten inspirowany scenariuszem głośnej fabuły Agnieszki Holland słodko-gorzki spektakl o szarej rzeczywistości aktorów raz po raz rozśmiesza, by po chwili złapać za gardło i wyciskać prawdziwe, ucierane ukradkiem łzy.

Dzieje się tak dlatego, że Ratajczak, znany w polskim teatrze ze swego mocno formalnego, często dystansującego się od treści języka, postanowił porzucić polityczne dylematy Holland i skupić się na wiwisekcji teatralnej wspólnoty. Co więcej, w związku z tym, że koszalińska scena nie należy (i nigdy nie należała) do tych pierwszoligowych – a więc świetnie nadaje się na bohaterkę opowieści o prowincjonalnym teatrze – postanowił skorzystać z jej historii, dnia codziennego oraz doświadczeń pracujących tam aktorów. Wyszło spektakularnie. Aktorzy koszalińscy mierzą się bowiem nie tyle ze swoimi teatralnymi rolami w spektaklu Ratajczaka, ile z własnym, dramatycznym – co za teatralne słowo! – życiem.

Od początku jest bardzo śmiesznie. Aktorzy, dramatyzując w mocno przesadzony sposób rzeczywistość, prezentują nam ze zjadliwą ironią swoje opowieści. O teatralnej szkole, poszukiwaniu pracy, Koszalinie i początkach swojej tamtejszej teatralnej przygody. W tle tych opowieści zaczyna się zarysowywać trudna aktorska rzeczywistość. Wielkie ambicje, artystyczna misja, wiara w specjalny status swojego zawodu czy w swój wielki zawodowy sukces (koniecznie w stolicy) zderzone zostają z brutalnością teatralnego rynku pracy, układami, milczącym telefonem czy wszechpanującym w teatralnym życiu przypadkiem. I choć początkowo myślimy o bohaterach tego spektaklu jako aktorach na scenie – do tego podwójnych, bo grających przecież... aktorów na scenie – to stopniowo zaczynamy coraz bardziej widzieć w nich ludzi, którzy na przekór wszystkiemu próbują walczyć ze światem, jak podły i mizerny by on nie był, próbują ocalić swoją godność, zrealizować swoje marzenia i chociaż przez chwilę zaznać szczęścia. Symbolem tego jest jedna z najpiękniejszych scen w spektaklu, w której Pracownik Techniczny prezentuje nam swój choreograficzny, nieporadny układ – robi to, gdyż po prostu o tym marzy. Grający go Marcin Borchardt jest wspaniały, bo przez te kilka minut solówki naprawdę jest szczęśliwy i potrafi się z nami tym swoim szczęściem podzielić.

Trzeba to też jasno napisać: szczęście w teatrze to towar niestety reglamentowany, do dobrych teatrów i kina trafia ułamek absolwentów szkół aktorskich, których – nie boję się tego napisać – jest w Polsce za dużo. Cztery państwowe i kilkanaście prywatnych aktorskich uczelni wypuszcza rocznie kilkuset absolwentów, śniących o wielkiej karierze, prestiżowych rolach i etacie w instytucji (aktorski raj). Pozorna elitarność studiów aktorskich (kilkaset kandydatów na 20 miejsc) w połączeniu z błędną i niezwykle szkodliwą praktyką utwierdzania młodych ludzi w szkole w poczuciu wyjątkowości, a co za tym idzie – roszczeniowości, przyczynia się co roku do kilkudziesięciu ludzkich dramatów. Oto młodzi aktorzy, którym wmawia się w szkołach, że są gwiazdami, rozbijają się o mur sekretarek dyrektorów teatrów, nieodbierających telefonów filmowych i serialowych castingerów, czy milczących telefonów z propozycjami od kogokolwiek. Zaczyna się gniew, frustracja, dramatyczne i desperackie próby zwrócenia na siebie uwagi, wreszcie łapanie dorywczych fuch, chałtur o ósmej rano w Pierdziszewie, byle tylko mieć na chleb. Aktorstwo bowiem to jeden z najkoszmarniejszych zawodów, daje szczęście tylko wtedy, gdy jesteś najlepszy. Nie gwarantuje tego jednak tylko talent czy ciężka praca. Najważniejszy jest niestety przypadek, no i jak to w Polsce – układy: kto kogo komu gdzie poleci. Oczywiście generalizuję, ale taka jest najczęściej proza aktorskiego życia. Na dowód przytoczę ponury suchar, swego czasu powtarzany w środowisku: czym się różni aktor od pizzy? A no pizza nakarmi czteroosobową rodzinę... Mało śmieszne, prawda? Też tak myślę...

Największą zatem odwagą i wolą przetrwania – w spektaklu Ratajczaka mamy taki wątek – odznaczają się ludzie, którzy potrafią z zawodu aktora odejść. Powiedzieć sobie: nie, nie chcę tego robić w taki sposób. Nie w przebraniu św. Mikołaja, nie w kostiumie dinozaura w kolejnej bajce, czy szczerząc zęby przed mikrofonem na gali Rzeźnik Roku (pozdrawiam serdecznie branżę masarską). To jednak nie takie proste. Bo aktorstwo to ciężki narkotyk: uśmierza ból, uzależnia, wygasza zdrowy rozsądek i nigdy nie odpuszcza. To jakiś wewnętrzny pęd, siła odśrodkowa, która goni człowieka/aktora do przodu, każąc mu biec na oślep, mimo upadków, kontuzji i braku jakiegokolwiek horyzontu. Widziałem kilka nieudanych prób rozstania aktorów z zawodem i były naprawdę dramatyczne. Kończyły się telefonem z agencji aktorskiej, z informacją, że „pan P***** będzie zaszczycony, jeśli przyjmie pan rolę Sanitariusza", jedna scena, jedna kwestia, kilkaset złotych. I ci ludzie gnali przez całą Polskę, bo trzeba się pokazać, a „jak się pokażę, to mnie potem weźmie do większej roli", bo „wreszcie mnie zauważyli", bo to przecież film, serial, a to nigdy nie wiadomo. Epizod dawno zagrany, pieniędzy wciąż nie ma, telefon znowu milczy... I znowu codzienne szachy z samym sobą – może jutro jednak wygram? Kolejny mat, i kolejny... i jeszcze jeden... I znowu policjant w „M jak miłość".

Aktorom koszalińskim kłaniam się w pas. Kochani! Robiąc ten spektakl musieliście przejść piekło, musieliście się zmierzyć z najczarniejszymi demonami swoich aktorskich dusz, spotkać i rozliczyć się ze swoim prawdziwym życiem. A potem zdobyć się na to, żeby się tym z nami podzielić. Dziękuję wam za to z całego serca. Napawa mnie radością, że wasza walka zakończyła się sukcesem, wychodzicie bowiem na scenę kolejny raz, i jeszcze jeden, i tak będzie pewnie do końca... bo taki już los aktora, znosić na scenę całe błoto tego świata, osuszać je, sadzić w nim zboże, czekać na plon, wyrabiać chleb i dzielić się nim z innymi. Z pokorą, radością i szacunkiem.



Tomasz Domagała
domagalasiekultury.blog.pl
5 grudnia 2019
Portrety
Piotr Ratajczak