Manowce bezpiecznego teatru

Z rosnącym niepokojem obserwowałem debatę poświęconą kondycji Teatru Wybrzeże pod rządami Adama Orzechowskiego, zainicjowaną przez Mirosława Barana z Gazety Wyborczej - Trójmiasto. Dlaczego z tej dyskusji nic nie wyszło?

Jedna problemu niemal nie poruszono, krążąc wokół niego bez nazywania sprawy po imieniu. A rzecz dotyczy prowincjonalizmu teatru w Trójmieście. Nie rozumiem niechęci przed wyraźnym sformułowaniem problemu, którego główną tezą miała być zła kondycja Teatru Wybrzeże pod przywództwem Adama Orzechowskiego. Pozostałe trójmiejskie sceny zostały w debacie właściwie pominięte. 

Z racji położenia geograficznego Trójmiasto (jak inne peryferyjne regiony Polski), aby przyciągnąć uwagę innych ośrodków, musi się wykazać czymś ponad to, co oferuje stolica. W kontekście teatru oznacza to przeważnie atrakcyjny pomysł na placówkę artystyczną i dobrych wykonawców. Jednemu i drugiemu zwykle sprzyja konkurencja, której w Trójmieście w ogóle nie ma. I to jest największy problem trójmiejskich teatrów. Nasze główne sceny - Teatr Muzyczny, Państwowa Opera Bałtycka, Teatr Miniatura, Teatr Wybrzeże oraz Teatr Miejski - kierują swoją ofertę do określonego, własnego widza. Między Gdynią a Gdańskiem praktycznie nie ma przepływu widowni, przez co możliwa rywalizacja między scenami dramatycznymi (Teatrem Wybrzeże i Teatrem Miejskim) pozostaje czysto teoretyczna. 

Nie rozumiem więc dlaczego debata dotyczyła tylko jednego teatru. Rolą mediów jest inicjować tego typu dyskusje, ale by być konsekwentnym należało podsumować również strategie prowadzenia teatrów przez Macieja Korwina (Teatr Muzyczny), Marka Weissa-Grzesińskiego (Opera Bałtycka), Konrada Szachnowskiego (Teatr Miniatura) oraz Ingmara Villqista (Teatr Miejski). Oczywiście ci dyrektorzy są na różnym etapie realizacji swoich programów artystycznych, ich teatry odróżnia specyfika scen, jednak piętno prowincjalizmu w jakimś sensie dotyczy każdego z nich. Jedni radzą sobie z nim lepiej, inni gorzej. Teatr Wybrzeże wcale nie znajduje się w najgorszym położeniu. 

Podnoszony argument, że za Macieja Nowaka z Wybrzeżem było lepiej, jest przedwczesny. Dlaczego? Ponieważ Nowak był dyrektorem Teatru Wybrzeże przez 6 lat, podczas gdy Adam Orzechowski jest nim dopiero dwa i pół roku. Odpowiedź na pytanie która dyrekcja była lepsza będzie można dać wtedy, gdy skończy się kadencja obecnego dyrektora. 

Natomiast rozliczenie dotychczasowego przebiegu dyrekcji powinno odbywać się po sezonie, a nie w jego trakcie. Z arytmetycznej średniej nic dla teatru nie wynika. A przecież to właśnie trzeci sezon często decyduje o wartości placówki. Jeśli przez trzy lata nie udaje się wprowadzić w życie własnej wizji artystycznej i marketingowej, przeważnie nie udaje się przekonać urzędników do kontynuacji dyrekcji o kolejną kadencję. Debata o kondycji Wybrzeża nie mogła więc się udać, ponieważ nie została trafnie sformułowana i odbyła się przynajmniej o pół roku za szybko. 

Nie oznacza to jednak, że odpowiada mi to, co się dzieje z Teatrem Wybrzeże. Jednak na ostateczne wnioski jest zbyt wcześnie. Ponieważ nie chcę zajmować wygodnego miejsca "po środku", między Mirosławem Baranem a cynicznie komentującym akcję "Wyborczej" w "Polsce Dzienniku Bałtyckim" Jarosławem Zalesińskim, przedstawiam swoje uwagi do obecnej dyrekcji Adama Orzechowskiego. 

Truizmem wydaje się stwierdzenie, że problemem Wybrzeża jest niski poziom artystyczny. Z 21 premier za kadencji Orzechowskiego na palcach jednej ręki policzyć można spektakle naprawdę udane, które dodatkowo wywołały jakiś rezonans poza Trójmiastem. Mnie jednak bardziej niepokoi fakt, że większość obecnych produkcji Wybrzeża to przedstawienia, w których trudno dostrzec jakiekolwiek ferment. Brakuje teatru pobudzającego do myślenia, teatru zadziornego, angażującego realizatorów oraz publiczność. Zamiast tego coraz częściej obserwujemy ledwie przyzwoite rzemiosło reżyserów i aktorów. Ról pokroju Alexandry del Lago Doroty Kolak ze "Słodkiego ptaka młodości" jest jak na lekarstwo, a przecież do niedawna zespół Wybrzeża nazywano czołowym w kraju. Dziś ten tytuł oprócz tradycyjnie mocnych zespołów krakowskiego Starego i wrocławskiego Teatru Polskiego mają aktorzy Teatru Polskiego w Bydgoszczy i Teatru im. Kochanowskiego w Opolu. 

Dużym problemem Wybrzeża jest brak istotnego festiwalu dramatycznego, który byłby wizytówką teatru. Kłopot polega na tym, że taki festiwal Gdańsk już ma - jest nim Festiwal Szekspirowski, którego przez wiele lat organizatorem była Fundacja Theatrum Gedanense. W tej sytuacji Adam Orzechowski i tak zrobił wiele, tworząc wartościowe "Wybrzeże sztuki". Warto więc zauważyć, że niektóre problemy Teatru Wybrzeże są obecne znacznie dłużej niż jej aktualny dyrektor. 

Jednak inne kłopoty ta scena zawdzięcza właśnie jemu. Teatrowi Wybrzeże brakuje określonej wizji, czego nie zmienią dziwaczne hasła reklamowe pokroju "spektakli zerojedynkowych". Tworzenie teatru "dla każdego" w większości dotychczasowych produkcji, niebezpiecznie spycha teatr na mieliznę o nazwie nijakość. 

Dyrektor Orzechowski ma wielkie sukcesy na polu marketingowym - przez połowę kadencji zdołał pozbyć się ogromnego zadłużenia odziedziczonego po poprzedniku. Możliwe, że to główny powód spowolnionego startu, ale warto mieć w świadomości, że długu już nie ma i w kolejnych sezonach można zapraszać większą liczbę uznanych reżyserów, którzy podniosą atrakcyjność przygotowywanych spektakli. 

Szansę na poprawę wizerunku Wybrzeża jeszcze w tym sezonie będą mieć m.in. Anna Augustynowicz, Grzegorz Wiśniewski (światowa prapremiera "Łowcy androidów") i Adam Nalepa. Ten ostatni może wreszcie przełamie fatum drugiego spektaklu, jakie ciąży na reżyserach, którzy w nagrodę za udane przedstawienie otrzymywali możliwość zrealizowania kolejnego (tak było w przypadku Jarosława Tumidajskiego i Michała Kotańskiego). 

Problem Teatru Wybrzeże to jednak fragment dużo większej układanki. Być może wyjściem z sytuacji byłaby większa integracja trójmiejskich teatrów? Z dużymi nadziejami czekam też na powstanie Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, ponieważ czynna cały rok scena impresaryjna stanowić będzie, jak sądzę, konkurencję nie tylko dla nieodległego Teatru Wybrzeże. Warto pamiętać o tym, że tworzenie teatru bezpiecznego, pozbawionego prawdziwego ryzyka i większych aspiracji to najkrótsza droga na przez nikogo nie chcianą prowincję.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
25 lutego 2009