Medea z Katowic

"Akcja Medea" - spektakl Eweliny Marciniak, studentki reżyserii krakowskiej PWST, zaprezentowany gościnnie w Teatrze Nowym - ma kilka interpretacyjnych pięter. Jest to jednocześnie opowieść o zdradzonej kobiecie - jej ciele i emocjach, a także ciekawy komentarz do samej postaci, będącej nośnikiem teatralnej potencjalności

Medea w spektaklu Marciniak to głęboko poraniona kobieta. Początkowo próbuje znaleźć swój sposób mowy, co w pierwszym wrażeniu przywołuje „Bachantki” Warlikowskiego i narodziny boga poprzez język, jak również nakłada na bohaterkę pewien filtr, przez który obserwujemy jej postać. Określony sposób posługiwania się językiem, wybrany spośród innych potencjalnych językowych dyskursów, decyduje o tym, jaką Medeę będziemy oglądać. 

Od samego początku Medea silnie jest powiązana ze swoim ciałem. Wygina się, biega, dba o sylwetkę, stara się przypodobać. Kuse ubranie, mocny makijaż, wysokie szpilki dosadnie zaznaczają jej kobiecość. A więc Medea-kobieta. Następnie Medea-żona. Medea-żona zdradzona. Medea-cierpiąca. Medea… Każdą z tych potencjalności wyraziście wygrywa Julia Wyszyńska, by po jakimś czasie gwałtownie ją porzucić, ujawniając tylko jej ewentualność. W ten sposób zakończy również swoje przedstawienie, w którym nie wyjdzie do oklasków – wszystko przecież było zaledwie aktorską fikcją, próbą nakreślenia tego, czego jednoznacznie pokazać się nie da.

Medea przechodzi przez kolejne stadia – od kobiety szukającej siebie, pewnej, po zdradzoną i zdesperowaną – silnie posługując się atrybutami kobiecości. Mocny makijaż i perfekcyjnie pomalowane usta, z których wyłania się szeroki uśmiech, po jakimś czasie rozmywają pot i łzy. Z bezsilności Medea drze rajstopy, odzwierciedlając zadany na jej osobowości gwałt i odsłaniając tym samym obite kolana. Pocałuje dłonie, na których mocna szminka odciśnie się niczym stygmat. Makijaż okaże się więc piętnem. Każdy z tych drobnych elementów można traktować jak symboliczną i manifestacyjną wykładnię postaci. Marciniak dokonuje swoistej egzegezy mitu.

Świetnie także koresponduje z tym przestrzeń. Brak scenografii – biała płachta rozłożona na całej powierzchni sceny – daje możliwość kreowania obrazu samej postaci, bez odwołania jej do relacji, osoby czy przedmiotu. Miota się w pustej przestrzeni, a więc walczy sama ze sobą, ze swoim wyobrażeniem. Fakt, że nie ma tylko jednej strony czy możliwości jej pokazania, że nie jesteśmy w stanie zarysować jej w sposób szczegółowy, oddają widoczne na ścianie i białej narzucie zwielokrotnione cienie postaci.



Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
18 lutego 2011