Madonna też pracuje sama

Teatr, jeżeli nie jest komercyjny, przeczy istocie teatru. Grecy nie po to 2 tysiące lat temu wybudowali w skale ogromne teatry, żeby przychodziło do nich kilkanaście osób. Teraz jest moda na robienie widowni na scenie i ograniczanie jej pojemności do minimum -zamiast 500 osób na widowni mieści się tylko 80, a i tak w tych miejscach frekwencja sięga 70 proc. Coś w tym systemie chyba jest nie tak

Joanna Sopyło: Czy po otwarciu własnego teatru poczuł się pan biznesmenem?

Michał Żebrowski: Nie wiem, czy otwarcie teatru to moment przełomowy, od dawna jestem samodzielny. Moje sukcesy w biznesie wynikają przede wszystkim z potrzeby spełniania się artystycznie, a nie z konieczności zarabiania pieniędzy. Realizacja idei artystycznej stoi u mnie na pierwszym miejscu. Profity pojawiają się przy okazji. - Brak menedżera to też wynik stawiania na samodzielność za wszelką cenę? - Zorientowałem się, że jestem w stanie umiejętniej rozmawiać o swoich warunkach pracy niż osoba, której miałbym płacić 10 proc. gaży, więc po co ją zatrudniać. Poza tym, rzadko zdarzają się menedżerowie z prawdziwego zdarzenia. Na świecie jest podobnie, np. Madonna też pracuje sama.

Udało się już wiedzę ze studiów z zarządzania przełożyć na prowadzenie teatru?

- To, czy ta wiedza będzie przydatna, dopiero się okaże. Wydaje mi się, że każde studia mają przełożenie na sztukę. Nawet skończenie biologii powoduje, że jest się lepszym artystą, bo każda wiedza poszerza horyzonty myślowe. Zawsze namawiam do przekroczenia konwencji, bo oryginalność jest ciekawsza niż powtarzalność. Każdy woli iść do teatru, w którym zobaczy coś niekonwencjonalnego...

O pomyśle na własny teatr mówił pan już od kilku lat.

- Zanim jeszcze skończyłem szkołę teatralną, widziano we mnie lidera jakiejś nieformalnej grupy, który skupiałby wokół siebie osoby myślące podobnie. Teatr 6. Piętro pośrednio powstał właśnie dlatego: jest miejscem, w którym tworzą osoby o podobnym spojrzeniu na sztukę. Bezpośrednią przyczyną powstania teatru była moja współpraca z reżyserem Eugeniuszem Korinem, na którego teatrze się wychowałem. Od kilku lat wspólnie organizowaliśmy przedstawienia teatralne (m.in. "Fredro dla dorosłych", "Ucho van Gogha", "Samotny Zachód" - przyp. red.), które w rankingu tygodnika "Wprost" zajęły drugie miejsce wśród najchętniej oglądanych spektakli w Warszawie. Nie chcieliśmy ich prezentować wyłącznie w czyichś teatrach, więc podjęliśmy wyzwanie, żeby założyć własny.

Teatr na własnym rozrachunku, ale pieniądze na otwarcie zainwestowało miasto, a więc podatnicy.

- Nie do końca tak to się dzieje. Prezydent Warszawy zainwestowała 700 tys. zł we własny majątek, czyli w Pałac Kultury, dostosowując jedną z jego sal do potrzeb teatru. My natomiast zobowiązaliśmy się, że w ciągu trzech lat oddamy te pieniądze, prowadząc teatr za własne pieniądze bez dotacji z miasta. Jest to całkowicie nowatorskie podejście do finansowania kultury.

Jak wyglądała droga biznesowa do założenia Teatru 6. piętro?

- Biznes w odniesieniu do teatru nie jest najszczęśliwszym określeniem, bo teatr nie może być biznesem, choć powinien zarabiać. Aktorzy nie zakładają teatrów, żeby się bogacić, tylko żeby spełniać swoje marzenia artystyczne. Krystyna Janda nie po to założyła teatr, żeby mieć źródło zarobku, tylko dlatego, że chciała wykorzystać pasję tworzenia, talent organizacyjny i umiejętności artystyczne.

Biznesplan jednak panowie napisali.

- Nie było innego wyjścia. Jednak nie chcę wchodzić w szczegóły. Najbardziej liczy się, żeby mieć wokół siebie odpowiednie osoby do współpracy.

Mam pan na myśli księgowych? Skoro bilety do Teatru 6. Piętro kosztują średnio ponad 100 zł za sztukę, to chyba jest co liczyć na koniec miesiąca?

- Nie. Mam na myśli pięć gwiazd występujących w przedstawieniu, znakomity tekst Woodyego Allena, muzykę George\'a Gershwina, salę teatralną w zabytkowym Pałacu Kultury, strzeżony parking, wygodny dojazd metrem, tramwajem i autobusem i nade wszystko genialną reżyserię Eugeniusza Korina, który przedstawienie "Zagraj mi to jeszcze raz, Sam" wyreżyserował 15 lat temu w Poznaniu i jest ono do dzisiaj grane. To właśnie powoduje, że bilety u nas kosztują 100 zł, natomiast wszyscy studenci akademii artystycznych dostają je za darmo. Chcę mówić o teatrze jako o projekcie kulturotwórczym.

Ale nie da się mówić o biznesie, nie mówiąc o pieniądzach. Zwłaszcza że w początkowej fazie rozwoju są bardzo potrzebne.

- Udało nam się pozyskać sponsorów - współczesnych mecenasów kultury BRE Bank i MasterCard. Tak jak się to robi na Zachodzie, szukaliśmy wśród najlepszych i nam się udało. Trzeba jednak pamiętać, że teatr to nie budynek i finanse, ale przede wszystkim ludzie skupieni wokół lidera, któremu ufają. Niektórzy moi aktorzy zarabiają mniej niż w teatrach państwowych.

A więc grają u pana dlatego, bo...?

- Działamy tak jak osoby zajmujące się podobnymi przedsięwzięciami na Zachodzie: proponujemy aktorowi, że poświęci nam dwa miesiące, przygotuje się do konkretnej roli, którą będzie grał w określony dniach i godzinach. Gwarantujemy mu, że otrzyma honorarium 60 razy w ciągu roku, a jeżeli nie - pokryjemy straty z własnych pieniędzy. Dzięki temu aktor czuje się pewniej, może zaplanować swój budżet, a nie tak jak w teatrze państwowym, gdzie nie wie, czy zagra, czy nie.

O Michale Żebrowskim mówiło się jako następcy Zbigniewa Zapasiewicza. Ten wielki aktor, a pana nauczyciel, nigdy nie zagrał w reklamie. Dla wielu obserwatorów świata kultury założenie przez pana prywatnego teatru, w którym grają amatorzy o nazwiskach znanych w świecie pop-kultury, to zdrada zasad i przejście na "ciemną stronę mocy".

- Po tym świecie chodzi mnóstwo artystycznych reliktów komuny, a przecież już dawno przeszliśmy transformację od państwa komunistycznego, które dotacjami rozpieszczało artystów, do państwa z dobrze działającym wolnym rynkiem, który stworzył szanse rozwoju. Ja z niej korzystam.

Istnieje w Polsce moda na budowanie swojego nazwiska na bazie krytyki działalności kogoś innego - zgodnie z myśleniem: wszyscy go chwalą, a ja skrytykuję i będą o mnie mówili. Ja za ciężko pracuję, żeby poświęcać czas na reagowanie na takie postawy, więc po prostu robię swoje i nie patrzę na teatr przez pryzmat biznesu.

Wiele osób przychodzi do Teatru 6. Piętro nie na sztukę Allena, tylko po to, żeby zobaczyć na żywo skandalistę Wojewódzkiego. W tym sensie pana teatrowi jest bliżej do zoo lub cyrku, gdzie za kratami ogląda się ryczące lwy.

- Nic bardziej mylnego. Pomysł zatrudnienia Wojewódzkiego był pomysłem reżysera. Kuba Wojewódzki to człowiek charyzmatyczny, z wyczuciem sceny. Jest amatorem, ale w tym przypadku działa to na jego korzyść. Do roli w przedstawieniu "Zagraj mi to jeszcze raz, Sam" szukaliśmy nie aktora, tylko osobowości, która się kojarzy z Woodym Allenem, z jego wizją świata i poczuciem humoru, ponieważ Woody Allen w 1969 roku, kiedy debiutował w tej roli, również był amatorem. Do teatru przychodzi mnóstwo osób, które nie lubią Kuby Wojewódzkiego, ale po przedstawieniu uczciwie przyznają, że w tej roli jest rewelacyjny. Mówiono nam, że ryzykujemy i rozwiązania w tej sytuacji mogły być dwa: zyskujemy bardzo dużo albo bardzo dużo tracimy.

Co mogą powiedzieć dzisiaj krytycy, gdy Kuba Wojewódzki jest znakiem firmowym tego przedstawienia?

- Kuba wykonał ogromną pracę, żeby się przygotować do roli. Gdybym robił teatr z kimkolwiek innym niż z Eugeniuszem Korinem i gdybym nie był przekonany, że w naszym teatrze będzie dominować dobra literatura, solidne rzemiosło aktorskie i że to, co pokaże, będzie ciekawą propozycją dla widzów, nigdy nie zaryzykowałbym obsadzenia Kuby Wojewódzkiego, bo wtedy rzeczywiście chodziłoby tylko o marketing.

Nazwał pan swój teatr komercyjnym, a więc nastawionym na zarabianie.

- W tym stwierdzeniu zawarta jest prowokacja. Jednak to sztuka, a nie zarabianie stoi u mnie na pierwszym miejscu. Woody Allen, którego przedstawienie gramy, to jeden z najlepiej piszących autorów na świecie, mamy na scenie znakomitych artystów, planujemy występ świetnych muzyków jazzowych, spektakl z udziałem tylko studentów ze szkół teatralnych. Dzięki temu udowadniamy, że komercja nie wiąże się z niskim poziomem sztuki. Jako przykład, przywołuję film "Amadeusz" Miłosza Formana. Został on napisany w bardzo dobrym stylu przez dramaturga, wyreżyserowany przez świetnego reżysera, zdobył osiem Oscarów, prezentuje genialną muzykę Mozarta i obejrzało go miliard ludzi. To jest sztuka czy komercja? Chcąc się wyróżnić na tym prowincjonalnym rynku, specjalnie nazywam sztukę komercją. Na Broadwayu czy na West End nikt nie wstydzi się powiedzieć, że robi sztukę po to, żeby obejrzało ją mnóstwo osób.

Wydaje się, że jednak i w Polsce widać zmiany. Teatr Narodowy, a więc ostoja sztuki wysokiej, postawił na nowoczesne formy marketingu, do produkcji przedstawień zatrudnia projektantów mody, fryzjerów i stylistów ze świata show-biznesu.

- Moim skromnym zdaniem, w Warszawie powinno być maksymalnie osiem dotowanych teatrów. Nie może istnieć ponad dwadzieścia takich instytucji, choć oczywiście kultura powinna być państwowa i dotowana, ale nie w takiej skali. Nie da się nowocześnie zarządzać teatrem, w którym pracuje 128 osób i z których połowa od 15 lat nie wyszła na scenę, a bierze pensje.

Jak w takim razie powinno się zarządzać współczesną sztuką? Teatry prywatne są rozwiązaniem?

- Perspektywa rozwoju dla teatrów prywatnych jest coraz lepsza. Państwo nie będzie utrzymywać pustych sal teatralnych, więc będzie je oddawało w prywatne ręce. Jeżeli znajdzie się dobry reżyser, który umie pokierować aktorami, to zawsze będą ludzie, którzy przyjdą to obejrzeć, i sponsorzy, którzy dofinansują remont, koszty światła i itp. Muszą to być jednak sztuki na wysokim poziomie, nie tak jak kiedyś, bo dzisiaj telewizja czy Internet to poważna konkurencja. Widz, który idzie do teatru, nie może żałować swojej decyzji.

Teatr, jeżeli nie jest komercyjny, przeczy istocie teatru. Grecy nie po to 2 tysiące lat temu wybudowali w skale ogromne teatry, żeby przychodziło do nich kilkanaście osób. Teraz jest moda na robienie widowni na scenie i ograniczanie jej pojemności do minimum -zamiast 500 osób na widowni mieści się tylko 80, a i tak w tych miejscach frekwencja sięga 70 proc. Coś w tym systemie chyba jest nie tak. 



Joanna Sopyło
Własny Biznes Franchising 6/10
12 czerwca 2010