Lęki Linde-Lubaszenki

Jubileusz 70. urodzin Edwarda Linde-Lubaszenki i 50-lecie jego pracy twórczej Teatr Nowy w Krakowie uczcił specjalną premierą z jego udziałem. Dramatem "Lęki poranne" Stanisława Grochowiaka i w reżyserii Piotra Siekluckiego. Rzeczą o alkoholizmie.

Tekst wybrał sam Lubaszenko. "Lęki poranne" to opowieść o alkoholiku Alfie, który w piciu osiągnął już dno. Mieszka w obskurnym pokoju i stać go już tylko na denaturat. Żyje sam. Piękna i elegancka żona (Katarzyna Chlebny) dawno odeszła, zabierając dwójkę dzieci. Przy bohaterze tkwi jeszcze tylko wesołkowaty kolega od kieliszka - Kola (Paweł Sanakiewicz).

"Spektakl to popis aktorski jubilata, któremu partneruje równie znakomity Paweł Sanakiewicz. Lubaszenko przejmująco gra człowieka zdegradowanego, wzgardzonego - jego rola, punktowana pauzami, znowu pełna intensywności, daleko wykracza poza prosty wizerunek beztroskiego pijaczka. (...) Paweł Sanakiewicz występuje z kolei w kilku rolach jednocześnie - doktora, którego Alf traktuje niemal jak gestapowca, towarzysza od kielicha i dozorczyni Bednarkowej. Dozorczyni w wykonaniu Sanakiewicza to aktorski majstersztyk, rzadko spotyka się aktorów obdarzonych takim talentem komediowym" - pisała Iga Dzieciuchowicz w "Gazecie Wyborczej" w Krakowie.

Autorem scenografii jest Łukasz Błażejewski, zaś muzyki Krzysztof Kossowski.

Rozmowa z Edwardem Linde-Lubaszenką

Jakub Wątor: Sztuka „Lęki poranne” jest wystawiana z okazji 50-lecia Pańskiej kariery artystycznej i 70-lecia urodzin. Ale chyba nie żegna się Pan z widzami?

Edward Linde-Lubaszenko: Absolutnie nie. W teatrze obchodzi się co jakiś czas okrągłe rocznice rozpoczęcia drogi życiowej czy artystycznej. Takie okazje są dobre dla przypomnienia, że dany aktor w ogóle istnieje, coś tam zrobił i warto mu poświęcić chwilę uwagi. A co do pożegnania w ogóle, to czytałem ostatnio bardzo ciekawy artykuł o papierowych trumnach, które nie zanieczyszczają środowiska. Oczywiście trupa trzeba też odpowiednio ekologicznie ubrać. Hipotetycznie pomyślałem, że mój ostatni żart w życiu mógłby być właśnie taki, że pakuję się w papierową trumnę. Zaznaczam jednak, że póki co nigdzie się nie wybieram i z nikim nie żegnam.

Rzeczywiście, na razie ze śmiercią nie byłoby Panu do twarzy. Taką postać jak Pan ktoś może zapomnieć?

- Oczywiście. Przecież publika co chwilę ma nowych idoli, którzy kręcą się w mediach i zawracają ludziom głowę. Trzeba więc dać znać czasem i o sobie. Na szczęście, mając teraz już te 71 lat, jest co wspominać, przypominać i wypominać samemu sobie.

A mając te 71 lat, jest jeszcze o czym marzyć?

- O, tak, jak najbardziej. Cały czas marzę o spotykaniu pięknych dziewczyn i adorowaniu ich z wzajemnością. Swoją drogą uważam za niezwykle cenną sytuację, w jakiej znalazł się Andrzej Łapicki. Żeniąc się z kobietą o 60 lat młodszą, Łapicki sprawił, że przesunęły się granice społecznego przyzwolenia na różnice wieku między kobietą a mężczyzną. Jego przykład daje mi nadzieję, że spotka mnie to samo.

Kobiety są dla Pana ważniejsze niż sztuka czy alkohol?

- Dawniej znajomości z kobietami zawierało się w doborowym towarzystwie artystów i przy dobrych alkoholach. Teraz pracodawcy jak opętani walczą o trzeźwość pracowników i w ogóle picie alkoholu nie jest aż tak akceptowalne. A warto przypomnieć, że to jest bardzo przyjemne zajęcie. Nie chcę więc wartościować kobiet względem sztuki czy alkoholu. Bez żadnej z tych rzeczy nie można się obyć.

Alkohol i sztuka to nierozerwalny związek?

- Znów wracamy do różnicy między wczoraj a dziś. Kiedyś był to nierozerwalny związek. Wielu artystów, zwłaszcza z bohemy, wyżywało swoje niepowodzenia na alkoholu i niepostrzeżenie wpadali w nałóg. Dziś brakuje nawet miejsc, w których można by się spotkać i napić. Padają już nawet ostatnie niedobitki walczące przed przejściem do nowoczesnej, abstynenckiej rzeczywistości. Dziś trudniej być artystą.



mon
Gazeta Wyborcza Kielce
12 marca 2010