Męka dziewicy zwielokrotnionej

Opera Giacomo Pucciniego "Turandot" skrywa osobisty dramat. Paweł Passini w spektaklu o tym samym tytule opowiada jego dzieje.

Dorzuca przy tym wyraźny wątek polityczny - okrutna księżniczka Turandot i Chiny to prawie jedno. Każdemu jej pojawieniu się towarzyszy groza. Zbiorowe partie przemilcza głuchoniemy chór. A chińskie turandotki z wyrobu tekstylnego - nagie, ze zsuniętymi majteczkami lub w czerwonych przepaskach - bardzo pasują do opowieści o zniesławionej dziewicy. Lalki mogłyby należeć do Dorii Manfredi, którą żona Pucciniego oskarżała o romans z mężem, a która, jak wykazała sekcja zwłok po samobójstwie, była nietknięta. 

W historię wprowadza nas lektor. Ale i tak trzeba się pilnować, bo bohaterowie prawdziwi mieszają się z fikcyjnymi. Puccini poświęcił żonie postać zimnej Turandot-nadkobiety, a wrażliwej Dorii - niewolnicę Liu. Demony wyrzutów sumienia i obsesje Pucciniego się materializują. Gdy rozmyśla nad fabułą opery, pod stołem siedzi wystraszona jak dziecko Doria-Liu. Krew płynie gęsto w czasie wewnętrznego boju o to, ile zagadek ma zadawać Turandot swoim konkurentom, nim ich zgładzi. 

Uwagę przykuwa groteskowa draq queen. Razem z pomocnicą znęca się nad warzywami z Chin. Ta scena mogłaby być schematem najgorszych tortur w wersji soft - ludzi zastępują kapusta i pomidor. Absurdalna radość aktorów i pomieszanie podniosłej muzyki z dyskoteką stwarzają aurę "śmierci na wesoło". 

Na księżniczkę Passini patrzy łaskawiej niż mistrz - w operze, bądź co bądź, triumfuje, u niego w końcu zdejmuje maskę okrucieństwa, za którą jest lęk. Bohaterowie - zdawałoby się mniej ważni - transwestyta i jego podobna do chińskiej lolity partnerka - to najbarwniejsze postacie. Przypominają nadwornych oficjeli - Pinga, Panga i Ponga, których Puccini obsadził, po trosze, w charakterze clownów. 

W najnowszym spektaklu Pawła Passiniego obraz goni obraz. Jest to sztuka zupełnie inna niż "U.F.O. Spotykacz", w której i aktorzy, i widownia ciągle czekają. Do "Turandot" najlepiej mieć trzy pary oczu - jedną do śledzenia aktorów, drugą do obserwowania wizualizacji i ostatnią - która zapuści żurawia na telewizor z retransmisją chińskiego jubileuszu. Ten zgiełk znaków sprawia, że jest to spektakl raczej dla widzów młodych. Umiejętność "przełączania się" na różne obrazy pozwoli docenić próbę zrozumienia, co się kryło w głowie jednego z najwybitniejszych kompozytorów na świecie.



Sylwia Hejno
Polska Kurier Lubelski
20 października 2009
Spektakle
Turandot