Macbeth współczesny

W miniony piątek Teatr Wielki stał się najbardziej widocznym miejscem w całym Poznaniu. Wspaniałe oświetlenie zewnętrznej elewacji było zapowiedzią tego, co działo się w środku. Ten, kto przekroczył próg Wielkiego, mógł poczuć się jak Alicja po drugiej stronie lustra. Olivier Fredj w operze "Macbeth" Giuseppe Verdiego stworzył psychodeliczny świat snu, lęku, przemocy i iluzji. W tej wizji przeraża to, jak bardzo pasuje do naszej współczesności.

Francusko-belgijski reżyser postanowił oderwać się od tradycji. Nie patrząc na klasyczne wystawienia dzieła Verdiego, przeniósł opowieść o szkockim królu do pomieszczeń pewnego hotelu, którego surrealistyczne wnętrze zdobyłoby uznanie samego Lyncha. Cztery akty opery układają się w ciąg psychodelicznych snów i niepokojących jaw, które zazębiają się, plączą i walczą o dominację. Realizacja wizji Fredja, tak pasująca do filmu, w teatrze jest zadaniem niezwykle trudnym.

Nie wybudzisz się

Tym, co buduje w tej operze dziwny, niepokojący charakter jest scenografia oraz kostiumy. Elegancki, choć nieco starodawny hotel sprawia wrażenie miłej przestrzeni, dopóki naszym oczom nie ukazują się wyświetlane na ścianach przytłaczające obrazy, inspirowane twórczością Jeana Lecointre'a. Akcja "Macbetha" nie dzieje się w jednym pomieszczeniu. To czarownice (tancerze), jedne z najważniejszych postaci historii, mają moc zmiany dekoracji - są siłą dionizyjską, popychającą akcję do przodu. Od początku opery przydzielone są do sfery snu, wytworu chorego umysłu Macbetha. Podkreślają to dziwaczne stroje przygotowane przez Frederica Llinaresa, a także zaskakująca choreografia. Podświadomość głównego bohatera w trakcie opery zaczyna wypierać rzeczywistość, a widzowie zostają zamknięci w umyśle Macbetha.

Jak zagrać szaleństwo?

Nowatorska koncepcja Fredja byłaby wydmuszką, gdyby nie jej realizatorzy. Tu wielkie uznanie należy się właśnie zespołowi tancerzy, którym udało się stworzyć na scenie surrealistyczne i tragikomiczne obrazy (doskonały balet otwierający III akt), od których nie można było oderwać oczu! Wśród solistów prawdziwą perłą była Kristina Kolar w roli Lady Macbeth. Sopranistka wykreowała niezwykle władczą i zmysłową postać, którą pożądanie władzy doprowadza do szaleństwa. Kulminację tego stanu słychać w porywającym wykonaniu arii z IV aktu - "Una macchia qui tuttora!". Dario Solari, występujący w tytułowej roli, miał słabszy pierwszy akt, lecz później zdecydowanie sprostał swojej trudnej partii. Warto podkreślić, że dwójka głównych solistów zapracowała na swój sukces przede wszystkim jako duet. Śpiewacy wspaniale ze sobą korespondowali muzycznie, tworząc zachwycające duety (m.in. dramatyczny "Fatal mia donna"). Jedynie orkiestra przeszkadzała w pełnym wejściu w świat targany pożądaniem i szaleństwem. Pomijając wpadki intonacyjne, zespół Teatru Wielkiego musi nauczyć się subtelności, konsekwentnego budowania nastroju i mądrego współtworzenia tego, co dzieje się na scenie.

To historia o nas

"Macbeth" Fredja to historia o pragnieniu władzy, o pożądaniu i ambicjach, które mogą przynieść tak różne konsekwencje. W koncepcji tego reżysera, Macbeth wpada w pułapkę własnego umysłu i zatraca się w urojonych lękach. Jest to wizja niezwykle spójna i konsekwentnie realizowana, choć wieloznaczna i podatna na różne interpretacje. Soliści, scenografia, choreografia, kostiumy, światła - wszystko to buduje przerażającą i kuszącą fantasmagorię. Najnowsza premiera Teatru Wielkiego nie będzie dobrym wyborem dla tych, którzy szukają rozrywki. Polecam ją niespokojnym obserwatorom naszej codzienności oraz tym, którzy są gotowi na całonocne rozmyślania. Czy pokusy dzisiejszego świata mogą także przerodzić się w psychodeliczny koszmar?



Aleksandra Bliźniuk
kulturapoznan.pl
25 października 2016
Spektakle
Macbeth