Małe jest piękniejsze

Krzysztof Pastor zasiał twórczy ferment, stworzył w Polskim Balecie Narodowym atmosferę, w której chce się pracować i wspólnie cieszyć z sukcesów.

Na tle przygnębiającej mizerii tegorocznego sezonu operowego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej, propozycje Polskiego Baletu Narodowego błyszczą jak rzadki klejnot. Krzysztof Pastor obdarował nas właśnie spektaklem "Obsesje", tym razem na małej scenie.

PBN coraz częściej odwołuje się do popularnej na Zachodzie tradycji triple bill, czyli składanki trzech odrębnych prac choreograficznych. W tryptyku "Obsesje", przedstawionym po raz pierwszy 29 marca, zestawił nową propozycję Pastora, "Adagio & Scherzo", ze środkowych części Kwartetu smyczkowego C-Dur D 956 Schuberta, z legendarnymi już "Powracającymi falami" w choreografii Emila Wesołowskiego z muzyką Karłowicza, które miały swą prapremierę w 1997 r. w Warszawie oraz "Mooving Rooms" do Concerto grosso Schnittkego i Koncertu na klawesyn i orkiestrę Góreckiego, baletem stworzonym przez Pastora w 2008 r. na zamówienie Het Nationale Ballet.

Pastor umiejętnie łączy symboliczny język klasycznego baletu z zimną, wystudiowaną elegancją szkoły holenderskiej spod znaku Sonii Gaskell i jej ucznia Hansa van Manena, z drugiej zaś strony - z nieposkromionym żywiołem ruchu, charakterystycznym dla stylu Bejarta i Rolanda Petita. Unika oczywistych narracji, najlepiej czuje się w ramach "czystej formy" tanecznej, nieskrępowanej tradycyjną scenografią ani kostiumami. Trudno o wyrazistszy przykład jego indywidualnego języka niż ten przedstawiony w "Mooving Rooms", gdzie zamysł choreograficzny opiera się na spektakularnym dualizmie światła i cienia, ekspansywnego tańca solowego (fenomenalny Carlos Martin Perez) i zdyscyplinowanego tańca zespołowego. Nowe "Adagio & Scherzo" jeszcze się nie klei, jeszcze nie okrzepło: etiuda na ośmioro wykonawców wchodzących między sobą w relacje opisane wyłącznie ruchem sprawia wrażenie nie w pełni dopracowanej, a co istotniejsze - dziwnie zdystansowanej wobec zmysłowej, gęstej brzmieniowo muzyki Schuberta.

Złaknieni bardziej dosłownych emocji w tańcu z zachwytem powitali wznowienie "Powracających fal" w układzie Emila Wesołowskiego, jednego z najzdolniejszych wychowanków Conrada Drzewieckiego. Intymna, rozpisana na dwoje tancerzy opowieść o zaborczej miłości i bólu rozstania nie zestarzała się ani na jotę: wciąż imponuje nowoczesnym językiem choreograficznym i bezbłędnym sprzężeniem ruchu z muzyką. Podziw wzbudziły też kreacje Marty Fiedler i Maksima Wojtiula, choć dało się odczuć, że tancerze nie od razu dali się wciągnąć w duszną atmosferę relacji między bohaterami.

Lubię oglądać PBN na małej scenie. Lubię czuć z bliska żar i entuzjazm wykonawców, które potrafią ożywić choćby najmniej trafione propozycje Opery Narodowej. W tym przypadku nikt nie chybił celu.



Dorota Kozińska
Tygodnik Powszechny
23 kwietnia 2014
Spektakle
Obsesje