Legendarnie o Wrocławiu

"Nawiedzony młyn", unikatowy spektakl Wrocławskiego Teatru Lalek, łączy w sobie iście dworską elegancję z jarmarczną rubasznością. Poprzedzone elegancką kolacją, przedstawienie grane na Barce Tumskiej, to prawdziwa uczta dla ciała i ducha.

Autorami  sięgającej do legendarnej przeszłości Wrocławia, prostej, lecz wdzięcznej opowieści o dwóch młynach (na wyspach Słodowej i Bielarskiej) są Beata Maciejewska i Mariusz Urbanek, znani i lubiani autorzy artykułów i książek o historii miasta. Za reżyserię odpowiada zaś Józef Frymet, który razem z trójką aktorów (Barbara Pielka, Paulina Skłodowska i Grzegorz Mazoń) występuje również jako animator niezwykłych lalek. Miniaturową scenę osadzono na drewnianych beczkach, z których największa zwieńczona jest papierową panoramą miasta (z charakterystycznymi wieżami katedry na Ostrowie Tumskim). Sami aktorzy kryją się przed widzami pod kapturami białych habitów, grając głównie głosem.

Historia o młynarzu, jego niewiernej żonie i „importowanym z Warmii” demonie, kłobuku, zaczyna się jak bajka opowiadana na dobranoc – w zupełnej ciemności, rozpraszanej przez kilka lampionów. Odgrywający rolę narratora Frymet osadza akcję w kontekście wrocławskim, wskazując widzom na widoczne z okien barki wyspy (wybór miejsca na spektakl okazuje się zatem nieprzypadkowy). Głównym bohaterem opowieści niemal natychmiast ogłasza się kłobuk, pod postacią trójgłowego koguta, mówiący głosem zgoła niedemonicznym (świetny rysunek tej postaci to zasługa Grzegorza Mazonia). Obok równie złośliwego, co poczciwie zabawnego ducha, pojawiają się na scenie młynarz i jego niewierna żona (drewniana lalka o bujnych, kobiecych kształtach), niemiecki duchowny (posługujący się łamaną polszczyzną), a nawet legendarny wodnik, zwany „Jožinem z nadodrzańskich bažin”.

Krótka opowiastka o nieskomplikowanej fabule dostarcza widzom wielkiej uciechy, przede wszystkim dzięki dowcipnemu, stylizowanemu na dawny, a jednak współczesnemu tekstowi, wygłaszanemu przez dobrych aktorów. Wypowiadanym kwestiom towarzyszą piosenki wykonywane do akompaniamentu skrzypiec i kontrabasu. Pojedyncze lalki pojawiają się na scenie obok platform z wieloma postaciami (grupa pijących w karczmie czy równy szereg sióstr klarysek). W finale spektaklu, ukazującym pożar Wrocławia, zza papierowej panoramy miasta wyłaniają się prawdziwe płomienie. Miniaturowe dekoracje wykorzystano bardzo oryginalnie, utrzymując płynność zmian czasu i miejsca akcji.

Fakt połączenia kolacji z przedstawieniem osadza „Nawiedzony młyn” w tradycji teatru dworskiego (prezentowanie rozrywkowych scenek na ucztach). Ruchomość dekoracji oraz zastosowanie sceny przypominającej pudełkową odsyła natomiast do scenerii jarmarków, na których pojawiały się spektakle trup wędrownych. Godne pochwały połączenie tego, co stare, z nowym, pozwala na ukazanie nowej jakości teatru lalek: teatru znakomitego estetycznie, a równocześnie bardzo bliskiego współczesnemu widzowi.



Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
12 marca 2012
Spektakle
Nawiedzony młyn