Miasteczko, które zagrało Raj

Do Dynowa jedzie się z Krosna drogą na Rzeszów, potem na Przemyśl. Nie skręcajcie na Duklę, nie trzeba niepokoić Andrzeja Stasiuka. Wieś księdza Natanka lepiej ominąć szerokim łukiem. Podążajcie zatem asfaltem przez lasy i małe wioski; Dynów sam się objawi. Stacja kolejki wąskotorowej znajduje się za miastem, koło mostu. To tutaj młoda reżyserka Magdalena Miklasz (laureatka toruńskiego Festiwalu Debiutów za "Przemianę" Kafki ze Starego Teatru) wystawiła z pomocą mieszkańców "Księgę Raju"

Były tylko dwa sierpniowe pokazy, ale na owe wieczory deszcz, który padał i padał, szczęśliwie zamilkł. Komary cięły jak opętane, jednak na spektakl przyszła cała okolica. Do żydowskiego raju wchodziło się przez drewnianą chatę-bramę. Ale nic za darmo, lepiej wrzucić aniołkom do puszki datek, bo nawet raj musi się opłacać. W raju jest Drzewo Wiadomości Dobrego i Złego (w tej roli dynowski kasztan) i karczma, w której aktorzy czekają na swą kolej. Orkiestra Dęta De-Novo i kapela Matragona rozsiadły się na dachach zabudowań kolejowych. Brzmią jak Kusturica przemieszany z Kroke, co jakiś czas dziewczyna o perłowych włosach (Anna Stela) śpiewa wariacje na temat żydowskich szlagierów. Pośród dymów i kolorowych świateł po zielonej trawie biegają dzieci przebrane za aniołki, tańczą zielone rajskie nimfy. Po torach jeździ drezyną Anioł Śmierci, prorok Eliasz wisi nad głowami widzów. Oglądamy reportaż z nieba, a tam jak na ziemi, tyle że bez końca...

Patriarchowie mają kłopoty z kłótliwymi żonami, raje gojski i żydowski wystosowują do siebie noty dyplomatyczne w sprawie zwrotu świętego byka Szor Habora, który zbiegł za granicę z ciężarną anielicą. Cadykowie mieszkają w rezydencjach, a pracują na nich biedni uskrzydleni proletariusze. Kwitną pijaństwo i przekupstwo, aniołowie tęsknią za ziemską miłością, Saul wygraża Dawidowi, król Dawid romansuje w najlepsze. Nikt niczego się nie nauczył z ziemskiego życia, nikt nie zmienił obyczajów. Nocą do raju przez zieloną granicę przekradają się Adam i Ewa, by szukać drzewa, które ich ongi zgubiło.

Miklasz wciągnęła do pracy nad spektaklem całe miasteczko. Udzielają się rodziny Krasnopolskich i Hadamów, Tereszaków i Siekańców. Dla równowagi wypatrzyłem też liczną reprezentację Zhangów i Deanów. Wszyscy pewnie już mówią o sobie: "tutejsi". Dynów, tak jak i inne miasteczka w okolicy, wreszcie odzyskuje pamięć. Nie wstydzi się, że był tyglem narodowości i kultur (tydzień później w pobliskim Rymanowie można było zobaczyć rekonstrukcję żydowskiego wesela w pozostałościach synagogi).

Skrzyknięci do "Księgi Raju" zawodowcy, amatorzy, dzieci i naturszczycy grają z cudowną dezynwolturą. Pokazują nie tylko żydowski raj ulepiony z fantazji i groteski, z pieśni i smutku, ale i ten odkopany z przeszłości. Przecież parę sztetli w tych okolicach przed wojną było. I dziś dynowianie opowiadają o baśniowym żydowskim raju tak, jakby opowiadali o sąsiadach, którzy nie umarli, ale po prostu wyjechali na zawsze do lepszego świata. I została po nich pustka. Brak koloru, dziwna melancholia. Sam nie wiem dlaczego, ale bije z tego przedstawienia światłość. Po spektaklu wyjeżdża się z Dynowa i znowu ogarnia nas ciemność. 40 kilometrów lasów, Stasiuk, ksiądz Natanek, a potem cywilizacja, do której wracać się nie chce. Bo jak mawiał Menachem Mendel, cadyk z Rymanowa, uczeń Eli-melecha z Leżajska: "To prawda, że w Torze znajdziemy bardzo dużo słów o raju, ale ani jednego o Dynowie. Gdyby jednak dano mi wybór, to wolałbym zamiast do raju pójść sobie póki co do Dynowa. I wcale nie mam na myśli tamtejszych bardzo przystępnych cen drobiu". Święte słowa, rabbi, święte.



Łukasz Drewniak
Przekrój
30 sierpnia 2011
Spektakle
Księga raju