Łojfonek i Misiek Squad

Heiner Goebbels najbardziej nienawidzi zdania: „To jest świetna historia” – twierdząc, że głębia wspaniałej historii ogranicza sceniczne możliwości. Można się z nim nie zgodzić – jednak w przypadku najnowszego przedstawienia Teatru Baj Pomorski „Brygada Misiek”, tezę niemieckiego reżysera i teoretyka teatru pozostawiłbym otwartą. Spektakl wg własnego scenariusza i w reżyserii Tomasza Mana opiera się rzeczywiście na wspaniałej historii, jest dowcipny, efektowny i świetnie zagrany, ale przebieg zdarzeń nie bardzo wiąże się z pełnym iluzyjnym napięciem, powstającym w umyśle widza, który śledzi kolejne losy postaci.

Tomasz Man połączył świat miniony z dzisiejszym, najbardziej aktualnym: oto w kartonie znajdującym się w piwnicy ożywają zabawki z dzieciństwa punkowca Miśka, zakonserwowane w kurzu lat 80. ubiegłego wieku. Nie zauważyły, że mamy już 2013 rok, a ich Misiek pracuje w Anglii i jeśli teraz nie uratuje ich jego mama, wylądują na śmietniku – nie historii, ale tym przydomowym, gdyż piwnica zostaje sprzedana. By uniknąć tak tragicznego losu, postanawiają zorganizować koncert rockowy i prosić Miśka o pomoc. Tylko jak do niego dotrzeć? Przypadek sprawia, że nowy właściciel piwnicy, bezwzględny Interesiarz (Mariusz Wójtowicz) gubi swój nowoczesny symbol lansu – Ajfon i dzięki jego pomocy zabawki będą mogły przesłać swój koncert Miśkowi przez Facebook. Zaczyna się punkowa walka z czasem, pełna piosenek granych na żywo, pełna grających lekko i z wdziękiem postaci, nasyconych komizmem sytuacyjnym, który zderza gadżety i symbole PRL-u z dzisiejszym Ajfonem. Pod batutą reżysera aktorzy bawią się świetnie, a z nimi publiczność. Łowiczanka na podstawce (Edyta Łukaszewicz-Lisowska), cudownie mówiąca gwarą (to jej ten Łojfonik!), Barbie (Marta Parfieniuk-Białowicz) – stylizowana na Korę pyszna damulka, pewna siebie Puszka Coli (Anna Katarzyna Chudek) czy Agnieszka Niezgoda (smutna Matka i dostojna Królowa). Są też wyrazisty punkowiec Misiek (Andrzej Słowik), wzniecający zamęt hippisowskimi wstawkami Indianin (Krzysztof Grzęda) i przezabawnie komentujący akcję przez swoje radio Kasprzak – Jacek Pysiak. W galerii tych uroczych postaci nie sposób nie zauważyć także Papieża (Mariusz Wójtowicz), Żołnierzyka i Lecha (debiutujący aktorsko w Baju Ireneusz Maciejewski), czy trudnego do utemperowania krzyczącego Orła bez korony (Andrzej Korkuz). Te postaci bawią rodziców małych widzów, dzisiejszych 40-latków, którzy w stanie wojennym uciekali w świat powieści Karola May'a, marzyli o prawdziwej Barbie, ustawiali puste puszki na regale i słuchali Trójki. Najmłodszym bliższy jest zdecydowanie Ajfon – z roli na rolę pokazujący się lepiej i pełniej Krzysztof Parda, który zniewala świetną vis comica i absolutną sprawnością ciała. Jego nowomodne maniery zalane w plastiku z ciekłokrystalicznym ekranem, w który dziś wpatruje się co drugi widz teatru przed trzecim dzwonkiem, idealnie oddają pustkę naszych czasów. Zależną od wyczerpującej się szybko baterii... (Barbie i Łowiczanka ich przecież nie potrzebowały). Jakże paradoksalnie „wolni" czuliśmy się 30 lat temu bez uwiązania w sieci, informowania o wszystkim przez fejsy, twitty i inne instagramy – dziś wielu wpadło już w phubbing i trudno ich z niego wyciągnąć.

Przedstawienie nie tylko dotyka współczesnych problemów porwanych kontaktów międzyludzkich, ale i nostalgii za dzieciństwem, przyjaźnią, wspólną walką o wolność oraz prawdziwą ludzką solidarnością. Szczególnie poruszającą, gdy na scenie kilka razy pojawiają się groźne szczury, kojarzące się z oddziałami ZOMO. Z nimi walczyli dzielnie Ci, którzy dziś już odchodzą lub znaleźli się poza światem partyjnych wojen. Kolejne pokolenie wyrzuciło swoje zabawki, liczy się tylko teraz. Mimo dowcipnego charakteru przedstawienia – nie jest to także łatwy spektakl. Skądże więc pewien niedosyt? Przecież i scenografia świetna i ruch sceniczny zasługują na brawa, przecież muzyka też je dostała. Przedstawienie po pierwsze wymaga od rodziców wprowadzenia swych dzieci w temat, wyjaśnienia, dlaczego tak było: co znaczyły kartki na czekoladę, kolejki, strach w stanie wojennym i teksty piosenek. Po drugie rozwleczenie pierwszej części do ponad godziny, z raptem kilkunastoma minutami po antrakcie w drugiej, zwłaszcza, że tworzyły się w akcji pauzy nastrojowe. Tomasz Man nie jest tak ekspresyjny jak Paweł Aigner, czy Zbigniew Lisowski i choć nie skąpił oręża z arsenału tych reżyserów, to nie przyjął ich tempa. Mam wrażenie, że ono łatwiej trafi do dorosłych, niż ich pociech.

Tekst ukazał się w Magazynie Kulturalnym "Menażeria"



Aram Stern
Magazyn Menażeria
17 grudnia 2013
Spektakle
Brygada Misiek
Portrety
Tomasz Man