Leśne sny zespołu ABBA
Spieszę uspokoić wszystkich wielbicieli Szekspira! Nowa premiera Gliwickiego Teatru Muzycznego nosi tytuł "I have a dream", a nie "Sen nocy letniej", i choć wykorzystuje motywy i postacie z komedii mistrza ze Stratfordu, to jest przede wszystkim "tanecznym show do muzyki zespołu ABBA", a nie "bezczelną" próbą przepuszczenia Szekspira przez machinę współczesnej popkultury.Inna rzecz, że ta pogmatwana historia miłosna (z żywiołem natury w tle), bardzo sprytnie wpisana została w choreograficzno-muzyczną strukturę spektaklu, dzięki czemu nie odczuwamy sztuczności całego zabiegu. Czy to zresztą sztuczność...? W swojej epoce Szekspir był przecież twórcą literatury, którą dziś nazywamy popularną czy masową, a dopiero czas pokazał, jak wiele w jego utworach jest mądrości i prawdy o ludzkiej kondycji...
Ale to refleksja na marginesie, która przy oglądaniu gliwickiego przedstawienia może się pojawić, choć nie musi. Bo "I have a dream" z założenia jest spektaklem, zrealizowanym z przymrużeniem oka i dla wspólnej z widzami zabawy. Jeśli ktoś nie lubi tego typu inscenizacji, niech się nie wybiera. Kto natomiast lubi muzykę zespołu ABBA i kupuje taką konwencję widowiska, nie pożałuje. Tandem realizatorski (scenariusz i choreografia) - Roger Lybeck i Jan Astrom - mimo lekkiej formuły całości, zafundował wykonawcom sporo złożonych (czasem wręcz kaskaderskich) układów, z których młodzi tancerze wywiązali się bardzo dobrze. Ważniejsza od sprawności technicznej jest jednak ogromna dawka energii i spontanicznej radości, jaka płynie ze sceny.
To już kolejny choreograficzny spektakl GTM, w którym liczy się nie tylko tempo i skomplikowanie figur, ale też ekspresja aktorska i staranne rozplanowanie elementów widowiska. Forma "I have a dream" nawiązuje do telewizyjnych audycji z czasów triumfalnego pochodu ABBY przez Europę; w scenografii Grzegorza Policińskiego, kostiumach Zofii de Ines i pracy świateł Wacława Czarneckiego. Wykreowany świat show, paradoksalnie, przypomina równie nierzeczywisty świat komedii Szekspira, choć to przecież skrajnie odległe rzeczywistości...
Spektakl jest pracą zespołową, ale z wyraźnie zarysowanymi postaciami pierwszego planu. Nad wszystkimi dominuje jednak Puk, zagrany brawurowo przez Pawła Tyszkiewicza. Ze scen zbiorowych najbardziej pomysłowo skomponowana została natomiast scena szaleństwa erotycznego - pozornie grzeczna, jak zabawa w ciuciubabkę, a przecież podskórnie nasycona seksem od kulisy do kulisy.
Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
26 września 2014