"Małżeńska" Sonata Beethovena

Wielki Wiedeńczyk zapewne nie spodziewał się, że jedna z jego sonat skrzypcowych zrobi pozamuzyczną karierę i stanie się, kto wie czy nie bardziej sławna w literackiej postaci, niż jako atrakcyjny punkt recitali kameralnych. Nie znamy powodów, dla których wielki pisarz rosyjski Lew Tołstoj tytuł utworu Beethovena „Sonata Kreutzerowska” wprowadził do swojego opowiadania, ale właśnie wokół po części amatorskiego wykonywania tej kompozycji stworzył dramat obsesyjnej zazdrości. Mógłby to być równie dobrze każdy inny utwór nadający się do grania w salonie przy odpowiednich umiejętnościach pianisty i skrzypka.

Padło jednak na dzieło, które Ludwig van Beethoven dedykował francuskiemu skrzypkowi, nadwornemu artyście Napoleona Bonaparte. Może to był dowód uznania dla wirtuozowskich walorów muzyka, a może nawet częściowo wynikało z fascynacji Napoleonem. W każdym razie do chwili, gdy w ostatnim dziesięcioleciu XIX wieku ukazało się opowiadanie Tołstoja nikt nie łączył pięknej i bliskiej romantycznemu stylowi muzycznemu sonaty na skrzypce i fortepian z problemami małżeńskimi. Po uzyskanym rozgłosie literackim „Sonata Kreutzerowska" znów wróciła do muzyki. Zajął się nią czeski kompozytor Leoš Janáček w 1908 roku tworząc I Kwartet smyczkowy wg Sonaty Kreutzerowskiej Lwa Tołstoja, choć wśród wątków muzycznych jest tam też cytat z Beethovena, ślad dramatu opisanego przez autora Anny Kareniny znajdujemy też w jednej z pieśni
Dymitra Szostakowicza.

Dwie sławne „Sonaty Kreutzerowskie" musiały zaowocować trzecią – adaptacją na scenę teatralną. W ostatnim czasie mieliśmy aż dwie takie, zupełnie różne, tym bardziej godne porównania.

Na ostatnim festiwalu „Muzyka na szczytach" w Zakopanem zobaczyliśmy monodram w wykonaniu Andrzeja Chyry ilustrowany „kompletem" dzieł muzycznych (Beethoven, Janáček, Szostakowicz) co wyreżyserował Tomasz Cyz, zaś w warszawskim Teatrze Rampa wystawiono spektakl w reżyserii i adaptacji Grzegorza Mrówczyńskiego z udziałem trójki aktorów stanowiących jakby domniemamy „trójkąt małżeński". Trudno zdecydować, które z przedstawień było lepsze. Walorami obydwu było stworzenie specyficznego nastroju silnie oddziałującego na publiczność. W pierwszym przypadku narzędziem tworzenia napięcia była muzyka grana na żywo oraz „aktorskie" czytanie opowiadania przez znakomitego Andrzeja Chyrę, w drugim – reżyseria uwypuklająca obyczajowo – tragikomiczne wątki opowiadania Tołstoja i świetna kreacja Andrzeja Niemirskiego jako niefortunnego małżonka. Oczywiście w spektaklu Grzegorza Mrówczyńskiego Beethoven też „zagrał", choć z taśmy, reżyser ten znany jest zresztą z tego, że zawsze sam opracowuje muzykę do swych przedstawień i czyni to z niemałym smakiem i znawstwem.

W „Rampie" mamy więc kilka razy powtórzoną skrzypcową akordową ekspozycję Adagio, a później spory fragment Presto z części pierwszej, także kilka razy powtarzany, jako „podkład" i ilustracja do obsesyjnych myśli o zdradzającej żonie. W spektaklu Tomasza Cyza muzyka była wykorzystana w sposób bardziej drobiazgowy i autonomiczny, bowiem, kiedy grali soliści (w Beethovenie znakomity duet Janusz Wawrowski – skrzypce, Jose Gallardo – fortepian), narrator milczał. Cała część pierwsza Sonaty ilustrowała opis burzliwych i rozwiązłych lat młodzieńczych bohatera a dopiero Część II Andante con variationi „dopasowano" zresztą w sposób odkrywczy i uroczy do flirtu, narzeczeństwa i miodowego miesiąca, zwłaszcza że sama muzyka sugeruje taki bezpretensjonalny dialog i młodzieńcze przekomarzania się, śmiechy, zabawy. Grzegorz Mrówczyński w swoim wyborze skoncentrował się wyłącznie na części I Sonaty, tłumacząc, że sam Tołstoj w opowiadaniu wymienia muzyczne określenie Presto. W jego spektaklu ważnym elementem jest również imitacja koncertu, który w domu głównego bohatera Pozdnyszewa (Andrzej Niemirski) dali – jego żona i obwiniany o cały dramat skrzypek przybyły z Paryża niejaki Truchaczewski. Otóż ten koncert jest wykonywany tylko jako pantomima na pomysłowo zaprojektowanych przez scenografa Jerzego Rudzkiego atrapach fortepianu i skrzypiec. I tutaj ujawnił się dodatkowy talent „grającej" na niby-fortepianie Joanny Górniak, której ruchy precyzyjne, rytmiczne i perfekcyjnie podłożone pod dźwięki z taśmy do złudzenia sugerowały, że jest ona autentyczną wykonawczynią tej wspaniałej muzyki. Trudniejsze zadanie ruchowe miał jej partner Robert Kowalski, doskonale natomiast wizerunkowo obsadzony w roli domniemanego amanta i kochanka. W przedstawieniu Tomasza Cyza muzycy po prostu realizowali partyturę, a Janusz Wawrowski, choć jakoby do niego odnosiły się komentarze pisane ręką Tołstoja, w minimalnym stopniu reagował na te słowa.

Przedstawienie zakopiańskie wykonano niestety tylko jeden raz, natomiast „Sonata Kreutzerowska" w Rampie weszła do stałego repertuaru tej sceny, choć tragiczny i pesymistyczny finał spektaklu odbiega trochę od charakteru typowych pozycji sceny na Targówku. (A może właśnie z tego względu lepiej byłoby, aby w finale Posmyszew nie zabijał swej małżonki?) Jednak z uwagi na rzeczywiście wybitne kreacje aktorskie i doskonałą reżyserię powinna się cieszyć dużym powodzeniem.



Joanna Tumiłowicz
Maestro.net.pl
18 marca 2014