Męska gra

"Kochanek" Harolda Pintera na deskach Miniatury Teatru im. Słowackiego to misternie skonstruowana rozgrywka między kobietą a mężczyzną. O ile pierwsza część - rozgrywająca się jedynie w słowach - każe śledzić prawie z zapartym tchem kolejne repliki bohaterów, druga - stanowiąca właściwie rodzaj męskiej fantazji erotycznej, z większą brutalnością wykorzystującej ciało (zwłaszcza aktorki) - wprowadza chyba niepotrzebny element zbyt rażącej dosłowności.

Mały prostokąt sceny, zalany prawie kompletną ciemnością, z trzech stron otoczony jest zwisającą z góry zasłoną, wykonaną z czarnych sznurków, na które nawleczone zostały czarne, połyskujące drewniane kulki. Przy odpowiednim oświetleniu tworzą interesujące wizualne efekty. Kiedy się poruszają, ich akustyczne właściwości także przyczyniają się do stworzenia odpowiedniego nastroju. Na środku stoją dwa krzesła, ułożone w pewnej odległości od siebie, zwrócone w stronę widowni. Na początku w wyciemnionej sali z ciemności wyróżnia się jedynie biały kolor bluzek dwóch siedzących w głębi sceny postaci. Kobieta i mężczyzna, mąż i żona, kochanka i kochanek. Często i dość gwałtownie zmieniać będą te role, jakby przyjmowali je tylko na chwilę. Oboje ubrani są w białe, dopasowane golfy i czarne spodnie. Kobieta nosi wysokie obcasy. Sytuacja już z założenia jest dość absurdalna. Mąż grzecznie wypytuje żonę o jej schadzkę z kochankiem. Ona spokojnie mu o wszystkim opowiada. Gra słowna, którą tutaj prowadzą, nie rozgrywa się jednak na poziomie słów – składnych, konwencjonalnych, ale w istocie pustych. To, co najważniejsze, dzieje się pomiędzy nimi: w przelotnym spojrzeniu, lekkim wstrzymaniu oddechu czy zbyt wyraźnie opanowanym geście. Taki też jest ich taniec – rozmowę prowadzą bowiem nie tylko siedząc na odwróconych do widowni krzesłach, ale także podczas tańca. Poruszają się w takt muzyki osobno, ustawieni na wprost siebie, w pozie nieustannie konfrontacyjnej. Używają do tego bardzo powściągliwych, ale za to precyzyjnych ruchów, jakby operowali tylko niektórymi mięśniami własnego ciała, jakby za wszelką cenę nie chcieli dać się ponieść.

Druga część spektaklu wydaje się bardziej perwersyjna, bohaterowie pozwalają sobie na zdecydowanie więcej. Następuje zmiana ról i mamy przed sobą teoretycznie legalną schadzkę kochanków, pełną erotycznych podtekstów i realnego wejścia w kontakt fizyczny, tak wypierany z pierwszej części. Wydaje się on jednak zbyt dosłowny, jakbyśmy oglądali na scenie coś w rodzaju thrillera erotycznego. Tutaj też bardzo wyraźnie ujawnia się męska perspektywa twórcy spektaklu – tylko kobieta obnaża się całkowicie, wystawiając się na męskie spojrzenie, staje się bezbronna. Mężczyzna cały czas pozostaje w ubraniu, kontrolując sytuację i siebie. Końcowy akcent w tym uczuciowym splątaniu sprowadza kobietę do ciała, jakby był to jej ostateczny argument z braku innych. W istocie ujawniający jednak jej słabość.

Kochanki nie ma w tytule. Gra toczy się tu zatem o mężczyznę. Kobieta może tylko zrzucić ubranie.



Magdalena Talar
Dziennik Teatralny Kraków
6 lipca 2012
Spektakle
Kochanek