Mąż i żona w nowych dekoracjach

Jarosław Kilian z powodzeniem przeniósł akcję komedii Fredry na schyłek międzywojnia, do eleganckiej willi w stylu art deco. Wnętrze zostało zaprojektowane z powściągliwą wykwintnością przez Dorotę Kołodyńską.

Z odbiornika radiowego dochodzą dźwięki modnych przebojów miłosnych, fragmenty przemówień polityków, a nawet kazań. Na koniec rozlega się przejmujący alarm - zbliża się nalot, wyją syreny. Państwo zajęci są swoimi sprawami, podchodami w grze erotycznej. Od czasu do czasu wpadają w rytm melodii międzywojnia, kamerdyner (Tomasz Błasiak) podgrywa na fortepianie i podśpiewuje. Jednak w ukrywanej, ekscytującej grze czworokąta coś się zacina i wszystko wreszcie wychodzi na jaw. Sprytna pokojówka Justysia (Lidia Sadowa), która pozornie wodzi za nos Hrabiego Wacława (Maksymilian Ro-gacki), jego żonę Elwirę (Marta Kurzak) i kochanka, niejakiego Alfreda (Piotr Bajtlik), przegra z salonowym konwenansem, interesami wielkich państwa. Nie jest to świat miły, mimo pozorów zmysłowych rozkoszy-już w połowie pierwszej części wszyscy zakładają maski przeciwgazowe. Może to ćwiczenia przeciwlotnicze, a może, mówiąc nieoględnie, coś tu zalatuje, coraz trudniej oddychać.

Wprowadzając tzw. dekoracje akustyczne (precyzyjne dzieło Andrzeja Brzoski), Kilian daje nową perspektywę komedii Fredry. Przy czym niczego w tej komedii nie niweczy, a zwłaszcza humoru, który dochodzi tu w pełni do głosu. Aktorzy świetnie posługują się Fredrowskim wierszem, który leży im w ustach naturalnie, a więc pięknie. Słowem, przedstawienie popisowe, a przy tym z mądrym zwątpieniem w życie beztroskie, gdy płoną lasy.



Tomasz Miłkowski
Przegląd
10 czerwca 2017
Spektakle
Mąż i żona
Portrety
Jarosław Kilian