Maria Stuart do góry nogami
- Na pewno jest to opowieść o walce o władzę, o takiej, którą mamy na całym świecie, ale także o tej aktualnie (przed wyborami) w Polsce. Często myślałem przy tej inscenizacji o Angeli Merkel czy o "żelaznej damie" Margaret Thatcher. Jak silne muszą być kobiety, żeby dojść na te pozycje, na których są i się na nich utrzymać? - rozmowa z reżyserem Adamem Nalepą przed premierą "Marii Stuart" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku.Rozmowa z Adamem Nalepą reżyserującym "Marię Stuart" Friedricha Schillera w Teatrze Wybrzeże:
Dlaczego właśnie Schiller, nieco zapomniany romantyk?
- Jako bardzo młody człowiek wyjechałem z rodzicami do Niemiec, więc wychowałem się na literaturze niemieckiej. Uwielbiam Schillera. Z niemieckich wieszczów jest mi najbliższy, o wiele bardziej niż Goethe. Goethe jest zamkniętym w sobie filozofem, a Schiller dzikim, namiętnym romantykiem. Można go porównać do naszego Słowackiego. Marzę, żeby kiedyś pod koniec życia móc powiedzieć, że zrobiłem całego Schillera, albo przynajmniej większość jego sztuk.
Zaraz po "Blaszanym bębenku" chciał Pan wystawić "Dziewicę Orleańską" w kościele św. Jana. Miała to być produkcja Teatru Wybrzeże, ale nie doszło do niej.
- Dlatego cieszę się, że wróciliśmy do tego dramaturga.
Widział Pan wiele realizacji operowych, teatralnych i filmowych "Marii Stuart"?
- Była to także moja lektura szkolna. Więc mam ten bagaż, którego nie miałem podczas reżyserowania "Nie-Boskiej komedii" Krasińskiego. "Maria Stuart" to był dla mnie eksperyment, czy uda mi się z tego w Niemczech non stop "przetrawianego" dramatu coś nowego wyłonić, powiedzieć.
Czy usunął Pan jakieś wątki?
- Powykreślałem wszystkie postacie, które są mniej ważne. Sztuka powstała w dobie romantyzmu, czyli ktoś kogoś ciągle zapowiada, do tego dworzanie i pokojówki Marii Stuart. Chciałem to ograniczyć do minimum i dać moim aktorom maksimum do zagrania.
Czy spektakl jest osadzony w realiach historycznych?
- Oczywiście, historia Marii i Elżbiety jest znana nam wszystkim i historycznie osadzona w XVI wieku, ale mimo to chciałbym, żeby zabrzmiała współcześnie Na pewno jest to opowieść o walce o władzę, o takiej, którą mamy na całym świecie, ale także o tej aktualnie (przed wyborami) w Polsce. Często myślałem przy tej inscenizacji o Angeli Merkel czy o "żelaznej damie" Margaret Thatcher. Jak silne muszą być kobiety, żeby dojść na te pozycje, na których są i się na nich utrzymać? Czasami wydaje mi się, że zarówno Elżbieta, jak i Maria są bardziej męskie niż ci mężczyźni, którzy je otaczają. Są jak dwie bezpardonowe tytanki.
Maria Stuart nie była specjalnie dobrym politykiem, kochała się, była romantyczna, a Elżbieta?
- Cóż, zmarła jako królowa dziewica, bo nie chciała mieć przy swoim boku mężczyzny, nie chciała oddać władzy. Była świetnym władcą, wiemy, że jej panowanie to złoty czas dla Anglii. A Maria żyła pełnią życia, wybierała sobie mężczyzn, porzucała ich, gdy tylko jej się znudzili. Maria to w pewnym sensie libido, Elżbieta to ratio. Każda z nich, zrzekając się tej drugiej strony medalu, zapłaciła za to bardzo wysoką cenę.
Jaka jest w spektaklu Maria - piękna, złotowłosa królowa Szkocji, to męczennica czy awanturnica?
- U Schillera jest święta, wspaniała i, oczywiście, jest męczennicą, że aż się serce kraje. Pozytywna bohaterka od stóp do głów. Ale ja szukałem u niej negatywnych, złych cech, a u Elżbiety tych dobrych. Starałem się tak poprowadzić postaci, aby nie były jednoznaczne. I jestem zadowolony, bo chyba odwróciłem tego Schillera trochę do góry nogami. Wydaje mi się, że takiej Marii jeszcze nie było, nawet w Niemczech. Ale zobaczymy.
Ma Pan dwie gwiazdy - Dorotę Kolak i Katarzynę Figurę.
- Właściwie cały mój zespół jest gwiazdorski: Mirek Baka, Robert Ninkiewicz, Krzysiek Matuszewski, Czarek Rybiński, Justyna Bartoszewicz. Cudowny zespół, profesjonalny do bólu.
Pewnie każda z aktorek chce pokazać że jej postać jest ważniejsza. Albo ciekawsza.
- I to jest fenomenalne. I było zamierzone. Chciałem skonfrontować te dwie bardzo silne kobiety, czyli oprócz konfrontacji Elżbieta kontra Maria, także Figura kontra Kolak. "Maria Stuart" to nad wyraz klasycznie zbudowany dramat. Pierwszy akt Maria, drugi Elżbieta, trzeci akt spotkanie tych dwóch kobiet (co jest historyczną fikcją), czwarty Elżbieta, piąty akt Maria plus coda Elżbiety.
Na ogół próbowałem jeden dzień z Dorotą, drugi z Kasią, więc długo nie spotykały się na scenie. A teraz, podczas tych ostatnich tygodni prób, widzę, jak się nawzajem podglądają, obserwują i to mi się strasznie podoba, bo z tego, oczywiście, też rodzą się następne silne momenty.
Nieoczekiwanie okazało się, żęto jest bardzo aktualna sztuka.
- Tak, oprócz odwiecznej aktualności walki o władzę! Kilka dni temu w Szkocji odbyło się wielkie referendum ws. odłączenia od Anglii. I nagle słowa wypowiadane przez Marię Stuart i przez Elżbietę rozbrzmiewają w mediach! A w mojej duszy gra na nowo szkocki hymn "Flower of Scotland". No i mamy w Polsce panią premier!
Czy myśli Pan o pozostaniu na stałe w Trójmieście?
- Na razie wiem, że zwiążę się na stałe z Polską. I to jest wielki krok do przodu. Przez moją pracę jestem coraz częściej w Polsce, a coraz rzadziej w Niemczech. Jeżeli chodzi o mój dom w Polsce, to jeszcze nie wiem. Czuję się wspaniale w Trójmieście, ale kusi mnie też Warszawa.
Ma Pan tu przyjaciół...
- I morze. Zawsze marzyłem, żeby mieszkać nad morzem. Jesienią chciałbym zrobić sobie dłuższą przerwę, pobiegać po plaży, pooddychać morskim powietrzem, a jak zrobi się zimno, rozgrzewać się zupą rybną.
W jednym z wywiadów deklarował Pan wiarę w widza, jego spostrzegawczość, inteligencję.
- ... I nic się w tym nie zmieniło. Poza tym muszę w to wierzyć, bo przecież nie robię teatru tylko dla mnie. I w dalszym ciągu nie robię chyba łatwego teatru. Oczywiście, jestem pełen lęków, pełen obaw, pełen tremy. Ale myślę sobie, że i tym razem znowu dałem z siebie wszystko. A to jest najważniejsze. Obojętnie, jaki będzie efekt. Wiedza, że nie mam sobie nic do zarzucenia, pomaga. I uskrzydla.
Grażyna Antoniewicz
POLSKA Dziennik Bałtycki
26 września 2014