Lustro czy karykatura

Matka - hiena, ojciec - nieobecny, kraj - pełen pretensji. W spektaklu "Utwór o Matce i Ojczyźnie" Teatru Współczesnego Polacy to antysemici z głowami świń, skrzywieni historią. Czy to szczerość, czy prowokacja?

Reżyser, Marcin Liber porwał się tym razem na mocny, obnażający tekst, gdzie świat ideałów i wpajanych przez lata zasad, uległ całkowitemu zakrzywieniu. Jego autorką, a zarazem narratorką jest Bożena Keff, która odważnie i obrazoburczo podchodzi do stereotypu matki w kulturze polskiej. 

Właściwie cały spektakl toczy się wyłącznie wokół postaci matki, stanowi to pewien paradoks, ponieważ bohaterka, czyli Usia, na okrągło mówi tylko o tym, aby matkę odsunąć od swojego życia. Matka jest potworem, jest hieną, jest nudna i oderwana od rzeczywistości. Atakuje córkę ciągłymi, powtarzanymi, jak mantra, opowieściami o swojej historii - wypędzonej ze Lwowa Żydówki, której Hitler wybił całą rodzinę i skazał na wieczną samotność. 

Nieoczekiwanie w opowieści matki, przerysowuje się obraz całego pokolenia wojennego - ludzi ze skazą na całe życie, szukających winnych za swoje krzywdy, ludzi, dla których prawda historyczna to pojęcie względne. Polacy, Żydzi, pokolenie wojny - to wszystko mity, powtarzane na okrągło frazesy, których już nikt nie słucha, a wypowiadane są tylko po to, aby zachować ciągłość. Matka i córka to dwa odrębne byty, które mimo napięcia i ciążącej w powietrzu nienawiści, nie mogą bez siebie żyć. Jedna nie byłaby matką bez córki, druga nie byłaby córką bez matki. Krzywdzą się nawzajem, ale i uzupełniają. Ich relacje są bezemocjonalne, nie słuchają siebie nawzajem, a co za tym idzie nie rozumieją. To dwa pokolenia, które się wykluczają, pokolenia, dla których słowo wolność ma zupełnie inne znaczenie. W "Utworze" wszystkie uczucia i wartości są zamiecione pod dywan, gdy wychodzą na światło dzienne, okazuje się, że nikt już ich nie rozumie. 

Liber i Keff dość ostro obchodzą się z polskim antysemityzmem, który tutaj jest wszechobecny. Dla Polaka Żyd to wyłącznie zagrożenie i kozioł ofiarny. Na niego zrzucane są wszystkie grzechy i to on musi wciąż pokutować. Właściwie w "Utworze" Polacy na równi z Niemcami są odpowiedzialni za zagładę Żydów, a nawet jeśli nie wszyscy przyłożyli do tego rękę, to w ich duszach wciąż góruje nienawiść i okrucieństwo w stosunku do tego narodu. Widzimy Polaków, którzy pod okryciem patriotyzmu są nieznającymi historii, zgorzkniałymi ignorantami. 

Pomijając kontrowersyjną fabułę, spektakl najwięcej zyskuje dzięki znakomitej Beacie Zygarlickiej i Irenie Jun, grającym matkę i córkę. Na scenie Malarni pojawiają się tylko one, towarzyszy im wirtualny chór. Są one dwie i nikogo więcej tu nie potrzeba - na naszych oczach toczy się walka dwóch wielkich osobowości i niesamowitej teatralnej wrażliwości. Zwyczajne dla formy Marcina Libra są efekty audiowizualne. Tu również tego nie zabrakło. Chór ubranych w tradycyjne, narodowe stroje, Polaków komentuje za pośrednictwem video, wszystkie wydarzenia. Chór ma być lustrem dla zła i niechęci, czających się pod skórą niejednego Polaka. Obrażają, krzywdzą a momentami, w zwolnionym tempie, możemy zobaczyć ich prawdziwą naturę. 

Podsumowując - do "Utworu o matce i ojczyźnie" należy podejść z odwagą i otwartością. Można przytaknąć, można zaprzeczyć, ale na pewno nie można pozostać obojętnym.



Agata Pasek
stetinum.pl
30 marca 2010