Mamy lepszą pamięć i znamy prawdę

Interesuje nas historia. Szczególnie ta, opowiadana ze współczesnej perspektywy. Może interesować dlatego, że z każdym rokiem coraz mniej jest naocznych świadków danych wydarzeń. Pamięć jest jedną z podstaw funkcjonowania mniejszych i większych społeczności. Dlatego bardzo zależało mi na obejrzeniu spektaklu „Wujek.81. Czarna ballada", wyreżyserowanego przez Roberta Talarczyka w katowickim Teatrze Śląskim. Ważny i trudny temat zaistniał na scenie w sposób niezwykły.

Siedzimy w miękkich fotelach przytulnej sali dużej sceny Teatru Śląskiego. Wokół kilka kamer, na scenie operatorzy. Spektakl będzie rejestrowany dla telewizji. To w swoisty sposób już na początku określa jego wartość. Teatralna ulotność zostanie udokumentowana. Wszystko na potrzeby pamięci. Widownia jest pełna, bo nie jest to zwykła opowieść. „Wujek.81." to historia ludzi stąd.

Dzięki przyjęciu perspektywy dzieci temat potraktowany został trochę łagodniej. Nie można odmówić spektaklowi emocjonalności, ponieważ symboliczne sceny są bardzo sugestywne. Jednak dziecko patrzy przez pryzmat zdobywanych pokątnie komiksów i tłumaczy sobie świat obrazami, które wynikają z jego fascynacji. Na początku spektaklu chłopcy patrzą na strajk z dachu. Dołączają do nich dziadkowie. Mamy przekrój pokoleń. Skrywany ból, może nawet i strach jest zamaskowany spokojem doświadczenia. Obok kipi młodzieńcza energia.

Miron Białoszewski w „Pamiętniku z powstania warszawskiego" pisał o ruchu. Bardzo dużo jest tam opisów „latania", czyli biegania, ciągłego przemieszczania się. W spektaklu Talarczyka jest podobnie – sceny statyczne dzieją się tylko w pomieszczeniach, np. w domu rodzinnym, przy stole. Poza tym cały czas obserwujemy ruch. Chłopcy wbiegają z jednej strony sceny, wybiegają w drugą; wpadają na scenę z instrumentami i szaleją z nimi jako mały zespół. Dużo rzeczy dzieje się równocześnie, więc trzeba być niemal w kilku miejscach naraz, niczego nie przegapić. Mimo tego, że młodzi ludzie mogą nie rozumieć tego, co rozgrywa się wokół nich, to wyczuwają, że ma to duże znaczenie i wpływa także na ich funkcjonowanie.

Dynamizm spektaklu utrzymany jest przez wykorzystane całej przestrzeni sceny. Niemal bez przerw, jedna scena naturalnie przechodzi w drugą. Kulis właściwie nie ma, horyzont jest cofnięty maksymalnie daleko (a scena Teatru Śląskiego jest głęboka), natomiast proscenium od reszty oddziela półprzezroczysta „czwarta ściana", która opuszczana jest z góry jak kurtyna i pozwala na podział sceny, w tym bezproblemową zmianę scenografii w głębi sceny. Służy ona też jako ekran wizualizacji archiwalnych nagrań i impresji na temat krajobrazu Śląska. Swoją drogą – elementów scenograficznych jest niewiele, zwykle są to stół i krzesła, przyrządy zakładu fryzjerskiego. Całość rozgrywa się w surowej przestrzeni, której ramy tworzą świetlówki, optycznie robiące wrażenie, że jesteśmy na dole wysokiego pomieszczenia, a przecież tematem jest szyb gruby, czyli kopalni.

Warto podkreślić, że w spektaklu jest bardzo dużo metaforyki. Wiele rzeczy jest niedopowiedzianych, a tylko mocno zaznaczonych, jak np. sytuacja w domach sprzed strajku. Główną atrakcją i luksusem były wtedy paczki z zagranicy, na plotki kobiety chodziły do zakładu fryzjerskiego, a mężczyźni spotykali się poza pracą w szynku lub na próbach orkiestry. Pierwsza część spektaklu to właśnie takie migawki z codziennego życia. W chłopięcym światku czwórki przyjaciół liczy się przyjaźń i lojalność, a nie to, który ojciec jest górnikiem, a który milicjantem – chwilowa wrogość pojawia się jedynie w kłótniach. Druga część to już dramat strajkujących górników i ich rodzin. Wysypany na proscenium piasek wchłonie zarówno krew zabitych, jak i łzy płaczących. Nawet młodzi „Czterej Jeźdźcy Apokalipsy" z Katowic wymieszają swoją krew.

„Wujek.81. Czarna ballada" to także widowisko, w którym kluczową rolę odgrywa muzyka. Bardzo duża część składa się z piosenek – wyrapowanych przez Miuosha (rapera, pochodzącego z Katowic) lub zaśpiewanych przez Joannę Kściuczyk-Jędrusik i zespół aktorski. Robi to niesamowite wrażenie, a jednocześnie nadaje charakter regularnego spektaklu muzycznego. Chóralny śpiew kojarzy się z jednością, mówieniem jednym głosem, co jest szczególnie ważne w sytuacjach granicznych. Warto zaznaczyć, że z lewej strony, w głębi sceny, ma swoje miejsce zespół muzyczny, który gra na żywo. Muzyczna strona spektaklu przypomina trochę album koncepcyjny „Powstanie Warszawskie", nagrany przez zespół Lao Che w 2005 roku. Utwory zarówno pod względem muzycznym, jak i tekstowym, są chronologicznie przyporządkowane konkretnym wydarzeniom historycznym. I przenikają do głębi.

Talarczyk stworzył spektakl niezwykle plastyczny, pełen sugestywnych scen ruchowych. To miejsce pełne pastelowych świateł, przecinanych ostrym stroboskopem strzałów i zimna grudniowych dni. Z jednej strony mamy dziecięcą wyobraźnię, karmiącą się filmami, oglądanymi nielegalnie w kinie, z drugiej – twardą, szarą rzeczywistość, w której świat zaczyna i kończy się na grubie. Mamy tu świetne aktorstwo ze śląskim zaśpiewem w głosie oraz mnogość scen tanecznych w stylu Piny Bausch tworzy rzecz niepowtarzalną, fascynującą i niezwykle ważną wśród produkcji, które mają historyczny kontekst.

Kiedy na sam koniec chłopcy wychodzą w strojach kosmonautów przeczuwamy, że chodzi o perspektywę spojrzenia z dystansu. Robiąc taki spektakl dzisiaj, patrzymy na wydarzenia historyczne jakby z góry, z dachu wieżowca, niemal jak z Księżyca na Ziemię. Mamy inną perspektywę. Patrząc z daleka widzimy spektrum, a nie tylko szczegół. Gruba jest dla górników „matką, która karmi", Barbara najważniejszą świętą, ale niebezpieczeństwo pozostaje niebezpieczeństwem. Raz zdarza się pod ziemią, a raz na niej. Po zabitych górnikach zostają ich zawieszone na hakach ubrania. Przerażające pamiątki – coś takiego widzimy też w pierwszej sali Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku: cały sufit pokrywają autentyczne kaski stoczniowców.

Ten spektakl jest emocjonalny jak płyta Lao Che „Powstanie Warszawskie" i poetycki jak film „Wszystko co kocham" w reż. Jacka Borcucha (tam też patrzymy oczami młodych ludzi, uwikłanych wbrew sobie w historię). Perspektywa jest współczesna, ale pamięć pozostaje. To taka pamięć, która nie daje spokoju o tyle, że wciąż jest żywa. Kiedy idzie się przez Warszawę czy przez Gdańsk – czuje się „zapach historii", który wciąż ukrywa się w zakamarkach. Coś podobnego można zauważyć w Katowicach. Choć centrum wygląda dziś bardzo nowocześnie, a wokół da się zauważyć znamienny rys współczesności (np. w postaci galerii handlowych), to jednak kopalnie zostały. Górnicy nadal wykonują swoją pracę, a śląskim językiem posługują się chociażby panie z obsługi teatru.

Wszyscy mają we krwi jedno – historię, z której mniej lub bardziej zdają sobie sprawę. Historię, którą młodsi dziś już w mniejszym stopniu rozumieją. Dlatego niezmiernie istotne jest, żeby o takich rzeczach mówić, przypominać, tłumaczyć. Robertowi Talarczykowi i całemu zespołowi artystycznemu „Wujka.81. Czarnej ballady" udało się to znakomicie. Stworzyli długi, ale nie nudny, tylko przejmujący spektakl, który trzyma nas w fotelach od pierwszej do ostatniej minuty. Czujemy te emocje, jesteśmy z tymi ludźmi i widzimy bezradność wobec rzeczywistości, która czasami nas przerasta.

Dziś „Mamy lepszą pamięć i znamy prawdę" jak rapuje w finałowym utworze Miuosh – i ważne, żebyśmy umieli z niej czerpać.



Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny
28 października 2017
Portrety
Robert Talarczyk