Los człowieka jest zdeterminowany

Przeszłość - pewien depozyt przekazywany nam przez ustępujące pokolenie stanowi bowiem pewne ograniczenie w naszym autonomicznym zdobywaniu wiedzy o świecie. Tak naprawdę tożsamość jest czymś, co się wykluwa długo, z trudem i mozolnie za cenę rozmaitych błędów życiowych i ran. Ale każdy z nas musi przez tę ścieżkę przejść sam, bo żadna wiedza o świecie starych nie przyda się młodym - mówi reżyser spektaklu.

Pański spektakl jest pewnego rodzaju traktatem o odchodzeniu i starości. Skąd taki pomysł, by na scenie pokazać właśnie starość?

- Temat starości wypierany jest nieustannie przez naszą cywilizację, w której wszyscy gonią za młodością, pieniędzmi, karierą i kolejnymi sukcesami. Uważam więc, że warto - przynajmniej w sztuce - pochylić się nad nim tym bardziej, że starość nie zawsze wygląda jednakowo. I przychodzi niespodziewanie. Sam zauważam we własnym ciele pierwsze oznaki starzenia się i jakoś muszę się z nimi uporać. Umiejętności, jakie posiadłem, będąc młody, właśnie mnie opuszczają. Wchodzę więc w pewien proces powolnego ograniczania się mojego ciała. Muszę dobrze odrobić tę lekcję zawczasu, by potem nie popaść w panikę i umieć - mimo wszystko -znajdować jakąś radość życia w czekającej starości.

Mówi Pan o tym słowami Szekspira i Becketta. Dlaczego właśnie ci dwa autorzy zainspirowali Pana do stworzenia takiej narracji?

- Twórczość Williama Szekspira wydała mi się interesującą materią do poruszenia tego problemu. Gdybyśmy mieli bowiem odrzeć „Króla Leara" ze wszelkich intryg politycznych, to pozostaje nam opowieść o tym, jak trudno być starym, ale też jakie niełatwe to zadanie towarzyszyć staremu człowiekowi w jego życiu. Bardzo ciężko jest zdać egzamin na kochającą córkę czy syna w momencie, kiedy nasi rodzice stają się coraz bardziej uciążliwi, egotyczni, zamknięci w sobie.
Beckett zaś dlatego wziął się w tej adaptacji, ponieważ jest to znakomity „poeta życia i śmierci", autor „teatru przestrogi egzystencjalnej", mówiący o tym, że „człowiek to bardzo trudne zadanie do realizacji". Nie można się pysznić będąc człowiekiem, trzeba ciągle zdawać egzamin z człowieczeństwa. Zastąpiliśmy więc drugą część „Króla Leara" walką o godność i człowieczeństwo człowieka, a sceny te są konstruowane właśnie za pomocą tekstów pochodzących ze sztuk Samuela Becketta.
Opowiadamy w tym spektaklu nie tylko o starości, lecz także o kryzysie łagodnego przekazywania kompetencji między pokoleniami. Starsi ludzie żyją coraz dłużej i są aktywni do późnych lat. Młodzi zaś bardzo lubią przedłużać swoją młodość. Zaczynają piąte studia po trzydziestce, długo nie mogą zdecydować się na wejście w stały związek, późno planują dzieci. Jakby bali się rozpocząć życie na serio i odkładali je na „potem". Zatem ów naturalny kiedyś dialog międzypokoleniowy w jakiś sposób został przez te lęki i obawy młodych utrudniony. Starzy i młodzi dzisiaj coraz mniej się rozumieją.

Jak hasło „tożsamość" jest realizowane w Pana spektaklu?

- Mówię w nim o starości, która dotyczy nas wszystkich, więc przypuszczam, że należy rozpatrywać je w kontekście kondycji człowieka i jego godności.

Przez co można konstruować swoją tożsamość?

- To nie jest łatwe zadanie. Przeszłość - pewien depozyt przekazywany nam przez ustępujące pokolenie stanowi bowiem pewne ograniczenie w naszym autonomicznym zdobywaniu wiedzy o świecie. Tak naprawdę tożsamość jest czymś, co się wykluwa długo, z trudem i mozolnie za cenę rozmaitych błędów życiowych i ran. Ale każdy z nas musi przez tę ścieżkę przejść sam, bo żadna wiedza o świecie starych nie przyda się młodym. Szczególnie w dzisiejszych, dynamicznie zmieniających się czasach, w których chyba trochę się pogubiliśmy.

Jak by Pan wytłumaczył tytuł spektaklu?

- Po pierwsze informujemy nim, że nie jest to do końca „Król Lear" Williama Szekspira. Po drugie - opowiadamy jednostkową historię starzejącego się człowieka, który na skutek starości traci władzę nad sobą i otoczeniem. Zatem szukałem dla niej tytułu, który wskazywałby na pewną przypadkowość naszych losów i głosił, że nie jesteśmy w stanie kierować swoim życiem. Niezależnie od tego, co wybierzemy, schemat życia się powtarza. Czy wyciągnę kartę wisielca, czy błazna - różnica jest minimalna. W jakimś sensie los człowieka jest z góry ustalony, zdeterminowany i realizuje się w wielkim trudzie. Jednocześnie jest w tym znoju duża uroda, jeżeli tylko potraktujemy to życie na poważnie, a nie jak uczestnicy „Warsaw shore".

Czy Pan Jerzy Trela był od początku brany pod uwagę do roli Leara?

- „Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna?" jest przecież również spektaklem o odchodzeniu wielkiego aktora. Zderzam go więc z młodym narybkiem. Dlatego też do realizacji przedstawienia zaprosiłem także studentów aktorstwa, którzy operują zupełnie innym niż Jerzy Trela językiem scenicznym. Chcę pokazać, jak zmienił się przez kilka dekad sposób komunikacji z widzem i uświadomić odbiorcom, jak dawny język teatralny - niestety - obumiera na naszych oczach.



Marta Kowalczyk
Gazeta Festiwalowa
18 listopada 2015