Lubię myśleć o spektaklu jako o dyskusji
Najbardziej lubię, kiedy spektakl, oprócz dostarczania widzom rozrywki i emocji, sprawia, że po wyjściu z teatru ich świat nie jest już taki, jaki był przed wejściem do niego. (...) Wyzwaniem jest więc tak zagrać spektakl, żeby poruszyć drugiego człowieka i zostawić w nim ślad.Z Wojciechem Romańczykiem, aktorem Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze, rozmawia Agata Kostrzewska z Dziennika Teatralnego.
Agata Kostrzewska: W Lubuskim Teatrze jesteś od 2015 roku. Jak wyglądała Twoja droga do Zielonej Góry? Jak zaczęła się Twoja przygoda z aktorstwem?
- Od najmłodszych lat ciągnęło mnie na scenę. Jako dziecko lat 90. chodziłem z rodzicami na wszelkiego rodzaju pikniki i festyny miejskie. Tam zawsze był jakiś konkurs z nagrodami w stylu: „wejdź na scenę i zaśpiewaj piosenkę" albo „powiedz wierszyk a dostaniesz kolorową książeczkę albo inną fajną nagrodę". Jak tylko prowadzący zaczynał mówić o konkursie to ja momentalnie znikałem rodzicom z radarów i odnajdowałem się po minucie - już na scenie, z mikrofonem w ręku, mówiąc wierszyk, którego akurat nauczyłem się w przedszkolu albo śpiewając swój festynowy hit „Szedł listopad polną drogą". Kosiłem tą piosenką wszystkie książeczki na wszystkich festynach – miałem ich chyba z 15.
Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem w aktorstwie?
- Najbardziej lubię, kiedy spektakl, oprócz dostarczania widzom rozrywki i emocji, sprawia, że po wyjściu z teatru ich świat nie jest już taki, jaki był przed wejściem do niego. Lubię myśleć o spektaklu jako o dyskusji prowadzonej przy użyciu bardzo wysublimowanego języka znaków i symboli, charakterystycznego dla danego kręgu kulturowego. Wówczas ta dyskusja dotyka nas osobiście, dotyka naszych problemów, naszych spraw codziennych i w najbardziej utopijnej wersji - skłania do autorefleksji i popycha ku samodoskonaleniu. Wyzwaniem jest więc tak zagrać spektakl, żeby poruszyć drugiego człowieka i zostawić w nim ślad. To jednak tylko idealistyczne gdybanie. Rzeczywistość jest dużo bardziej brutalna i bezwzględna.
W jaki sposób przygotowujesz się do roli?
- Nie mam jednej metody. Wątpię, żeby jeden utarty schemat pracy mógł sprawdzić się we wszystkich rolach. Jest jednak kilka elementów które prawie zawsze się powtarzają. Najpierw zawsze skupiam się na rzemiośle. Uważam, że jak widz zrozumie, co aktor do niego mówi, to nie zaszkodzi to ani aktorowi, ani widzowi. Później zawsze szukam żelaznej logiki. Mistrz Zapasiewicz mówił, że logika to podstawa i ja się z tym w zupełności zgadzam. Uważam, że jak widz zrozumie o czym jest spektakl, to nie zaszkodzi to ani spektaklowi, ani widzowi. W tak zwanym międzyczasie cały czas ten materiał przecież przerabiam i „przepuszczam przez siebie" a moja wyobraźnia nie śpi. Ja w każdej postaci słyszę rytm, słyszę jej muzykę, ale rzadko słyszę ten rytm od początku pracy. Praca warsztatowa pomaga mi go znaleźć. Na końcu, kiedy jestem pewien warsztatu i wiem, co gram – zaczynam się bawić. Ostatnio swój renesans przeżywa takie pojęcie jak „dekonstrukcja". Można powiedzieć, że to właśnie robię. Rezygnuję częściowo z logiki – ludzie przecież nigdy nie są w zupełności logiczni, ani konsekwentni. „Odpalam" na maksa emocje i patrzę, gdzie mnie zaniosą. Wczuwam się w grę kolegów i staram się do nich jak najlepiej „dokleić", by stworzyć z nimi spójną całość. Mogę również improwizować na wszystkie sposoby jakie przyjdą mi do głowy, ponieważ na samym początku odrobiłem lekcje – warsztat mam pod kontrolą i dokładnie wiem, jaki jest temat postaci. To zupełnie jak w graniu jam session.
Czy masz jakąś dotychczasowo ulubioną rolę?
- Nie mam. Mam za to kilka ról których nie lubię. Tutaj jednak dyplomacja nakazuje milczeć (śmiech).
Czy jest taka rola, w której czujesz się najmniej?
- Każda rola, niezależnie od tego, czy się ją lubi czy nie, powinna być starannie skonstruowana. Jeżeli odrobiło się pracę domową i świadomie skonstruowało postać, w kontekście całości spektaklu, to nie widzę zbytnio możliwości, żeby źle się czuć w tym co się samemu wymyśliło. Chyba, że praca z reżyserem układała się w taki sposób, że aktor był wykorzystywany niczym marionetka. Reżyser mówił mu, gdzie ma stanąć, którą ręką ruszyć i kazał powtarzać po sobie intonacje. To jednak nie ma moim zdaniem nic wspólnego z jakimkolwiek procesem twórczym a tym samym z teatrem. To jest jakiś rodzaj, źle pojętego kursu aktorskiego – gdzie ludzie bez kompetencji próbują uczyć ludzi bez pomysłu. Mnie to się na szczęście nigdy nie przytrafiło i nie wyobrażam sobie takiej pracy.
Rola, o której marzysz?
- Makbet. Intryguje mnie od bardzo dawna. To takie studium męskiej natury. Bardzo obszerne i wnikliwe. Fantastyczne wyzwanie aktorskie oraz jedna z tych ról, które zmuszają do zastanowienia się nad samym sobą i ponazywania sobie wielu rzeczy - również w życiu prywatnym. Niezwykle pociągające wyzwanie.
W Lubuskim Teatrze wznowiono teraz „Akademię Pana Kleksa" i grasz tam Alojzego. Czy lubisz grać dla dzieci?
- Tak, ja lubię grać dla dzieci. Zawsze, kiedy gram dla dzieci mam bardzo silną mobilizację, żeby zagrać jak najlepiej. Już tłumaczę, skąd ona się bierze. Pamiętam do dzisiaj „Piotrusia Pana" w Teatrze Wybrzeże, na którego pojechałem z wycieczką szkolną w pierwszej klasie podstawówki – fantastyczną scenografię i fruwające dzieci (podwieszone na linkach alpinistycznych) i biegającego po scenie psa i wielkiego potwora i stroboskop i ech... to była wtedy dla mnie jakość absolutna. W dobrym miejscu na Ziemi się wychowałem, bo miałem pod nosem Teatr Wybrzeże i miałem Baduszkową (Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni), więc na dobre sztuki mnie zabierali w dzieciństwie i mam fantastyczne wspomnienia z dziecięcych wyjść do teatru. Mam więc zawsze taką mobilizację, że choćby mi się nie chciało (bo to rano, bo to nie zawsze się chce), żeby się spiąć i dać dzieciakom to samo co kiedyś ja dostałem od aktorów.
Jakie masz jeszcze marzenia związane z zawodem aktora? Co jeszcze chcesz osiągnąć?
- Podobno marzenia wypowiedziane na głos się nie spełniają, więc tutaj pozostanę tajemniczy i milczący.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
__
Wojciech Romańczyk – aktor teatralny i filmowy. Urodził się 25 sierpnia 1988 w Gdańsku. Jest absolwentem Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie (2013). Od 2015 roku jest aktorem w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Pracuje także jako lektor. Jest również wykładowcą Lubuskiej Akademii Aktorskiej przy Akademii Twórczych Poszukiwań w Zielonej Górze.
Agata Kostrzewska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
14 lipca 2023