Magdalena Piekorz przyznaje się do swoich uczuć do Olivera

Musical "Oliver!" w reżyserii Magdaleny Piekorz w sobotę po raz pierwszy na deskach Teatru Rozrywki. - To jeden z najpiękniejszych musicali, jakie kiedykolwiek powstały - mówi Piekorz

Marcin Mońka: „Oliverem!” powracasz do Teatru Rozrywki. Czy to sukces „Królewny śnieżki” sprawił, że otrzymałaś propozycję wyreżyserowania tego musicalowego przeboju?

Magdalena Piekorz: „Królewna Śnieżka” była pewnym wydarzeniem towarzyskim, dla mnie jednak szalenie ważnym artystycznie. Z dyrekcją chorzowskiej sceny rozmawiałam już od kilku lat na temat musicalu. Trudno nam było wybrać jednak konkretny tytuł. Udana realizacja „Królewny ” bez wątpienia zadecydowała o tym, że powierzono mi „Olivera!”. To jeden z najpiękniejszych musicali, jakie kiedykolwiek powstały. Pamiętam go m.in. z realizacji filmowej z 1968 roku, nagrodzonej kilkunastoma statuetkami Oscarów.

To Twój ulubiony musical? 

- W tej chwili już na pewno. Zresztą przez wiele lat był jednym z moich ulubionych, właśnie ze względu na wersję filmową. Choć oczywiście mam i inne musicale, do których powracam: "Skrzypka na dachu" czy "Hair". 

Musical jest formą, w której piosenki pojawiają się wtedy, gdy brakuje nam słów. Podobnie jest w "Oliverze!", gdzie emocje sięgają takiego zenitu, że trzeba je najzwyczajniej w świecie wyśpiewać. Musical przy całym swoim zamierzonym z góry schematyzmie jest pasjonujący. To forma rozrywkowa, co wcale nie musi oznaczać, że gorsza, jarmarczna czy komercyjna. 

Kto śledził Twoją karierę od początku nie powinien być zaskoczony, że teatr jest Twoim żywiołem. 

- Rzeczywiście, pierwsze formy, jakie realizowałam jeszcze w Telewizji Katowice, były przecież bardziej teatralne niż filmowe, choć oczywiście używałam kamery. Teatr pasjonował mnie od najmłodszych lat, funkcjonował na równi z filmem.

Dla mnie w reżyserii zawsze najważniejszy jest tekst. Myślę, że naturalnie trafiłam na "Olivera". To znakomity materiał literacki, choć oczywiście historia jest musicalowa. Cieszy mnie, że aktorzy, którzy ze mną pracują, zaczęli się tym tekstem bawić, i to mimo dramatyzmu, który towarzyszy całej opowieści. Poza tym to musical z udziałem dzieci, choć absolutnie nie jest przeznaczony tylko dla najmłodszej widowni.

Jak Ci się pracuje z najmłodszymi aktorami? 

- To moje pierwsze doświadczenie w pracy z dziećmi, choć już przy "Pręgach" spotkałam się z Wackiem Adamczykiem. Teraz pracuję zarówno z dziewczynkami, jak i chłopcami. Najmłodszy aktor z tej grupy ma lat sześć, najstarszy 17. Od początku fantastycznie się z nimi pracuje, choć był taki moment, że trudno było tę grupę opanować. Wszyscy z nich są bowiem osobowościami starannie wybranymi na castingach. Każdy z nich wybrał sobie imię sceniczne, a nawet półkę, na której musiał odkładać rekwizyty po próbie. Każdy napisał również swoją biografię. Przygotowywali się w taki sposób, w jakim pracują dojrzali aktorzy, a wszystko po to, by pogłębić rolę. I naprawdę jestem zaskoczona ich wielką dyscypliną na próbach.

Teatr Cię pochłonął. A co z kamerą filmową? 

- I film, i teatr nie znoszą kompromisów i wymagają całkowitego poświęcenia. Mam przekonanie, że dobrze jest od czasu do czasu zdystansować się wobec własnych realizacji, sięgając po inne formy. Choćby dlatego, aby nie skostnieć, aby poszukać czegoś nowego. Najzwyczajniej w świecie do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. Mam wrażenie, że "Senność" jest moim kolejnym ważnym krokiem; pod względem konstrukcyjnym był filmem na pewno lepszym niż "Pręgi". Dojrzałam poprzez "Senność" i zapewne kolejny film będzie jeszcze dojrzalszy. Ale to nie jest tak, że wszyscy uczestniczymy w jakimś wyścigu. Kiedyś miałam wrażenie, że powinnam robić film za filmem. Teraz jest już inaczej. Wiem, że trzeba tworzyć absolutnie tylko to, co chce się robić naprawdę, dlatego. m.in. nie angażuję się w seriale. Natomiast musical był moją wymarzona formą. Dlatego znów jestem w teatrze.



Marcin Mońka
Gazeta Wyborcza Katowice
25 kwietnia 2009
Spektakle
Oliver