Limbus patrum
Tak, wehikuł czasu to byłby cud. Ponieważ trudno nam jest pokonać opór materii, pokonujemy nasz opór względem muzyki, dzięki której podróż ma szansę zaistnieć. Oczywiście, pomocny okazuje się zawsze przewodnik. W tej roli Lim-boski, Limbo-ski... Michał Augustyniak i jego muzyczna kompania. Zaproszenie jest biletem w jedną stronę. Agnieszka Chrzanowska, nasz pilot i stewardessa zarazem, zapowiada taneczny lot i zamyka drzwi, zostawiając widzów na łasce i niełasce artystówAkt I. Klasyczny początek: nawiązanie kontaktu ze słuchaczami, ekspozycja muzyczna. Miło, ciemno, spokojnie. Blues lekko kołysze, sączy się subtelna nuta niepokoju i oczekiwania. W pewnym momencie widzę siebie jakieś siedemdziesiąt lat wstecz. Kiwamy się więc nadal rytmicznie, zaś Augustyniak odchodzi od mikrofonu – teraz solo gitary, z maksymalnym wyczuciem. Leniwie, nonszalancko, muzyk prowadzi instrument po scenie. Inni bohaterowie (Jacek Mazurkiewicz i jego kontrabas; Jacek Cichocki, odpowiedzialny za konsonanse fortepianu, akordeonu i techniki rodem z laptopa; Bartek Kazek, panujący nad różnorodnością perkusji) patrzą w skupieniu na swojego wokalistę, w oczekiwaniu na zmianę klimatu.
Akt II. Michał Augustyniak czuje się pewniej w towarzystwie słuchaczy – zapada decyzja o ściągnięciu butów... Trudno go dostrzec, siedzącego na kocu. Odłożona gitara zostaje zastąpiona przez indyjski sitar. Przez otwarte okno koncertu wpadają orientalne dźwięki, z początku nieśmiało, potem coraz pewniej, aż zamieramy, oczarowani niemal mantryczną muzyką. Muzycy są wyraźnie pod wpływem jej regularnego tonu.
Akt III. Otrzepali się i zagrali jeszcze raz muzykę z początku koncertu – blues, o miłości, niepokoju duszy, o morderczym kocie Otellu. Powróciła atmosfera rodem ze starego filmu: półmrok, muzyka i... człowiek obleczony w łagodną, rytmiczną muzykę.
Akt IV. Każda piosenka mówi za siebie: Limboski uruchamia kolejną różnorodność brzmień, prezentuje piosenkę „Farewell devil”, wchodzącą w skład płyty o tym samy tytule, podczas, gdy dotychczasowe pochodziły głównie z „Cafe Brumbo”. Siedzimy w fotelach, poruszeni i rozleniwieni.
Limboski to zespół, który prócz muzyki, podczas koncertu potrafi nakreślić jej przestrzeń. Nastrojowe przejście do muzyki etnicznej (ów sitar), kolejno powrót na łono bluesa, sprawiało wrażenie naturalnego przejścia. Wykonawcy świetnie odnaleźli się w zmieniającym się klimacie, grając bez domieszki poprzedniego nastroju. Bez skrępowania rozmawiali ze sobą, ustalając np. wejścia, przejścia. Każdy z wykonawców to ciekawa osobowość, nie tylko muzyczna. Nie zawsze bowiem muzyk potrafi przeżywać to, co gra. Jak wszystko inne, rutyna potrafi zabić i dźwięk. Limboskim „grozi” jedynie dalsza ewolucja, rozgrywająca się w poszukiwaniu najlepszego dźwięku. Michał Augustyniak, którego głos przypomina trochę barwą Macieja Maleńczuka, lubi eksperymentować i ma ku temu zdolności – generalnie trudno wykonywać naprzemiennie bluesa i śpiew alikwotowy (harmoniczny). Augustyniak zadziwia płynnością przejścia. Dlatego koncert trudno rozpatrywać jedynie jako proces muzyczny – dokonany przeze mnie podział na akty jest uzasadniony. Widowisko muzyczne – to najwłaściwsze słowo.
Koncert LIMBOSKI QUARTET - autorski projekt Michała Augustyniaka
Radiowy Teatr Piosenki, Radio Kraków, 20 marca 2011
Maria Piękoś
Dziennik Teatralny Kraków
2 kwietnia 2011