Mesjasz na u(wy)kończeniu
Wiedeński Teatr Schauspielhaus zachęcił publiczność R@portową do zastanowienia się nie tylko nad historią literatury z Brunem Schulzem w roli głównej, ale także do skonfrontowania własnych nawyków podczas badania tej literatury. Tytułowy "Mesjasz" stał się w spektaklu pomnikiem, chociaż napisany nigdy nie został. Tkwił jednak w świadomości, miał być dla narodu i dla świata. Znaleźli się świadkowie, sprzedawcy i urzędnicy zaświadczający o prawdzie, która nie istniała. Bruno Schulz nie napisał nigdy tego utworu, chociaż niektórzy poświęcili mu kawałek życia i mnóstwo emocjiWiedeńskie przedstawienie rozpoczyna się sceną znakomitą, kiedy główny bohater (Steffen Höld) próbuje wypowiedzieć życiową kwestię: Boże, daj mi jeszcze rok na napisanie dzieła, ale umiera aż osiem razy i podnosi się niczym w chaplinowskiej komedii. Sprawiedliwość wymierza mu gipsowa postać bez głowy, uczestnicząca we wszystkich późniejszych wydarzeniach. Schulz pokazany jest w niemocy twórczej, w obezwładniającym rozproszeniu pisarskim i osamotnieniu. Przerażony swoją dekonstrukcją miota się, dokonując jedynie podsumowań upływających dni. Na innym planie Jerzy Ficowski (Max Mayer) czeka przy telefonie na wieść o odnalezionym rękopisie "Mesjasza". Czeka 30 lat głuchy na nie wskazujące niczego fakty i własne upływające życie. Mit utworu trwa nieprzerwanie. Wierzy w niego również urzędniczka ministra Zdrojewskiego, oddelegowana do poszukiwania śladów powieści. Gotowa na wszystko, także na ogłoszenie światu nieprawdy, zatrudnia detektywa, z pozoru sprawnego, który nie wytrzymuje napięcia i wali głową w mur. Nad wszystkim czuwa reżyser przedstawienia, która zleciła adaptatorce nieistniejącego dzieła przygotować sztukę, która w oparciu o deziluzję literacką i historyczną, ma ugruntować w odbiorcach pewność, że znalezienie "Mesjasza" jest tylko kwestią czasu.
Sztuka Zadary funkcjonuje zatem na 4 płaszczyznach, przenikających się nieustannie. Reżyser nie daje nam odpowiedzi, bawi się w "łowcę" mitu, dając do zrozumienia ostatecznie, że misja dzieła i twórcy polega na codziennym stawaniu się dzieła, w nas, w przestrzeni teatralnej, w pamięci zbiorowej i indywidualnej. I widać, że nie o autora z Drohobycza tu chodzi, a jedynie o zachowanie śladów jego nie-działań. Trochę jest w przedstawieniu Zadary nonszalancji sytuacyjnej głównie (postać Alexa Schulza), zabawnej (świetnie zagrany nazista przez Maxa Mayera; widzowie śmieją się z tego, że gest Heil Hitler powstaje niby przypadkowo, bo teatralny reflektor zbyt mocno świeci po oczach), choć ostatecznie całość można przyjąć jako tragifarsę. Max Mayer wespół ze Seffenem Höldem stworzyli interesujące kreacje, bez obrażania, niepotrzebnego patosu, lekko.
Michał Zadara nie przygniótł historią, "darciem" szat i kaznodziejstwem. Zabawił się w teatr w teatrze i demitologizację mitu.
Katarzyna Wysocka
Gazeta Świetojanska1
29 listopada 2010