Mia Tosca idolatrata, (quasi) ogni cosa in te mi piace

14 stycznia 2022 roku, czyli dokładnie w 122 rocznicę oryginalnej premiery utworu, Opera Narodowa w Warszawie wznowiła operę "Tosca" Giacomo Pucciniego w reżyserii Barbary Wysockiej.

Nie jest to może okrągła, hucznie obchodzona rocznica, niemniej wybór takiej właśnie daty zobowiązuje. Dlatego postanowiliśmy wybrać się do Teatru Wielkiego i osobiście sprawdzić: jak trzyma się stara, dobra Floria po 122 latach i czy zorganizowano jej takie urodziny, na jakie zasługuje?

Ewa Vesin, której przyszło zmierzyć się z rolą tytułową po raz kolejny (wykonywała ją także w 2019 roku, gdy miała miejsce premiera tej inscenizacji), niewątpliwie sprawdza się w muzyce Pucciniego. Przede wszystkim posiada tą świetlistą, mocną górę, która przebija się przez każdy, nawet najbardziej rozbuchany akompaniament orkiestry i pływa swobodnie ponad jego masywnymi kulminacjami. A to już połowa dobrej Toski. A jak jest z tą drugą połową? Też nie najgorzej. Choć w jej śpiewie vibrato przechodzi momentami w typowe chybotanie, co uwydatnia się w subtelniejszych fragmentach, jej Vissi d'arte wciąż zabrzmiało satysfakcjonująco. Sztychy nożem w tętnicę szyjną również opanowane zostały zadowalająco. Można być ukontentowanym.

Gdybyśmy mieli ocenić występ Tadeusza Szlenkiera po pierwszym akcie, powiedzielibyśmy, że dysponuje znakomitym instrumentem, ale brak mu nieco wyobraźni w posługiwaniu się nim. Recondita Armonia została zaśpiewana wyjątkowo monotonnie, nie udało mu się tchnąć w nią tej charyzmy, bez której arie tenorowe Pucciniego nie ożywają. Niezupełnie obudził się również w porę na swój pierwszy duet z Toscą. W miarę upływu czasu było jednak coraz lepiej, a jak mawiał wybitny tenor, Leszek Miller, dobrego Cavaradossiego poznaje się nie po tym, jak zaczyna, a jak kończy. W heroicznym Vittoria! Vittoria! Pan Szlenkier pokazał, że poza naturalnym pięknem głosu dysponuje również dostateczną siłą, by zatrząść teatrem w posadach. Przy E lucevan le stelle oraz O dolci mani przypomniał sobie z kolei, że potrafi również poprowadzić frazę z wrażliwością i niuansem. Po spektaklu dostał bodaj najbardziej żywiołową owację z całej obsady, niewątpliwie były ku temu powody.

Krzysztof Szumański w roli barona Scarpii wykonał nieocenioną pracę w tym spektaklu pod względem dramaturgii. Miał on dość zdolności aktorskich nie tylko do tego, aby zabłysnąć w swojej solowej scenie (Va, Tosca), jego obecność pomogła również ożywić dramatycznie całą trójkę głównych bohaterów w akcie II – Tosca i Cavaradossi, sami, nie mieli żadnej chemii. Gdy stał między nimi Scarpia, oboje wspinali się aktorsko na wyższy poziom. Może tym razem nie warto było go zabijać?

Wszystkim trzem przyszło wystąpić w dość zabawnej inscenizacji. Poza przeniesieniem akcji do XX wieku, jest to dość tradycyjna Tosca, pełna jednak zbędnych, irytujących detali. Są to przede wszystkim wyświetlane na scenografii obrazy i fragmenty libretta (jak np. „przed nim drżał cały Rzym" pojawiające się podczas wejścia na scenę Scarpii). Nie wnoszą one zbyt wiele do utworu, sprawiają raczej wrażenie elementów dodanych na siłę i gryzą się z niezłą skądinąd (zwłaszcza w II akcie) scenografią. Bawią również papierosy, po które co rusz sięgają bohaterowie.

W Teatrze nie wypada niestety palić, dlatego Scarpia (w tej inscenizacji stylizowany na staromodnego „glinę") zapala papierosa Tosce (nawiasem mówiąc, wewnątrz kościoła) tylko po to, aby mogła go ona potrzymać między palcami, w innej scenie zaś - siedząc już za swoim biurkiem - sam w komiczny sposób na przemian wkłada i wyjmuje z ust nigdy niezapalone sztuki. Czy twórcy tej inscenizacji nie minęli się z powołaniem i nie powinni pracować w branży filmowej? Realia teatralne zdają się kolidować z ich pomysłami.



Krzysztof Żelichowski
Dziennik Teatralny Warszawa
17 stycznia 2022
Spektakle
Tosca
Portrety
Barbara Wysocka