Medytacja nad wiecznością

Spośród wszystkich dzieł scenicznych Mozarta prezentowanych w ramach trwającego XXI Festiwalu Mozartowskiego w Warszawskiej Operze Kameralnej spektakl "D.O.M." jest pozycją wyjątkową, zasługującą na szczególną uwagę. Zarówno ze względu na charakter dzieła, jak i sposób inscenizacji, ale też z uwagi na autora scenariusza i reżysera, Ryszarda Peryta. Myślę, że można powiedzieć, iż przedstawienie to jest bardzo pięknym artystycznie świadectwem duchowości tego wybitnego artysty

Tytuł spektaklu odwołuje się do dawnej inskrypcji nagrobnej, spotykanej czasem na starych cmentarzach. D.O.M. to skrót od Deo Optimo Maximo, co w tłumaczeniu brzmi: Bogu Najlepszemu, Największemu. Przedstawienie nie jest typową operą, to raczej operowa medytacja żałobna. Głęboka, przejmująca, piękna muzycznie i wykonawczo. A użyty w scenografii krzyż z przybitym doń Chrystusem nadaje spektaklowi specjalny charakter: głębi myśli i duchowego przeżycia. Tak jak wszystkie pozostałe dzieła sceniczne Mozarta w Warszawskiej Operze Kameralnej (co jest ewenementem na skalę światową), tak i ten spektakl wyreżyserował Ryszard Peryt, który jest też autorem scenariusza. Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, iż "D.O.M." w dorobku Ryszarda Peryta należy do tych intymnych spektakli, które są przesłaniem jego świata wewnętrznego.

Spektakl składa się z trzech części: "Kyrie", "Grabmusik" i "Davide Penitente". Wszystkie te części uzupełniają się i wzajemnie przenikają tematycznie i muzycznie. Myśl inscenizacyjna czytelnie prowadzona jest przez wszystkie części, by w finale osiągnąć apogeum. W programie do tego spektaklu Ryszard Peryt napisał m.in. "Pamiętam, dawno temu, zastanowiło mnie, że na grobie człowieka stawia się obelisk z napisem D.O.M.". I dalej wyjaśnia, że owa inskrypcja: D.O.M. to właśnie DOM. W spektaklu chodzi o miejsce, do którego zmierza dusza człowieka po śmierci - do Domu Ojca.

Przedstawienie rozpoczyna nie uwertura, lecz błagalna oracja w wykonaniu chóru "Kyrie, Chryste"... Panie, Chryste - zmiłuj się nad nami. Światło powoli wydobywa z mroku czarno ubrane postaci oraz leżący na podłodze duży czarny krzyż z przybitą doń figurą Jezusa. U stóp krzyża leży bohater opery Mozarta "Czarodziejski flet", Tamino, który jest zarazem samym Mozartem. A raczej jego duszą, bo przestrzeń, w której pojawiają się wszystkie postaci, jest przestrzenią pozarealną, ma wymiar metafizyczny, a postaci symbolizują dusze, które po śmierci w swej wędrówce do wiecznego życia zatrzymały się na chwilę tu, w tym pokoju, wyrażając swoją skruchę i żal za grzechy.

Część druga "Grabmusik", czyli "Muzyka u Grobu" (chodzi o Grób Pański), to śpiewna medytacja nad Śmiercią, Winą i Ofiarą. Pojawia się Anioł Smutku (Agnieszka Kozłowska), który odkrywa Duszy (Andrzej Klimczak) prawdę o niej samej i powiada, iż to jej grzechy krzyżują Chrystusa. Pasyjna aria Anioła wprowadza klimat skruchy i żalu za grzechy. Pojawiają się inne dusze (postaci z oper Mozarta) i zanoszą wspólne błaganie do Jezusa Ukrzyżowanego o miłosierdzie w drodze ku wieczności. Ryszard Peryt nazywa to miejsce operowym czyśćcem.

Oparta na Psalmach Dawida modlitwa przebłagalna to część trzecia - "Davide Penitente". Znowu pojawiają się postaci z oper Mozarta, zwłaszcza z "Czarodziejskiego fletu", śpiewając radosny hymn wielbiący Pana, a przybywający Anioł Światłości (świetna rola Marzanny Rudnickiej) poprowadzi wszystkie dusze do Boga. W finale Dusza Mozarta (tutaj, w trzeciej części, tę postać kreuje Jerzy Knetig), która przeżyła przemianę, nawrócenie, przybywa do Domu Ojca. Razem z pozostałymi duszami, które również odpokutowały swoje grzechy, doznały przemiany, nawrócone przybywają do wiecznego życia, do Domu Ojca. Cała operowa familia Mozarta, jak żartobliwie określa ich Ryszard Peryt.

Tak mniej więcej wygląda spektakl tematycznie i inscenizacyjnie. Przepiękna oratoryjna muzyka Mozarta ma tu wspaniałych wykonawców. Andrzej Klimczak w partii Duszy Mozarta (I i II część) porywa wspaniałym basem i skupieniem aktorskim akcentującym wnętrze postaci, którą gra. Szkoda tylko, że pędzi w tak szybkim tempie, co powoduje, iż pewne fragmenty nie wybrzmiewają tak, jak powinny. Na przykład w scenie, gdzie Dusza Mozarta wyznaje skruchę i woła: "Ach, ach, ach, cóż ja uczyniłem...", szybkie tempo banalizuje temat i nie pozwala, by ta pełna żalu, modlitewna aria była wykonana z całą powagą. To szybkie tempo odbiera możliwość kontemplacji. Zdaję sobie sprawę z tego, że głównym "winowajcą" jest tutaj dyrygent, który dyktuje tempa orkiestrze, co powoduje, iż śpiewacy muszą nadążyć, nie mogą pozostać w tyle za orkiestrą. Jednak mimo tego znakomity tenor Jerzego Knetiga (także w roli Duszy Mozarta, ale w części trzeciej) jakoś nie poddał się i wybrzmiał w pełni do końca. Piękna barwa sopranu Agnieszki Kozłowskiej jako Anioła Smutku też zyskałaby dużo więcej przy wolniejszych tempach.

Oczywiście, współczesny świat narzucił właściwie wszystkim dziedzinom naszego życia pośpiech. I chyba najbardziej cierpi na tym muzyka klasyczna. Zwłaszcza oratoryjna, religijna, pisana z myślą o wykonywaniu jej w kościołach, a więc w dużych przestrzeniach, które z samego swego charakteru architektonicznego, a co zatym idzie - i akustycznego, wymagały wolniejszego wybrzmiewania pieśni, tak by wszystkie słowa i dźwięki zdążyły w całości dotrzeć w każdy zakątek świątyni. Wydaje się jednak, że w muzyce poważnej na świecie powoli następuje już powrót do niegdysiejszego, wolniejszego tempa dyrygowania.

"D.O.M." to bardzo piękny, mądry spektakl, który posiada wiele walorów artystycznych i wywołuje u odbiorcy głębokie przeżycia duchowe.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
25 lipca 2011