Lodowy spisek

Konstantin Bogomołow zrealizował powieść Władimira Sorokina "Lód" w Teatrze Narodowym w Warszawie.

Konstantin Bogomołow wystawił wreszcie swojego idealnego autora. Oczywiście, nie od razu znalazł do niego drogę. Ta ciernista droga prowadziła przez wątpliwości "Leara. Komedii", przez sarkazm "Idealnego męża" z jego patosem protestu, przez bluźnierstwa "Braci Karamazow", w których wielu usłyszało już wyraźny wpływ maniery pisarskiej Władimira Sorokina.

Zresztą "Lód", zrealizowany według pierwszej części trylogii Sorokina w Teatrze Narodowym w Warszawie nie jest podobny do żadnego z poprzednich spektakli reżysera. Nie ma w nim wojowniczego ducha obalania literackich i teatralnych kanonów. W polskim "Lodzie" Bogomołow, zdaje się, zamroził swoje ambicje intelektualnego terrorysty, z bolszewicką stanowczością stającego z bronią przeciwko bastionom starej i ze wszech miar szkodliwej kultury. W stosunku do prozy Sorokina - inaczej niż do Szekspira czy Dostojewskiego - Bogomołow stanął w pozycji nabożnego odczytania. Bo też prawda - z czego jeszcze mógłby szydzić w świecie tego autora, skoro wielki pisarz o dwu obliczach wszystko poddał szyderstwu? Nowy mit mesjanistyczny, w którym tylko wybranym 23 tysiącom ludzi (zresztą, wszystko co ludzkie jest im obce) uda się wyrwać z materialnej niewoli "maszyn z mięsa" ku szczytom duchowego życia, cały czas balansuje na granicy parodii utopii. Ale nie ma w nim ani grama humoru.

Tak samo jak w spektaklu, który płynie w jakimś nabożnym transie, w medytacyjnym milczeniu, gdzie pulsujące dźwięki muzyki przypominają daleki szum maszyn, możliwe, że nawet maszyn z mięsa. Łarisa Łomakina stworzyła wspaniałą w swojej prostocie przestrzeń, idealnie pasującą do tego rodzaju spektaklu-snu, który wymyślił Bogomołow - w tej przestrzeni bez przeszkód króluje tekst Sorokina. Miękkie sofy zapełniają całą scenę, pozwalając aktorom, grającym na przemian "przebudzonych" Braci i śpiące "maszyny z mięsa", to kłaść się spać, to wstawać, to znów siedząc transmitować historię stworzoną przez Sorokina. Jerzy Radziwiłowicz, słynny aktor Andrzeja Wajdy, grający tutaj jednocześnie generała KGB Włodzimirskiego i założyciela lodowej religii Bro "śpi" na sofie przez dobrą połowę spektaklu.

W pewnym sensie twórcy proponują nam, abyśmy poczuli się w roli śpiących maszyn z mięsa, nie potrafiących mówić sercem. Przypomnę, że mówienie sercem w tradycji chrześcijańskiej związane jest z "mądra modlitwą" albo modlitwą serca. Poza wszelką wątpliwością, dobrze ją zna Sorokin i Bogomołow. Modlitwa serca - to radykalne doświadczenie spotkania z Bogiem, omijające wszelkie konwencje i kanony. Motyw chrześcijański, który niejawnie, ale w sposób oczywisty obecny jest w powieści Sorokina, Bogomołow wysuwa na pierwszy plan swojej warszawskiej realizacji. Między sofami wznosi się krzyż, i na swoją drogę krzyżową, którą Bogomołow zrównuje z drogą Chrystusa, wchodzi szacowna, jedyna prawdziwie oddana sprawie przebudzenia serc Siostra Hram. Grająca ją Danuta Stenka - jako jedyna nie kładzie się na sofie do snu i nie posiada sobowtóra w świecie martwych "maszyn z mięsa". Stenka siedzi przed nami jako staruszka, w swojej opowieści powoli i cicho, słowo po słowie zamieniając się w dziewczynkę, spoglądającą w straszną wojenną przeszłość. Lodowy sen, w którym przebywa przez cały spektakl, tutaj ma swój koniec. Niczym Gerda dotarła do lodowego pałacu Kaja. Bohaterka Danuty Stenki coraz wyżej wznosi swój głos, jej gra staje się coraz gęstsza i patetyczna i kiedy opowieść dochodzi do tortur w celi - lodówce, nie mamy już wątpliwości, że jest wybranką - chłód, śmiertelny dla innych, nie może dotknąć jej żywego serca. W tymże momencie trzy świecące cele - lodówki wznoszą się u góry i ta środkowa należy do niej - Hram, nowego Mesjasza ludzkości.

Kiedyś Alvis Hermanis wystawił "Lód" jako czytanie powieści, powolnie, wers za wersem ukazując poprzez żywe etiudy straszną ogłuszającą potworność lodowej mitologii Sorokina. Bogomołow krwawą młotkową jatkę wybrańców, Braci Światłości, wyrzucających 99% przebitych klatek piersiowych i ciał na śmietnik duchowej ewolucji, dietetycznie pozostawił tylko do czytania. Pamiętam, jak aktorzy Hermanisa dosłownie tłukli w podłogę pustymi plastikowymi butelkami zamiast lodowych młotów, raniąc i bawiąc widzów sorokinowskim koszmarem. Zdaje się, że on znalazł dystans w stosunku do mesjanistycznego mitu Sorokina. W spektaklu Bogomołowa nie ma mowy o żadnym dystansie, a wyrazistą różnicę z mitem chrześcijańskim reżyser całkowicie zignorował: przecież Hram przyszła zbawić tylko swoich Braci. Zaś maszyny z mięsa, które odpracowały swoje puste życie najwyraźniej będą musiały spokojnie czekać na drugie przyjście Chrystusa.



Alona Karas
Rossijskaja Gazieta
5 lutego 2014
Spektakle
Lód