Marnotrawny „chłopskisyn"

„Paternoster" w reżyserii Marka Fiedora wydaje się opowieścią o powrocie niemożliwym. Chłopski syn, który wykształcił się w „ekonomii i teologii", czytał też „antropologów i Junga" gości w ojcowskim domostwie. A może raczej widzi mu się ten powrót, śni, majaczy... Oniryczna konstrukcja spektaklu i oryginalna scenografia wprawiają widza w przedziwny trans, nasycony kulturowymi znaczeniami.

Scenę, na której rozgrywają się wypadki opisywane w dramatach Helmuta Kajzara, jego esejach i wywiadach, okala półprzezroczysty prostopadłościan. Widzowie, siedzący po obu jego stronach, śledzą postępy akcji zza siatki o drobnych oczkach, która sprawia, że wydarzenia zdają się mało rzeczywiste, rozmyte rozpływające się w mrokach (nie)pamięci. Sceniczną przestrzeń ogranicza z jednej strony żelazna brama, z drugiej, pokryte kolcami przepierzenie. Stojący w rogu stół funkcjonuje zrazu jako małżeńskie łoże; w siatkowym „akwarium" znajdują się też drewniane platformy i żelazne obręcze, budzące skojarzenia z dziecięcym placem zabaw.

Umowność scenografii osadza akcję w swoistym bezczasie, mitycznym „teraz". Główny bohater, powracający do domu Józio (kolejna znakomita rola Jerzego Senatora), jest równocześnie małym chłopcem, bezradnym wobec ojcowskiej tyranii, dojrzewającym mężczyzną-studentem, mężczyzną dojrzałym, wreszcie – starym. Jego postać jest nośnikiem wielu ról rodzinnych i społecznych, które w kolejnych scenach wzajemnie się przenikają. Scena pierwszego spotkania z ojcem jest przeciwieństwem biblijnej przypowieści o synu marnotrawnym. Winą syna jest wyrzeczenie się chłopskiego pochodzenia i „wyjście na ludzi": ojciec reaguje gwałtownym gniewem, nie chcąc przyjąć go pod swój dach.

Relacje ojca i syna to zresztą, jak sugeruje tytuł, główna oś akcji. Józio (mimo występowania w zróżnicowanych wiekowo rolach jego imię wciąż pozostaje Gombrowiczowsko „upupione") walczy o uznanie ojca. Jedyną słuszną drogą wydaje mu się wyniesienie go na piedestał: stąd kolejno następujące nominacje rodziciela na „buchaltera", nadzwyczajnego ministra rolnictwa czy wreszcie – cesarza, przed którym zgina się kolana.

Opozycja ojciec-syn znajduje swoją analogię w przeciwstawieniu harmonii i trudu wiejskiego życia z miejskich blichtrem i pogonią za karierą. Józio jest artystą, reżyserem teatralnym, poszukującym nieustannie własnej tożsamości, własnej wizji teatru, lecz jest w tym niesamowicie wprost zagubiony (świetnie oddaje to scena wywiadu, w której po wycyzelowanych intelektualnie wypowiedziach o swojej twórczości, Józio prosi natrętną dziennikarkę o spotkanie w innym terminie).

Spektakl ma w sobie żywioł dwubiegunowości. Następuje w nim również zderzenie kobiecości i męskości w samej naturze bohatera, który boryka się z własnym homoseksualizmem, łamiąc serca wielu kobietom. Niewinna, z wielką czułością ukazywana dziecinna seksualność zderza się z wizjami brutalnej namiętności. Nadrzędnym problemem bohaterów jest brak miłości, której uosobieniem i uzasadnieniem jest postać matki.

Opozycje ważkich pojęć znajdują na scenie swój wyraz w tragikomicznych ciągach zdarzeń, wizji, snów i wspomnień. Nie zabrakło w nich soczystych, wielowymiarowych bohaterów, wśród których prym wiodą ciotka Wala i wujek Buniek (groteskowe role Renaty Kościelniak i Tadeusza Ratuszniaka) a także ciotka Iza i wuj Jacuś (rubaszni Anna Kieca i Krzysztof Boczkowski). Wujostwo niby melodia ze zdartej płyty, powracają do domu Józia kilkakrotnie, by witać zbłąkanego krewniaka i niezbyt wiele pojmować z jego słów (groteskowo wypada zwłaszcza dialog, w którym z elokwentnego wywodu Józia wujostwo rozumieją jedynie słowo „dupa").

W szaleńczym pędzie zdarzeń, któremu rytm nadaje logika pamięci, liryczne wyznania łączą się z komediowymi epizodami, a doniosłość i powagę przełamuje szyderstwo ( „spowiedź" kochanki Józia przeradza się w wiejskie wesele, a spokojna kolacja zostaje przerwana przez syrenę alarmową, obwieszczającą nadejście SS-mańskiego żołnierza, którego – po chwilach grozy – ojciec bez trudu rozbraja i przepędza). Podtrzymywaniu dramatycznego napięcia, które nie opada ani na chwilę, służy przede wszystkim znakomite aktorstwo.

„Patenoster" to spektakl przedziwny, lecz w tej niezwykłości bardzo bliski paradoksom życia. Oglądając perypetie głównego bohatera, jakby zza szklanego klosza, niby przez dziurkę od klucza, odnajdujemy w nim swoje niepokoje i rozterki. I – jakkolwiek zabrzmi to banalnie – przedstawienie Fiedora realizuje ideę teatru wyrażoną na scenie prze głównego bohatera. Jest bliskie życiu, stawia sobie za zadanie ukazanie rzeczywistości w jak najpełniejszym wymiarze. I nie tylko jest opowieścią, lecz także inspiracja do innych opowieści. Takich, które widz snuje tylko prze samym sobą.

 



Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
27 września 2014
Spektakle
Paternoster