Mam poczucie obrazu

Będąc na planie czułam, że wizje obrazu, przestrzeni, historii miałam bardziej opanowane niż pracę z aktorem. Ten spektakl był dla mnie dużym wyzwaniem, bo ogołacając go ze wszystkich atrakcji siebie i aktorów stawiam przed najważniejszym zadaniem, po prostu przed sztuką reżyserii i przed sztuką aktorstwa. I starałam się, żebyśmy byli w tym razem. Nie było niczego za czym ktokolwiek z nas mógłby się ukryć. Podjęłam też decyzję o tym, że cały zespół wchodzi na scenę i zostaje na niej już do końca.

Rozmowa Urszuli Makselon z Darią Kopiec, zdobywczynią Lauru Konrada za spektakl „Zakonnice odchodzą po cichu" z Teatru J. Kochanowskiego w Opolu.

Urszula Makselon: – Jak to się stało, że wybrała pani ten właśnie temat?

– Przeczytałam książkę Marty Abramowicz „Zakonnice odchodzą po cichu" i zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Dla mnie to książka o prawach człowieka. Porusza sprawy, które mnie interesują. Przede wszystkim temat kobiecości, ale też wolności w tej kobiecości. Wolność to pojęcie nadrzędne. Jak je formatować, jaką definicję mu nadać? Ostatnio często krzyczymy o jej braku, ale gdyby tak podejść do każdego z tych skandujących i zapytać co dokładnie kryje się dla niego za tym słowem, to nie wiem czy wszyscy umieliby precyzyjnie odpowiedzieć. A w reportażu Abramowicz bohaterki mówią o tym bardzo precyzyjnie, poprzez swoje doświadczenia. Poprzez pryzmat kobiety zakonnicy. Mamy bardziej jaskrawe przyszpilenie tematu, ponieważ jest ono ekstremalne.

– Właśnie o to pytam, bo o wolności można mówić w różnych kontekstach społecznych, a tutaj zakon – dość specyficzne miejsce...

– ...w którym nie mówi się o wolności w ogóle.

– Tak, ale co ważne w tej historii, to to, że trzy z czterech zakonnic, których historię poznajemy, nie opuściły zakonu dlatego, że chciały z niego odejść. To zakon z nich zrezygnował.

– Tak było. Młode dziewczyny idące do zgromadzenia są pełne ideałów. W trakcie pobytu dowiadują się, że wartości, w które wierzyły, którym chciały służyć – tu nie mają szans realizować. To chyba dla nich największy ból. Ten rodzaj powołania, to, w czym się widziały, nie może się spełnić, więc rodzi się frustracja. Kolejna sprawa, według świadectw tych kobiet, ale też innych, które odeszły z zakonów – doświadczały tam aktów przemocy. Najczęściej psychicznej, ale mającej także fizycznie konsekwencje. Mowa tutaj o przemęczeniu, przepracowaniu, depresji, bo psychika często nie daje rady. Tym bardziej, że wszystko jest okraszone mistycznością, boskością i jednym wielkim tabu społecznym.

– Podczas spektaklu niezwykle sugestywnie przedstawione jest dotkliwe wyizolowanie, samotność za murami. Wydawać by się mogło, że w tej specyficznej psychicznie sytuacji, żeby funkcjonować naturalne jest wsparcie innych. Sądzimy, że w tym środowisku taka pomoc to coś oczywistego. Okazuje się, że jest wręcz przeciwnie. Zażyłość, przyjaźń między siostrami jest źle widziana.

– Mówią, że to właśnie jest najtrudniejsze. Nie jestem w stanie pojąć ogromu takiej samotności. Przecież my każdego dnia spotykamy się z tak dużą ilością osób. Potrzebujemy od innych empatii, słów, przytulenia, pocałunków, ciepła. Nie wyobrażam sobie mojego życia tak kompletnie ogołoconego z tego największego daru jakim jest obecność drugiego człowieka. Ta dojmująca samotność za murami klasztoru musi być jedną z przyczyn frustracji. I cisza w tych zakonach panująca. Wielka Cisza. Taka nie tylko z gatunku dźwiękowego, ale też ta, która jest przemilczaniem wielu ważnych spraw.

– To właściwie jest rzecz o wolności i samotności. Przedstawienie głównie na tym się skupia.

– To prawda. Ta samotność podbijana jest obrazem, plastyką spektaklu. Podczas jego trwania jesteśmy tak naprawdę z czterema krzesłami, a na początku z sześcioma mikrofonami.

– Bardzo ascetycznie.

– Na scenie znajduje się jeszcze tylko fortepian i to właśnie miało wzmocnić efekt ciszy, samotności, wręcz pustki. Słowo „pustka" jest tutaj kluczem.

– Buduje pani nastrój oszczędnymi środkami. Na przykład cień niewidocznej dla nas kraty pojawia się i pada na zakonnice w ważnych dla nich momentach. Jej kształt budzi też skojarzenia z witrażem. Nieskomplikowane, plastyczne, wzmacniające przekaz. Muszę przyznać, że takie spektakle do mnie przemawiają. Zbyt naszpikowane techniką zwykle rozpraszają.

– To prawda. Pochodzę ze świata filmu. To jest moje pierwsze wykształcenie, moją specjalizacją jest film animowany. Często w szkole teatralnej pedagodzy mówili: – Daria, ale przecież na egzaminy wstępne przyniosłaś piękne filmy animowane, myśl plastyczną, a teraz robisz swoje etiudy i spektakle w takiej oszczędnej scenografii. To chyba wynika z tego, że mam szacunek do multimediów, do obrazu filmowego oraz animacji w przedstawieniu. Zawsze zastanawiam się: Czy to jest naprawdę niezbędne, czy ten środek wyrazu jest mi potrzebny? Przede wszystkim wierzę w aktora i w jego grę. Takie jest moje pojęcie o plastyce, a uważam, że wszystkie moje spektakle są bardzo plastyczne. Sądzę, że mam poczucie obrazu, dlatego też dużo czasu poświęcam na pracę ze światłem. Pod tym względem każdy spektakl jest dokładnie wyszlifowany i nie potrzebuję wielu elementów, by uzyskać efekt o jaki mi chodzi. Mnie też, tak jak pani przed chwilą powiedziała, one przeszkadzają, żeby przeprowadzić myśl. Ta czystość jest dla mnie ważniejsza. Zresztą, tego mnie uczono w szkole – umiejętności eliminacji. Zostawiać jedynie to, co jest niezbędne i potrzebne: – Po co ci to wszystko? Użyj tego materiału, tego narzędzia, którym chcesz operować. To chyba wynika też z tego, że zajmuję się kilkoma rzeczami naraz: reżyseruję filmy animowane, zdarza mi się dramatyczne, fabularne, no i teatr, więc dla mnie ważne jest podjęcie takiej wewnętrznej decyzji o tym, w czym teraz jestem i gdzie wykonuję zadanie. Nie mieszają mi się te porządki. Cieszy mnie, że ten przybornik narzędzi jest tak duży i mogę sięgnąć po najważniejszy w tym momencie element. Ale też wolnością jest nie sięgać wiedząc, że się go ma.

– Często odnoszę wrażenie, że w tym przeładowaniu, o którym mówimy, tekst się gubi, przekaz nie może się przebić, ograniczone jest postrzeganie aktora. Nie wiadomo gdzie kierować wzrok. Pracuje ekran, na którym zmienia się tekst, pracuje aktor, kamery, na ściany rzucane są obrazy, a wszystko to równocześnie. „Zakonnice..." są niespieszne, pozwalają się skupić.

– Chyba realizuję w ten sposób myśl, z którą przyszłam do Akademii Teatralnej. W łódzkiej filmówce zdobyłam wiedzę o materii filmowej, a do Akademii Teatralnej trafiłam z myślą o kontynuacji nauki rzemiosła reżyserskiego. Uważałam, że wciąż jeszcze brakuje mi narzędzi do pracy z aktorem. Będąc na planie czułam, że wizje obrazu, przestrzeni, historii miałam bardziej opanowane niż pracę z aktorem. Ten spektakl był dla mnie dużym wyzwaniem, bo ogołacając go ze wszystkich atrakcji siebie i aktorów stawiam przed najważniejszym zadaniem, po prostu przed sztuką reżyserii i przed sztuką aktorstwa. I starałam się, żebyśmy byli w tym razem. Nie było niczego za czym ktokolwiek z nas mógłby się ukryć. Podjęłam też decyzję o tym, że cały zespół wchodzi na scenę i zostaje na niej już do końca. Czyli każdy, w każdej minucie spektaklu, musi mieć zadanie, które współpracuje z zadaniem głównym.

– Dobry pomysł na ruch sceniczny i muzykę, cudne kostiumy dyskretnie dopasowane do osobowości zakonnic. Tu należy wspomnieć o ekipie, z którą pani pracuje.

– Magia teatru to też magia zespołu. Czasem zdarza się cud spotkania realizatorów i aktorów, jest przyjaźń i jest szacunek do umiejętności pozostałych członków ekipy, i każdy ma jakąś wolność w swoim wymiarze. Do realizacji zaprosiłam zespół, z którym pracuję. Kiedy przychodzę do aktorów to zawsze na początku im mówię: – Przyprowadzam do was najlepsze osoby jakie znam. Bo z takim przekonaniem do nich idę. To jest lub może być siłą dla spektaklu, ale też jest siłą moją. To jest jak wspólna podróż – są momenty zachwytu, ale też chwile trudne. Wiadomo, praca w grupie, na emocjach, gdzie każdy przeżywa różne rzeczy też na swój własny sposób. Ja uwielbiam te wszystkie dziewczyny, z którymi pracuję. Mam taką zasadę, że jak już kogoś biorę, to daję mu przestrzeń twórczą i wolność. Wynika to z moich własnych doświadczeń, rozumiem co to znaczy jak ktoś mi daje taką swobodę. Jak jestem wdzięczna i zadowolona, i potrafię dać z siebie dużo więcej. Wiem, że to się sprawdza. Reżyser jest po to, żeby prowadził, nakierowywał na cel, miał wizję i pomagał ją zrealizować, ale nie ograniczał. To jest taka wolność, w której trzeba być też czujnym, bo przedstawiam swój punkt widzenia, ale na każdym etapie powinnam być otwarta na to co powiedzą inni. Jeżeli im ufam. Bo to może być cenne i warto z tego skorzystać.

– Jak się daje taką wolność to uczciwie jest potem korzystać z jej efektów.

– Dokładnie.

– Można nie przyjąć.

– Właśnie tak. Na tym też polega moim zdaniem reżyseria. Ja mam moc decyzyjną powiedzenia, że to się sprawdza, a to nie do końca. To będzie dobre, a to odrzucamy. Taka jest moja rola, ale nie chcę, żeby ktoś wykonywał moje rozkazy. Staram się być otwarta na przestrzeń innych. Sama wiem jak to dużo dla mnie znaczy.

___

Daria Kopiec - reżyserka filmowa i teatralna, realizatorka teledysków.

Urodzona w 1983 roku. W 2003 roku ukończyła Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni - Orłowo. Absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi na Wydziale Operatorskim, specjalizacja: Animacja i Filmowe Efekty Specjalne. Obecnie jest studentką Wydziału Reżyserii Akademii Teatralnej w Warszawie. Od listopada 2006r. do marca 2007r. odbywała staż w École Nationale Supérieure des Arts Visuels – La Cambre w Brukseli. Od 2010 roku członek Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Także w 2010 roku została laureatką stypendium naukowego dla członków Koła Młodych Stowarzyszenia Filmowców. Otrzymała stypendium artystyczne Prezydenta Miasta Łodzi (2013) oraz stypendium twórcze Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2014).



Urszula Makselon
Dziennik Teatralny Katowice
29 listopada 2018
Portrety
Daria Kopiec