Luty, 2020

Tomasz Raczek jakiś czas temu w swojej Wideorecenzji na YouTube mówił o filmie „Parasite" południowokoreańskiego reżysera Joon-ho Bonga: „Tyle sobie Państwo weźmiecie z tego filmu, ile potraficie... jest zdradliwy", a dalej mniej więcej tak: jeśli wam się nie podobał to mówcie o tym jak najwięcej, bo będzie to świadczyło tylko o was, nie o filmie, który jest genialny, a inny krytyk, znacznie młodszy, powiedział (też na YouTube), że oglądając „Parasite" doznał „filmowego orgazmu", no cóż, w moim wieku mam kłopot z orgazmem na pstryknięcie, a słuchając Raczka pomyślałem sobie, że zrozumieć o czym jest dzieło i estetycznie je zaakceptować to dwie różne sprawy.

W takich wypadkach rodzi się we mnie przekora: ciekawe co by było, gdybym powiedział, że film zrozumiałem, ale mi się nie podobał, czy wówczas Tomasz Raczek i jemu podobni uznaliby mnie za mało wrażliwego ignoranta; wiem, że dużo ryzykuję, bo „Parasite" może zostać obsypany Oscarami, członkowie amerykańskiej Akademii z pewnością nie zrezygnują z politycznej poprawności oraz demokratycznych, internacjonalnych rozstrzygnięć (to pierwsza w historii nieanglojęzyczna produkcja nominowana do Oscara w kategorii na najlepszy film!). (3.02)
***

Dariusz Kosiński napisał mądry artykuł (Tygodnik Powszechny z 3 lutego 2020) o zmianach, jakie zachodzą w najmłodszym polskim teatrze, artykuł bezstronny, mimo że autor przyznaje się do fascynacji tym „innym teatrem", uczciwie definiujący owe zmiany, lojalnie cytujący pojawiające się tu i ówdzie pytanie: „czy to w ogóle jest jeszcze teatr?". Otóż nie jest i wcale nie dlatego, że – jak pisze Kosiński – dzisiaj „nie wystawia się sztuk", „nie gra ról", nie pokazuje „wciągających historii", „narastającego napięcia", nie ma „wczuwania się", „utożsamiania z bohaterem" oraz podważona została formuła „A gra B przed C". Nie, nie dlatego, ale dlatego, że ten skrajnie subiektywny „inny teatr" z założenia nie poddaje się żadnej obiektywizacji, jakimkolwiek ocenom, programowo odrzuca wszelkie narzędzia zarówno twórcze, jak i poznawcze (a przecież nawet zwyczajny postmodernistyczny „majsterkowicz" potrzebuje takich narzędzi!), i jeśli teatr nadal definiujemy jako sztukę (lub jej syntezę), jeśli pamiętamy, że jest to dzieło artystyczne odbywające się na oczach widza oraz DLA WIDZA, to trzeba powiedzieć stanowczo: przy ocenie scenicznych zjawisk opisanych przez Dariusza Kosińskiego pojęcie TEATR stało się anachroniczne i mylące, trzeba poszukać jakiejś innej nazwy. (5.02)
***

Myślę, myślę i wymyśliłem, że widzowie chcący spełnić swoją powinność, którą Kosiński określa jako „pracę wytworzenia sensu doświadczenia teatralnego dla siebie" nie mogą stać się na zawołanie psychoanalitykami rozgrzebującymi worek tajemnic własnych reżysera, posypanych szczyptą jego kompleksów i niedopowiedzeń. W takim rozumieniu tzw. proces tworzenia musiałby toczyć się w zamkniętym kole, z którego publiczność byłaby całkowicie wykluczona. Zanim zatrważające definicje zmian w naszym teatrze zabrzmiały tak dobitnie jak w omawianym artykule, podejmowano już próby wykluczenia, świadczyły o tym manifestacje niepohamowanej radości reżyserów, że tyle osób wyszło z widowni w czasie trwania przedstawienia, to znaczy że ono działa(!), ale w tym kontekście zachętę Kosińskiego do myślenia o tym, co widzieliśmy na scenie oraz do indywidualnego przyswojenia sobie tegoż – mogę potraktować wyłącznie jako ironię. (8.02)
***

Nadzwyczajny i niespodziewany suplement do rozważań Dariusza Kosińskiego na temat fundamentalnych zmian, jakie dotykają nasz młody teatr to „Balladyna" w Małopolskim Ogrodzie Sztuki, w reżyserii Pawła Świątka. Wersy Słowackiego, z pewnymi, ale rozsądnymi skrótami są porządnie mówione przez aktorów (chociaż z użyciem mikroportów), fabuła pozostaje zgodna z treścią sztuki, sens i przesłanie utworu są takie jak u naszego wieszcza, tylko forma przedstawienia do mnie nie trafia, bo jest zbyt nowoczesna, a takich skojarzeń plastycznych i takiego systemu znaków na ogół nie rozumiem – tak jakby reżyser wiernie opowiadając treść utworu (bo przecież szkoły!), poszukiwał dla swojego spektaklu formy skrajnie efektownej, „odjechanej", przewidywalnie nadającej się do zaakceptowania przez młodą widownię. To jeszcze inny sposób uprawiania sztuki teatru przez nową generację reżyserów, więc może nie trzeba diagnozować aż tak pryncypialnie jak Kosiński, może twórcze rozchwianie młodych wynika z zagubienia ich pokolenia w otaczającej rzeczywistości? (9.02)
***

No i stało się, „Parasite" wygrał tegoroczne rozdanie nagród Amerykańskiej Akademii, zdobywając cztery najbardziej liczące się statuetki, rozumiem to, ale nie do końca akceptuję. Na korzyść południowokoreańskiego reżysera świadczy, że podejmując temat do znudzenia wyeksploatowany we współczesnym kinie, temat podziałów i nierówności społecznych usiłuje opowiadać innym językiem, może nie własnym, bo – jak przystało na filmowego postmodernistę – opartym głównie na wzorcach i kliszach z europejskiej klasycznej tragifarsy, w części farsowej równie głupkowatych i nieprawdopodobnych, w części „tragi" znacznie lepszych i przejmujących! Taki jest dzisiejszy świat, wszystko się miesza: artyści protestują, a politycy kokietują tanim populizmem. Klęskę „Irlandczyka" przewidziałem, choć może nie do tego stopnia, podobnie przewidziałem porażkę filmu „1917" uhonorowanego co prawda trzema Oscarami, ale mniej znaczącymi, a przecież typowany był na zwycięzcę, tylko pominięcia w werdykcie dokonań aktorskich „Dwóch papieży" naprawdę mi żal! (11.02)
***

W Polsce mówi się o Zenku, królu disco polo, bo nakręcono film o początkach jego kariery (nie widziałem, ale recenzje są takie sobie, choć starają się być obiektywne), no i zaraz ma powstać następny film o tej karierze dzisiaj. Nie wyobrażam sobie, aby w obecnej konstelacji politycznej można było stworzyć ciekawy film (z telewizją jako samodzielnym producentem) o chłopcu z podlaskiej wsi z desperacją realizującym muzyczne marzenia (na miarę swego talentu, możliwości i wiedzy) jeśli pominie się wątek polityczny oraz specyficzny splot okoliczności: bez uwikłania i manipulacji mediów, bez „złotej rybki" w postaci pana prezesa i jego upodobań, bez potrzeb propagandowych i populistycznych TVP, bez schlebiania gustom potencjalnych wyborców. Potencjał do napisania świetnego scenariusza jest, więc z chęcią obejrzę ten drugi film, jeśli to wszystko się w nim znajdzie i jeśli konstatacją najistotniejszą będzie, że szczęściem człowieka jest trafić na swój czas, co spotkało sympatycznego Zenona Martyniuka! (14.02)
***



Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
15 lutego 2020