List: "Pawi ogon Andrzeja Seweryna"

W odpowiedzi na artykuł pani Joanny Targoń "Pawi ogon Andrzeja Seweryna".

Zdarza się, że w jednym miejscu zbierze się całkiem sporo nie dość, że idiotów, to jeszcze do tego tzw. filistynów. Nie pamiętam, ile miejsc liczy widownia Teatru im. Słowackiego, ale wygląda na to, że musiało ich być całkiem sporo. Na szczęście wśród całej tej bandy znalazła się osoba prawa i mądra - pani Joanna Targoń. Czy jeden sprawiedliwy to jednak nie za mało? Pani Targoń bardzo szybko przejrzała Andrzeja Seweryna. W sumie aktor doskonały, ale jak się tak przyjrzeć - okiem znawcy oczywiście - to od razu widać błędy i niedociągnięcia, czyli jednym słowem tandetę. Tyle pani Targoń, a teraz ode mnie. Radzę pani Targoń dokładną lekturę Szekspira. Szekspir bowiem pisze swoje dramaty z perspektywy aktora, bawiąc się równocześnie metaforą teatrum mundi, co zaznaczone zostało zaraz na początku spektaklu monologiem Jacques\'a z "As You Like It". I właśnie tę różnorodność ról zaznaczoną w monologu w sposób arcyciekawy pokazuje nam na scenie Andrzej Seweryn. Zupełnie naturalnym więc jest podkreślenie kunsztu aktorskiego - to właśnie jeden z wątków budujących całość sztuki. Tak, Andrzej Seweryn potrafi zagrać wszystko. Od lat powtarzałam wszystkim, że może zagrać nawet Julię - i zagrał, więcej - na scenie stanęła Julia. Miałam wielkie szczęście oglądać tego genialnego aktora na scenie wielokrotnie (Henryk w "Ślubie Gombrowicza", Alceste w "Mizantropie" Moliera, Dom Juan w "Dom Juanie" Moliera, Shylock w "Kupcu Weneckim", pan Jourdain w "Mieszczaninie szlachcicem", "Dzienniki" Gombrowicza). I zawsze wiedziałam, że jeżeli zobaczę jego nazwisko w obsadzie, to idę do teatru "bez pudła". Tak stało się i tym razem. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek określał mnie jako publiczność oklaskującą nazwisko i nic więcej. Każda postać otrzymała swoje własne gesty, swoją własną barwę głosu, a przede wszystkim swoją twarz. Na kilka minut zjawiali się przed publicznością szekspirowscy bohaterzy, by zniknąć równie szybko jak się pojawili. Andrzej Seweryn zmieniał się niczym barokowy Proteusz, nie pozwalając ani na chwilę wytchnienia - sceniczna iluzja trwała bez końca. Opisane zostało wszystko - cały wachlarz ludzkich namiętności, wahań, całe ludzkie życie. I udało się to jednemu aktorowi. Współczuję pani Targoń, jeżeli tego nie zauważyła. Oczywiście też rozumiem jej motywacje. Łatwo zbudować własne nazwisko krytykując najlepszych. Cieszę się jednak, że przed panią Targoń jest jeszcze sporo pracy. Na początek proponuję ostrą krytykę "Ostatniej Wieczerzy" Leonarda da Vinci, następnie zmieszanie z błotem "Króla Leara", a potem na przykład wzięcie pod obcas "Ojca chrzestnego" Coppoli (oczywiście jeżeli pani Targoń nosi obcasy).

Od autorki:

Szanowna Pani, przede wszystkim czuję się zaszczycona tym, że zechciała Pani wniknąć w moje motywacje - niczego tak nie pragnę, jak zdobyć sławę, krytykując nietykalny skarb światowej kultury, czyli Andrzeja Seweryna, którego Pani umieszcza między "Ostatnią wieczerzą", "Królem Learem" a "Ojcem chrzestnym". Dla jasności: uważam Andrzeja Seweryna za aktora ciekawego, wybitnego, interesującego - w zależności od roli, spektaklu, filmu, reżysera. Co nie znaczy, że niepodlegającego krytyce. I nie jestem jedyną osobą, której jego występ w Teatrze im. Słowackiego nie zachwycił.

Choć Pani sądzi inaczej, czytałam dramaty Szekspira - i nie uważam, żeby pisał je wyłącznie z perspektywy aktora, "bawiąc się równocześnie metaforą teatru mundi". Pisał je z perspektywy ludzkiej, a metafora świata jako teatru jest w jego twórczości jedną z wielu, wcale nie najważniejszą. W spektaklu Andrzeja Seweryna przeszkadzało mi przede wszystkim to, że różnorodność ludzkich dramatów i losów została zrównana z różnorodnością scenicznych konwencji, stosowanych pospiesznie, dla efektu i często w sposób niezbyt przemyślany. Na koniec - czasami noszę buty na obcasach; akurat na premierę "Wyobraźcie sobie..." ich nie włożyłam.



Iwona Kruk
Gazeta Wyborcza Kraków
7 października 2009