Letni teatr nie kąsa nawet w maju

Sara (Katarzyna Herman), Robert (Witold Dębicki) i Donald (Zdzisław Wardejn) siedzą w eleganckim salonie. Sara i Robert to małżeństwo, Donald jest ich starym przyjacielem. Trwa między nimi błyskotliwa rozmowa, która jest tak naprawdę śledztwem - Robert stara się dowiedzieć, która z tych bliskich mu osób go okłamuje: w zeszły poniedziałek Sara albo niewinnie spotkała się ze swoim szwagrem (to jej wersja), albo odwiedził ją jakiś inny tajemniczy mężczyzna (tak wynika z zeznań Donalda).

Tak w skrócie wygląda wierzchnia warstwa fabularna sztuki "Letnie osy kąsają nas nawet w listopadzie" Iwana Wyrypajewa. To bardzo zręcznie skonstruowany tekst, odwołujący się z jednej strony do salonowych komedii, a z drugiej - ma się momentami nieodparte wrażenie - do dramatów Ionesco (to warto doprecyzować: chodzi mi bardziej o Ionesco tego od "Łysej śpiewaczki", a nie od "Nosorożca"). Rozmowa trojga bohaterów krąży wokół prób dojścia do prawdy, pojawiają się mniej lub bardziej abstrakcyjne argumenty za jedną czy drugą wersją wydarzeń. Jesteśmy konsekwentnie i z wdziękiem wpuszczani w maliny, wielokrotnie gubimy się w tłumaczeniach Sary i Donalda. Ale też Wyrypajew nie zatrzymuje się na tym poziomie; absurdalny słowny ping-pong jest punktem wyjścia do rozważań o tak zwanym życiu, o miłości, o Bogu. O tytułowych osach - tych bolesnych ukłuciach strachu i samotności, które nigdy nie ustają. To połączenie się sprawdza, chociaż - przyznaję - wolę tę część absurdalno-dochodzeniową, ostateczne refleksje Wyrypajewa nie są bowiem zbytnio subtelne, lekki język, mam wrażenie, ma przykrywać ich kanciastość. Humor i wdzięk dialogów - oto co w tym tekście najlepsze.

Ale może to wina tego konkretnego spektaklu? Może ta druga warstwa - z braku lepszego słowa nazwę ją "egzystencjalną" - została nieco przez reżysera Wojciecha Urbańskiego zaniedbana? Chociaż uczciwie trzeba powiedzieć - to przedstawienie jest zrobione bardzo dobrze, wszystko się składa w konsekwentną całość, w solidną sceniczną bryłę. Może jedynie irytująca muzyka psuje dobre wrażenie; jest nachalna, sztucznie wpompowuje napięcie, jest zbyt "filmowa". Oprócz niej jednak - ciężko się do czegoś przyczepić. Dlaczego więc nie umiem pozbyć się myśli, że spektakl Urbańskiego nie mówi tego, co powiedzieć mógłby nam tekst rosyjskiego autora? Wydaje mi się, że reżyser nie znalazł odpowiedniego klucza interpretacyjnego, który pozwoliłby jednocześnie na namysł nad głębszą treścią dramatu bez szkody dla salonowej otoczki, dla komediowego sznytu.

Cieszą aktorzy. Zdzisław Wardejn jest odpowiedzialny za sporą dozę absurdu - jego Donald jest jakby ciągle ponad rozmowami, w których uczestniczy; to postać w pewien sposób najbardziej świadoma małości ludzkiego życia, z humorem radząca sobie z tą wiedzą. Wardejn stworzył rolę, która udanie mieści (i godzi) w sobie pewną beztroskę i jednoczesne poczucie niemocy w konfrontacji ze światem. Robert to bohater najbardziej zagubiony. To on jest w samym środku - no właśnie czego - intrygi, żartu, nieporozumienia? Z jednej strony poczciwość, zadowolenie, a z drugiej - wwiercające się w mózg podejrzenie, że to właśnie jego żona kłamie, że po prostu go zdradza. Witold Dębicki zagrał tę postać z wielką gracją. Ale najlepsza jest Katarzyna Herman jako Sara. Pewna siebie, przekonana do swoich racji, ale przy tym krucha, tracąca powoli grunt pod nogami. Herman przechodzi między tymi wszystkimi poziomami najpłynniej z całej obsady, to jej rola pozwala sobie wyobrazić tę sztukę w innej, pełniejszej inscenizacji.

Cały czas wspominam o tej podwójności, o tym ciągłym "jednocześnie" - powtarzam, bo tego mi najbardziej zabrakło: pogodzenia żywiołów tkwiących w sztuce. Aktorzy sobie z tym poradzili, ale to niestety za mało. Jestem przekonany, że gdyby nieco inaczej rozłożyć akcenty, gdyby bardziej wczytać się w Wyrypajewa, powstałoby przedstawienie dużo mniej wygodne, dużo mniej, powiedzmy, spokojne. Byłoby wtedy poważniejsze, lepsze. Nie da się spektaklowi Urbańskiego odmówić bystrości i uroku, bez dwóch zdań. Po prostu szkoda, że nie ma czegoś więcej. Letnie osy może nas kąsają, może i nawet w listopadzie. Ale letni (ni gorący, ni mroźny) teatr tego zrobić nie może. Nawet w maju.



Karol Płatek
Teatr dla Was
23 lipca 2015