Makbet’ show

Bohater jednego spektaklu, zagarniający przestrzeń sceny tak, jak w sztuce kolejne zaszczyty. Król, błazen i książę życia w końcu umiera - gaśnie niczym gwiazda rewii. Redbad Klijnstra odważył się wystawić szekspirowskiego Makbeta w Teatrze im. Juliusza Słowackiego ze stosunkowo niewielkimi skrótami tekstu dramatycznego. Pomimo obaw, trzy i pół-godzinny spektakl jest zgrany i treściwy

Na scenie, która pochłonęła pierwsze rzędy, stoi ogromny, okrągły stół. Czyżby Duncan miał przypominać Króla Artura, a Makbet – Lancelota, podnoszącego rękę na majestat? Pierwsi bohaterowie zajmują miejsca przy stole, choć widownia zaaferowana jest jeszcze pięknie wykończonym wnętrzem teatru. Światła w końcu skupiają się wyłącznie na grających – rozpoczyna się spektakl. Bohaterowie roztrząsają właśnie niedawne zwycięstwo wojsk Duncana; przybywa kolejny posłaniec, chwalący męstwo Makbeta. Pojawia się on na ogromnym monitorze, ustawionym w głębi sceny, a obok niego stoi Banquo – oto dwaj najwięksi wojownicy w bitwie. Im właśnie śpiewają wróżbę trzy siostry szpitalne, ubrane w pielęgniarskie uniformy. Przepowiednia wpleciona jest w kabaretową piosenkę, której beztroski nastrój podnosi napięcie, gdyż zderza się ze śmiertelną powagą bohaterów. Wionie od nich śmiercią – tą przeszłą i tą, która dopiero nastąpi. Kolejne mordy będą wynikiem konsekwentnych dążeń Makbeta do władzy w obliczu sprawdzających się po kolei elementów wróżby.

Lady Makbet, oczekująca powrotu męża i uprzedzona przezeń listownie, ma świadomość tego, co zamierza. Prawdopodobnie nie zdołałaby go przekonać do zabicia Duncana, gdyby nie jego podjęte wcześniej mroczne plany. Makbet jest mężczyzną, ale to w Lady znajduje potwierdzenie zamiarów. Ubrana w „małą czarną” u boku męża wita króla Szkocji, wyraźnie czyniącego jej awanse. Przykrywa zdenerwowanie grubą warstwą udawanego spokoju, który opada w nocy, gdy czeka na Makbeta mordującego króla. Gdy Makbet przychodzi – zmieszany i zakrwawiony – to ona jest silniejsza i przywołuje do porządku jego rozedrganą męską psychikę. W tym momencie zachowuje się jak ta Lady Makbet, do której przyzwyczaili nas dotychczasowi twórcy. Po tej scenie jej mąż powoli wraca do dominacji swej osoby, choć widać w nim dużo rezerwy oraz strachu, które systematycznie narastają. Makbet „eksploduje” po morderstwie Banqua, gdy jego duch zjawia się na uczcie wydanej przez nowego króla-zbrodniarza. Scena szaleństwa Makbeta jest jedną z lepszych, jakie widziałam. Z każdą chwilą rozpada się psychicznie, ustępując pola Malcolmowi, synowi swojej ofiary. Dzięki nieposzlakowanej opinii udaje mu się zorganizować zbrojny opór tych, którym również nie podoba się sposób zarządzania królestwem. Niespokojny Makbet ponownie zasięga informacji trzech sióstr, którym towarzyszy zagadkowa postać, siedząca w fotelu umieszczonym na platformie – czyżby była to Wyrocznia? Wróżba, mówiąca o tym, że będzie mógł cieszyć się pełnią władzy póki Birnamski Las nie podejdzie pod zamek, upewnia go w bezkarności. Król zmienia się w błazna, idiotę, kończącego opowiadać historię swego życia. Śmierć – zabicie przez Macduffa jest w zasadzie jedynie przypieczętowaniem końca wielkiego Makbeta.

Dobrze, że Redbad Klijnstra nie bał się zrobić długiego Makbeta – jest to jedna z niewielu realizacji tego dramatu, która nie potrzebuje zbytecznych tłumaczeń. Do spektaklu zostało wybranych wielu dobrych aktorów, którzy różnie radzili sobie z zaprezentowaniem swoich ról. Popis gry aktorskiej zaprezentowali przede wszystkim: Tomasz Wysocki (Macduff), Grzegorz Mielczarek (Malcolm), Marian Dziędziel w roli świetnego Odźwiernego, który wpada na scenę ze swoistym intermedium, a także Radosław Krzyżowski (Makbet). Brakowało mi jednak „silnej kobiecej ręki” Dominiki Bednarczyk, której Lady Makbet mnie nie przekonała. Postać Banqua (Marcin Sianko) nie została „wygrana” do końca – dzielny rycerz zajmujący się synem jakby zbladł, złagodniał.

Bardzo ciekawie zaprojektowano warstwę dźwiękową przedstawienia. Jan Duszyński przygotował kilka interesujących tematów muzycznych, m.in. werblowe unisono, instrumentalną kakofonię towarzyszącą wróżbie specjalnej, dotyczącej Lasu Birnamskiego. Dobrze została również opracowana reżyseria świateł, scenografia (szczególnie ciekawe okazało się powiększenie sceny). Należy także zwrócić uwagę na intrygujące kostiumy, a przede wszystkim symboliczny płaszcz, który nakłada majestatyczny Makbet – w ostatnich scenach wzmacnia kontrast pomiędzy dawnym królem a kończącym karierę szaleńcem. Video-art, wykorzystany w celu zwiększenia przestrzeni i dodania drugiego planu, korespondował z akcją na scenie.  

Tragedia Makbeta jest spektaklem godnym uwagi. Przedstawienie warto obejrzeć, gdy chce się upewnić, że za popełnione zbrodnie zawsze czeka kara.



Maria Anna Piękoś
Dziennik Teatralny Kraków
21 listopada 2011
Spektakle
Tragedia Macbetha