Mam dziurę w scenie

Motto: "Miałem coś tu zrobić - nie pamiętam co w tej chwili, / miałem gdzieś zadzwonić - nie pamiętam gdzie w tej chwili. / Mam dziurę w głowie - jak delfin, jak delfin, jak delfin" (Don Poldon, "W tej chwili")

Do egzaminu z filmu polskiego, najtrudniejszego na moim kierunku (filmoznawstwo UJ), ryłem trzy tygodnie. Trzy tygodnie oglądania, siedem dni w tygodniu, sześć lub siedem filmów dziennie. Wtedy jeszcze z VHS-u. Tylko parę było spoko i byłem im wdzięczny: "Pętla", "Pociąg", "Panny z Wilka", czarna seria dokumentu, "Konopielka", "Przesłuchanie", "Matka Królów" i "Jak być kochaną".

"Jak być kochaną", spektakl w Narodowym, jest adaptacją prozy Brandysa, a nie filmu Hasa, ale widownia to fani Krafftówny, myself included, a nie jakiejś tam Felicji. Każda, która ją zagra, zawsze już będzie niedo-Krafftówną. Aktorka w roli Felicji musi być zatem odważna albo z góry się pogodzić, że idzie w przegraną.

A jest to rola marzenie: po pierwsze główna, po drugie rola aktorki, po trzecie po przejściach, uwikłanej, nieprostej i nieoczywistej. Aktorki to lubią. Taka trochę Antygona, że co by zrobiła, i tak byłoby niedobrze. Rola nagroda, rola dla aktorki do złożenia hołdu sobie.

Chyba rozumiecie, czemu ją dostała Barbara Krafftówna i czemu był to jedyny słuszny wybór. KRAFFTÓWNA JEST DIWĄ. Jest nią, a nie tylko gra ją. To widać w gestach, w mowie ciała, a zwłaszcza spojrzeniu, bo diwa patrzy z wysoka, ale nie wyniośle (wyniośle to snobka), patrzy uwodząco, ale nie zalotnie (diwa nie zabiega), patrzy ciepło, lecz nie słodko. Diwa po prostu niczego nie musi, za to wszystko może, i cokolwiek robi, robi, bo tak właśnie chce. Por. Audrey Hepburn. Domyślam się, że Gabrielę Muskałę już cholera strzela, bo niby opisuję spektakl w Narodowym, a o czym ja gadam? Niby o filmie jest tutaj mówione, lecz - apofatycznie - tak naprawdę o spektaklu, który tego właśnie nie ma: świetnego reżysera i pani do głównej roli. To znaczy ma to wszystko, ale tylko w stopniu dobre. Gabriela Muskała to dobra aktorka, nawet bardzo dobra, ale nie do tego. Lena Frankiewicz to poprawna reżyserka, a przynajmniej tutaj.

"Cybulskiego" gra Jan Frycz. Mógłby być, ale za stary. Chociaż chwileczkę... Jeśli on do roli jest zbyt wiekowy, a ona jest zbyt poczciwa, znaczy to, że pomysł! Że tak ma być. Że to takie rozwiązanie typu "a teraz będzie zmiana, szpak dziobał bociana". Inna sprawa, że Jan Frycz, magnetic actor, jest Janem Fryczem, zatem nie dość, że magnetic, to obecnie na wznoszącej, por. "Ślepnąc od świateł". Pod koniec jest go więcej i wtedy widać, że mogłoby to być lepsze przedstawienie, bardziej wciągające.

A tak jest ani nudne, ani nienudne. Coś tam nie styka energetycznie, jakiś prąd nie płynie, czyli cię nie kopnie, gdy będziesz oglądał. Spektakl powstał po to, żebyś mógł, widzu, przyjść do Teatru Narodowego pod Janem Englertem i za bardzo się nie zdziwić. Byłby nostalgiczny, gdyby nie był taki zimny, taki apteczny, co jest winą scenografii.

Półkoliste białe: jakby pokład samolotu, jakby poczekalnia, ogólne "futuro" w stylu Stanley Kubrick. Jasno, ciasno przyodziana jasnowłosa stewardesa na cielistych szpilkach. Ona jest tu prowadzącą - jak machnie ręką, tak będzie. Jeśli ona jest MC, to może ten spektakl to polski "Kabaret", że tu miło się bawimy, gramy po teatrach, a tam naziści nadchodzą.

Od jakiegoś czasu słyszę coraz częściej pojęcie "retrofuturo" i "Jak być kochaną" Leny Frankiewicz to jest chyba dobry przykład użycia pojęcia w dziele. Retrowe granie w panierce z przyszłości. Przedwojenne, wojenne i zaraz powojenne klimaty podane w bezczasie. Na środku sceny straszy wielki symbol, dziura w podłodze. Skonsultujmy z Danem Brownem, specjalistą od symboli: "Rzymska świątynia Westy - powiedział Langdon - stworzona na planie koła, na samym środku miała wielką dziurę w ziemi, gdzie palono ogień, święty ogień oświecenia, o który dbały westalki, świątynne dziewice" ("Zaginiony symbol"). Tutaj dziura jest piwniczką, gdzie westalka Felicja trzyma w ukryciu ukochanego. "Złotą klatkę sprawię ci, będę karmić owocami". Ma go pod kluczem z racji siły wyższej, z racji wojny. On ją oleje, kiedy będzie miał okazję, lecz ona kocha bad boya.

Co jest przeciwieństwem urwania się filmu? Wkręcenie sobie filmu? Na tym polega narracja w tej opowieści, że bohaterka leci do Paryża, pije na pokładzie, łoi koniaczek i sobie wspomina. Nie są to miłe wspomnienia, bo opiewają, mówiąc Witkowskim, bycie "dogłębnie wychu... przez historię (wojna), miłość (bez wzajemności) i kolegów z pracy (sąd kapturowy za "kolaborację"). W tym bycie ofiarą gwałtu: scena taktownie rozwiązana jako pewna gimnastyka. Przed "aktem" esesmani gwizdają Lili Marleen, a po - palą papierosa. Przydałaby się Felicji terapia z "Eternal Sunshine of the Spotless Mind": zrobić sobie "format c:".

W spektaklu gra Adam Szczyszczaj, jedna z ofiar Wrocławia, aktor niestary, a już zasłużony, przeżywający zawodową nową młodość, bycie znowu kotem - w Teatrze Narodowym. Fajnie, że Szczyszczaj wreszcie ma gdzie grać, niefajnie, że nie ma co.

Widziałem "Jak być kochaną" zrobioną w Krakowie, w Teatrze Odwróconym, i może jest tak, że opowiadanie Brandysa ma potencjał filmowy, lecz nie teatralny. (Niedługo w Krakowie się przekonamy, czy nie tak samo jest z "Pannami z Wilka"). A może Has był Hasem.



Maciej Stroiński
Przekrój online
12 marca 2019
Spektakle
Jak być kochaną
Portrety
Lena Frankiewicz