Lupa sublimuje złość Thomasa Bernharda

Polski reżyser Krystian Lupa wzbudza entuzjazm swoja adaptacją Wycinki austriackiego powieściopisarza. To teatr, który ma znaczenie.

Awinion, wysłannik specjalny

Krystian Lupa nieprzypadkowo zabrał się za twórczość Bernharda. Nie była to też uległość wobec chwilowego kaprysu. W Wycince bez ogródek i bez fałszywych pozorów kwestionuje się miejsce sztuki, artysty i instytucji politycznych. Tak jak i współczesne wyrzeczenia, kompromisy i tchórzostwo. Bo nawet jeśli powieść napisano w 1984 r., to 30 lat później nie straciła ona niczego ze swojej trafności, ostrości, siły i impertynencji. „Zaprzedać swą duszę politykom kultury" wściekle pisze Thomas Bernhard, który aż gotuje się wobec dezintegracji sztuki i myśli, tak w Wiedniu, jak i w całej Europie...

Jesteśmy u Auersbergerów. Mają oni w zwyczaju wydawać „kolacje artystyczne" dla stałych bywalców, którzy niegdyś tworzyli grupę artystów, a obecnie są już cieniami samych siebie i odłożyli na półkę wszystkie ambicje. Pani domu krąży wokół stołu między gośćmi, każdemu mając coś do powiedzenia. Czas mija. Kieliszki stale są pełne. Wszyscy czekają na aktora, gwiazdę Teatru Narodowego, mającego do nich dołączyć po przedstawieniu Dzika kaczka Ibsena, w którym gra główną rolę, Ekdala. W zamkniętej przestrzeni, czymś na kształt akwarium, w którym aktorzy ewoluują, rozmowy się rozpoczynają, dostają zadyszki i się wyczerpują. Żyją przeszłością, aby uciec od teraźniejszości, która podsyca wyrzuty sumienia. Cień samobójczej śmierci Joany, jednej z nich, wytrąca ich z bezpiecznej sytuacji. Siedzący w głębokim fotelu narrator/obserwator żałuje, że przyszedł: Myślałem, że przyjęcie zaproszenia Auersbergerów było kardynalnym błędem. Tym narratorem jest Thomas Bernhard i tak będą go nazywać przez całą sztukę jego akolici. To on jest motywem przewodnim tego lecącego na łeb na szyję wieczoru. Jest zawsze poza planem – rozbawiony i zirytowany świadek upadku elity. Thomasss, siedząc w swoim fotelu, rozmyśla, aż w końcu wybucha i przemierzając scenę, wygłasza monolog nieoszczędzający niczego i nikogo. Ani artystów, ani tych licznych „polityków kultury", ani widzów – tak dziki i pełny blasku jest protest przeciw hipokryzji, cynizmowi i utracie znaczenia.

Już od dawna nie odczuwaliśmy takiego entuzjazmu, takiego współodczuwania odważnej i pełnej inwencji przygody teatralnej, w której etyka i estetyka stają razem i podsycają płomień inteligencji. W tej zabawie w lustro weneckie Krystian Lupa nie zadowala się samym oddaniem słów austriackiego dramatopisarza. Wykorzystuje tekst, by pokazać na scenie swoje wątpliwości, które w obecnym czasie komercjalizacji sztuki i kultury biorą pod włos mdłe rozmowy na ten temat. Razem z wymagającym artystycznie reżyserem jego wspaniali, zaprawieni w bojach aktorzy, ukazujący swój talent nawet w najmniejszych, ledwo zarysowanych gestach (ach, ta partytura klikających zapalniczek...). Co za gra! Co za siła przekonywania! Sam Lupa jest przy scenie przez cały czas przedstawienia. Jest stale w kontakcie z aktorami i ze swojego miejsca obserwacji gwiżdże, szepcze, narzeka, tworząc partyturę dźwiękową pozostającą w całkowitej osmozie z aktorami. Nie wiadomo, kiedy mija czas (4 godziny 20 minut). Zapomina się o polskich napisach. Wielka i piękna lekcja teatru. Tak, tak!



Marie-José Sirach
L'Humanité
28 sierpnia 2015
Spektakle
Wycinka
Portrety
Krystian Lup