Mamo, a czemu tu nie ma Alicji?

Nagle zmniejszyć się, prawie utonąć w jeziorze własnych łez, zniknąć, a potem na odwrót - wyolbrzymieć. Prowadzić nasycone absurdem rozmowy z postaciami w rodzaju Kapelusznika, Kota czy Królowej Kier na temat nieoczywistości czegokolwiek... I tak dalej. Chyba to Państwo znacie, i nikomu nie trzeba opowiadać treści "Alicji w Krainie Czarów"?

Z tym to klasykiem ostatnio zmierzył się lubelski Teatr im. H.Ch. Andersena. Scena bywa zazwyczaj uwięziona nieskrępowaną wyobraźnią Lewisa Carolla: multiplikuje, przetwarza, remiksuje obrazy odziedziczone po poprzednikach, począwszy od słynnych ilustracji Johna Tenniela. Albo też - ścigając się z nimi, wymyśla swoje propozycje. Bo przecież dosyć to niewygodna dla teatru sytuacja, kiedy literatura przenoszona na scenę jest bardziej odjazdowa od czegokolwiek, co mogą wymyślić scenograf, kostiumolog, kompozytor z reżyserem razem wzięci. Może dlatego zaproszony do współpracy holenderski reżyser i choreograf Jack Timmermans zaproponował lubelskiemu zespołowi wcale niełatwą ścieżkę równoległą?

- Mamoooo, jakieś to wszystko dziwne...

Na początku były słowa. Kraina Czarów jest wyczarowana z liter, wyczytana i wyobrażona. Przeczytajmy zatem stwarzające Krainę słowa, przeczytajmy je jak magiczną formułę stworzenia świata. I taką właśnie rolę pełni w spektaklu literatura i słowo mówione - przywołane na chwilę, po to, żeby zniknąć i ustąpić miejsca wyobraźni twórców spektaklu, ale też jego widzów. Krainy Czarów zapisanej w słowach nie da się przecież odtworzyć na scenie. Nie rozumiemy ani jednego słowa z tej książki, bo doświadczenie Alicji, nie jest przyległe do racjonalnego umysłu. Twórcy spektaklu wyszli więc z założenia, że w zasadzie to obojętne w jakim języku będzie się mówić ze sceny. Słowa przywołuje się tu... po holendersku, aby przemówić za pomocą pantomimy, przedmiotów, muzyki, swobodnie przepływających obrazów.

- Mamoooo, to nie jest Alicja!

Tajemnicza postać lektorki, jakby wróżki (a może po prostu ukochanej cioci czytającej na dobranoc zawsze tą samą bajkę?) otwiera książkę i z namaszczeniem czyta w dziwnym, nieznanym, języku. I tak budzi się ze snu w sen mała społeczność, ni to dzieci, ni dorosłych, przebranych w piżamy stworzeń o niejasnym statusie. Z góry zjeżdża dziewczęca sukienka, zapraszając do wcielenia się w rolę tytułowej bohaterki. Ale nic tu nie jest na zawsze: nastroje i emocje migoczą w toku niezobowiązującej zabawy, co i rusz gromada, nie zmieniając kostiumów przechodzi najróżniejsze transformacje, w formy zwierzęce, baśniowe, nieożywione - i z powrotem w ludzkie. Sukienka Alicji w każdej ze scen ma innego "lokatora" - czyżby Alicją mógłby być każdy, niezależnie od wieku i... płci? Artyści ze swoich ciał, prostej wielofunkcyjnej scenografii (białe, meblowe konstrukcje, tworzące w zależności od potrzeb dziecięce łóżka, parawany, wieże) i kilku rekwizytów (kołdry, poduszki) budują czasem dość odległe reminiscencje wokół oryginalnych scen, "przystanków" na drodze Alicji. Bawiąc się z tekstem i z widownią, zadają zagadka po zagadce, zmuszają do reakcji, zastanowienia, własnej propozycji. Dzięki temu zdziwienie, które dystansuje małą dziewczynkę od spotykanych w tej krainie osób i zdarzeń przenosi się na widownię. I wtedy, niespodziewanie, w tym całym szalonym, postawionym na głowie światku odnaleźć można codzienne doświadczenie. Droga przemierzana przez tytułową bohaterkę staje się opowieścią o próbach skonstruowania sensu z dostępnych, codziennych elementów. Próbą oswojenia strachu, ale zarazem i fascynacji, wzbudzonych przez to, czego nie znamy i nie rozumiemy. Pojedynkiem z dezorientacją powodowaną przez wielki i nieznany świat dorosłych; ale i - już w dorosłym, racjonalnym świecie - przez Inność, Obcość, Nicość, Jaźń. Zbyt patetyczne? A czyż absurd ma być wyłącznie ironiczny?

- Mamoooo, a czemu tu nie ma Alicji?

Nie ma się co łudzić. Z dziełami sztuki obcujemy dziś od dzieciństwa najczęściej w formie skrajnie uproszczonej, zbanalizowanej i przetłumaczonej na kod wizualny. W praktyce sprowadza się to do szpikowania bliźnich i siebie samego tysiącami obrazków dziennie, zbełtanych z milionem innych impulsów pozbawionych głębszego znaczenia. W świecie produktów gotowych, przeznaczonych do natychmiastowej, bezkrytycznej konsumpcji, "Alicja" lubelskiego zespołu proponuje rodzaj kontrabandy w działaniu, rzuca wyzwanie współczesnym umysłom zmieniającym się w płaski facebook'owy wall i w papkę zmieloną z kreskówek.

- Mamoooo, możemy już iść do domu?

- Nie!



Grzegorz Kondrasiuk
ZOOM. Lubelski Informator Kulturalny
10 października 2015