Litania za lewaka

Wydarzenia z 27 czerwca pokazały dobitnie, że aktualnie w Polsce toczy się wojna nie na argumenty, a na decybele – tym wyższe, im bardziej szargane są „polskie" wartości. „Kościół walczący", jak sami siebie określili pikietujący przed Starym Teatrem w Krakowie, zamiast jednak zwalczyć obrazoburcze tendencje w kulturze i ograniczyć zasięg oddziaływania zepsucia moralnego, stworzyli nową wersję promocji sztuki – marketing alla polacca.

Właściwie należałoby im podziękować. Dzięki nim spektakl Rodriga Garcii, (nie)sławna „Golgota Picnic", zyskał olbrzymi rozgłos, jego rejestracje pokazywane były w wielu krajowych – ba! narodowych – teatrach, a incydent związany z decyzją prezydenta Poznania rozpoczął debatę nad współczesnymi formułami cenzury w sztuce, zwykle wywołanej terrorem ignorantów. Całe zajście nie jest powodem do dumy, jednak może rozbudzić poczucie swoistego etosu także wśród ludzi kultury. Fakt, że Klata zdecydował się wyświetlić rejestrację piętnowanego przedstawienia, może być minoderyjnym gestem, przysłaniającym własną uległość wobec prawicowych nacisków i odwołanie „Nie-boskiej komedii", może jednak być również manifestem niezależności sztuki – nawet tej „haniebnej". To o nią toczył się bój, nadając niespodziewaną głębię spektaklowi, o którym nikt nie myślał, dzierżąc krzyż przed wejściem do teatru.

„Jasieński" – bo o tym przedstawieniu mowa – to monodram w wykonaniu Michała Majnicza i w reżyserii Ewy Wyskoczyl. Przedstawia Brunona jako zlepek przeciwieństw, wierszy, poglądów, form – wykreowane enfant terrible inkrustuje swą biografię, zamienia konika-zabawkę w karabin, a płomień rewolucyjny rozpala go tak samo jak wcześniej namiętności opisywane w erotykach. Syn królewski zamienia się w syna kurewskiego – co powtarza aktor – tracąc nie tylko niewinność, ale i geniusz. W pogoni za formą, którą ostatecznie została ideologia komunistyczna, bunt przeszedł w kabotyństwo, a w końcu doprowadził do niegodziwości. „Jasieński" skleja fragmenty komiczne z tragicznymi, patetyczne z trywialnymi, jednak nie tylko „przepisuje" się tutaj biografię poety, ale czasami ironia zdaje się wymykać spod kontroli reżyserki, tworząc karykaturę postaci, zbyt uproszczoną, by można było mówić o dekonstrukcji czy o bardziej uniwersalnej refleksji, którą w tym sezonie na wysokim poziomie zaprezentowały dwa duety: Rubin-Janiczak oraz Szczawińska-Jakimiak. Zamiast „golfu" geniusz nosi „but w butonierce" – jest pozerem, współczesnym performerem, celebrytą czy punkiem, ale nic za tym nie idzie.

A raczej nic za tym by nie szło, gdyby nie wydarzenia za oknami. Katolicka manifestacja bez wytchnienia – z zapałem buntowniczym większym niż tadżycki projekt sowietyzacji przez Jasieńskiego – odmawiała modlitwy i śpiewała pieśni, które wchodziły w niezwykłe interakcje z tekstem Wyskoczyl. Majnicz dodatkowo akcentował szczególnie newralgiczne miejsca, robiąc znaczące pauzy i na swój sposób wprowadzając manifestację w przestrzeń teatru, konfrontując nie tylko dwie sfery, ale również dwa światopoglądy i opinie na temat sztuki. Niezwykła wrażliwość, świadomość i otwartość aktora na sygnały z zewnątrz zasługują na pochwałę – grał w trudnych warunkach, jednak potrafił przekuć je w zaletę, wzbogacającą spektakl i „na gorąco" komentującą do pewnego stopnia to, co się działo przed teatrem.

„Jasieński" Wyskoczyl pierwotnie był offową inicjatywą, spektaklem przygotowanym dla tarnogórskiego Teatru ZL – przeniesienie go do Narodowego Starego Teatru, chociażby na scenę w specjalnie zaadaptowanej strefie BE, pokazuje, że sztuka funkcjonuje w swoim własnym obiegu. Reaguje na to, co dzieje się na zewnątrz, musi szanować widza, jednak nie podlega naciskom zewnętrznym. Dzięki manifestacji monodram nabrał właściwości dialogicznych – stał się przygotowanym ad hoc performancem przeciw próbie narzucenia zaściankowego katolicyzmu jako punktu zero współczesnego myślenia. Nie tylko o sztuce.



Marta Stańczyk
Dziennik Teatralny Kraków
8 lipca 2014
Spektakle
Jasieński