Miasto gwiazd

24-letni dyrektor festiwalu zmienił jego formułę, zamiast odcisków dłoni wprowadził pomniki i...

Znany od 14. edycji Festiwal Gwiazd w Międzyzdrojach nareszcie odciął się od konkurencyjnego Wakacyjnego Festiwalu Gwiazd w Gdańsku, który nie ma dobrej opinii ani wśród zapraszanych tam gwiazd, ani wśród dziennikarzy i widzów. Nowy dyrektor, już Międzynarodowego, Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach ma zaledwie 24 lata, ukończył studia w Londyńskiej Szkole Filmowej. Ma też legendarnych rodziców, nierozerwalnie związanych z kulturą, nie tylko żydowską.

Dawid Szurmiej, syn Gołdy Tencer i Szymona Szurmieja, znalazł pomysł na nową formułę nieco skostniałego festiwalu nad Bałtykiem i konsekwentnie ją realizował z ekipą bardzo młodych ludzi ze swojej firmy STUDIO AGART Film & Commercial Production.

Reżysera i producenta wspierały Międzyzdroje, od dawna nazywane miastem gwiazd. Do akcji włączył się Międzynarodowy Dom Kultury z nową dyrektor Jadwigą Bober, która okazała się sprawnym animatorem takich działań. W sumie festiwalem zawiadywało około 26 osób, a biurem prasowym - profesjonalny i sympatyczny duet Barbara Sołtysińska i Michał Dunin.

Do Międzyzdrojów przyjechało w tym roku około 50 gwiazd, ale wszystkich wykonawców, w przeróżnych działaniach artystycznych, było niemal dwustu. Obok Polaków pojawili się Białorusini, Ukraińcy, Rosjanie, Niemcy, Szwedzi i Anglicy. Z dziewięciu zaproszonych państw, sześć wydelegowało swoich przedstawicieli.

Zamiast celebrytów zaproszono artystów, którzy oddawali się pracy, grając koncerty lub występując w spektaklach. Dyrektor Szurmiej uczynił to świadomie, bo chciał pokazać różne rodzaje sztuki, także tej popularnej. Festiwal, w jego założeniu, nie miał być przeintelektualizowany, ale, po prostu, inteligentny. Z drugiej strony, miał dotrzeć do przeciętnych ludzi i wciągnąć ich w świat kultury. Jak sam mówił: - Staram się, żeby polski widz powolutku był edukowany w kierunku wyższej sztuki, co należy robić stopniowo. Jeżeli widz zostanie tym nagle zasypany, to nie zaakceptuje nowości, nie będzie chciał tego, czego nie zna.

Defilada w Alei Gwiazd

Na każdym kroku było widać, że pięciodniowa impreza zainteresowała turystów. Imprezy miały stuprocentową frekwencję. Wszystko wskazuje, że widzowie tegorocznego festiwalu będą przyjeżdżać do kurortu specjalnie dla tego wydarzenia, budując jego rangę i markę. Zaczęło się inaczej niż zwykle, bo barwną defiladą w Alei Gwiazd. Znane postacie z rodzimego show-biznesu jechały w zabytkowych kabrioletach i limuzynach, także na platformach, pozdrawiając ludzi na ulicach. Wśród pięknych aut był słynny mercedes V170, należący kiedyś do Lody Halamy i inne pojazdy związane z historią kina. Grała orkiestra, maszerowały czyrliderki. Szkoda, że deszcz popsuł nieco atmosferę i gwiazdy musiały się schować w samochodach, które na ten czas opuściły dachy. Słońce wyjrzało zza chmur dopiero podczas odsłonięcia pomnika-rzeźby, zmarłego w ubiegłym roku Jana Machulskiego. Paradę otwierał ciemnoskóry wokalista Lou Bega (różowy kabriolet), a zamykała Halina Machulska, której we wspomnianym mercedesie Halamy towarzyszył ukraiński aktor i były minister kultury Bohdan Stupka, Byłem zdziwiony obecnością na paradzie typowej celebrytki, Agnieszki Fitkau-Perepeczko. Jak się dowiedziałem, pani Perepeczko na festiwal wprosiła się sama. Dwa lata temu była tutaj gwiazdą, dzisiaj nikt specjalnie nie zwracał na nią uwagi. Była zgaszona, pochylona i postarzała (68 lat). Halina Machulska też mogłaby coś zrobić z siwymi kosmykami resztek włosów. Tłumaczyła, że powinna być na kuracji w Busku, ale dokonano cudu i przesunięto termin jej leczenia, jakby nie bardzo rozumiejąc, że to ona powinna odsłaniać pomnik swojego męża, co w końcu uczyniła. Rzeźbę wykonał Michał Selerowski, autor pomnika-ławeczki Gustawa Holoubka, który jest na niej bardziej podobny do siebie, aniżeli Machulski w kapeluszu i z trąbką.

"Wesoło, choć goło,

...głupio, ale zdrowo", taki tytuł miało spotkanie tego samego dnia w Międzynarodowym Domu Kultury z duetem aktorskim Szymonem Szurmiejem i Andrzejem Grabowskim, którzy specjalnie dla międzyzdrojskiej publiczności przygotowali wieczór pełen humoru i przedwojennego dowcipu. Razem z zaproszonymi gośćmi (Gołda Tencer, Kamila Boruta, Izabella Rzeszowska, Roksa-na Vykaluk, Genadij lschakov i Wojciech Wileński) zabrali widzów w podróż po Polsce, zarówno tej przedwojennej, jak i nowoczesnej. Było wesoło i nastrojowo. Satyryczne piosenki śpiewane przez Gołdę Tencer porwały publiczność. Szalone tempo zmieniających się jak w kalejdoskopie imprez festiwalowych, nabierało akcji wraz z każdą kolejną i trzeba było niezłej kondycji, żeby nie zagubić się w tym zawirowaniu do pierwszej nad ranem, codziennie.

W programie festiwalowym napisano, że Lou Bega to światowej klasy wokalista, nominowany do nagrody Grammy i paru innych. Miał zostać raperem (i słusznie, bo głosu nie ma), ale wybrał rytmy latynoamerykańskie. Ponieważ udało mu się wylansować dwa przeboje "Mambo No.5" i "I Got a Girl", nagrał aż (!) cztery płyty, które - o dziwo - sprzedały się w nakładzie 12 milionów egzemplarzy, w 40 krajach świata. W Polsce najpierw miał zdawkowe spotkanie z publicznością. I chociaż Michał Dunin dobrze się do niego przygotował, niestety zostało "zatupane" przez dzieci, które po kilku odpowiedziach piosenkarza, nieopacznie wpuszczone na salę, zakrzyczały go prośbami o autografy. I tu uwaga dla organizatora. Jeżeli już wpuszczamy publiczność na spotkanie, to wcześniej informujemy, na czym ono ma polegać i kiedy widzowie mogą wkroczyć do akcji. Bałagan na tym i paru pozostałych spotkaniach z gwiazdami burzył sympatyczną na ogół atmosferę. Sam koncert Lou Begi na pustej scenie, z półplaybacku, z kilkoma tancereczkami, nie był taką atrakcją, jakiej oczekiwano, ale jak na wczasową okoliczność, mógł się rozleniwionym urlopowiczom podobać. Po raz pierwszy w historii tego festiwalu mieli oni bezpłatny wstęp na większość imprez i po raz pierwszy mogli dotknąć gwiazd, do tej pory zabarykadowanych w Hotelu Amber i obcujących we własnym gronie lub nieustannie pozujących do zdjęć. Po występie Lou Begi można było po raz n--ty obejrzeć film "Vabank" z Janem Machulskim (na plaży przed hotelem), a po zmroku - teatr uliczny HAPPY FIRE i koncercik nijakiej Ramony Rey (pochodzi z Gryfie), której do tej pory, mimo egzotycznego pseudonimu, nie udało się przebić na naszym rynku.

Majka Jeżowska i męska muzyka

Drugi dzień festiwalu był najmniej ciekawy. Warsztaty teatralne, warsztaty filmowe (o kaskaderach), teatr uliczny, teatr kukiełkowy, spotkanie z aktorami i twórcami filmu "Żart" (był prezentowany na plaży), nocne granie zespołu Mi-kromusic, nie zainteresowały mnie na tyle, żeby się na nich skupić. Koncert Wojciecha Waglewskiego, Fisza i Emade w programie "Męska muzyka" oraz jubileuszowy program Majki Jeżowskiej - to największe atrakcje dla publiczności, lubiącej zarówno głośniejszą muzykę, jak i prościutkie piosenki. Waglewski zapowiedział, że był to jego ostatni koncert z synami, którzy naprawdę noszą imiona Piotr i Bartek, ale nie uzasadnił dlaczego. Ojciec i synowie odebrali platynową płytę za album "Męska muzyka".

Majka Jeżowska to jedna z najbardziej zaszufladkowanych polskich piosenkarek. Za swoją działalność dla dzieci została Kawalerem Orderu Uśmiechu i Ambasadorem Dobrej Woli UNICEF-u. Dwa przedszkola noszą jej imię, a w Radomiu odbywa się festiwal jej piosenek "Rytm i melodia". Dorosłym trudno będzie wytrzymać przy jej czteropłytowym albumie z 45 piosenkami i DVD. Ale dzieciom ta 50-letnia pani (w maju skończyła 49 lat) jeszcze się podoba. Podczas jej przydługiego koncertu dwie nastolatki, wychodząc w połowie, powiedziały: "Ona ciągle śpiewa dla małych dzieci, a nie dla nas, nigdy nie wyjdzie poza taki repertuar". I rzeczywiście zasłużona jubilatka, nie wyszła poza swój dotychczasowy image. Malutki głosik jeszcze bardziej zmalał, dawne tonacje niektórych piosenek zostały obniżone. Z roztańczonej, kolorowej piosenkarki dziecięcej pozostało niewiele.

Klimakterium i Calineczka

Trzeci dzień festiwalu rozpoczął się teatrzykiem kukiełkowym Amazon i spektaklem "Calineczka". Po prezentacji na warsztatach filmowych efektów specjalnych, spotkaniu z Edwardem Linde-Lu-baszenko (nie bardzo rozumiem, dlaczego właśnie z tym aktorem, na miejscu byli ciekawsi), ambitnym filmie "Młode wino" i drugim "Free rainer", świetnym klubowo-bluesowym występie Ali Janosz z HOODOO BAND, czekały nas dwa festiwalowe wydarzenia. Pierwsze to znakomity koncert Mieczysława Szcześniaka, któremu towarzyszył chór Gospel Joy (25-osobowy) oraz orkiestra. Wszyscy z programem przygotowanym specjalnie na tę okazję, utrzymanym w atmosferze przyjaźni i dobrej zabawy. Mietek w rewelacyjnej formie zaprezentował m.in. premierowe piosenki z nowej płyty, która niebawem pojawi się na rynku.

Ten dzień i cały Festiwal zdominowały absolutnie cudowne aktorzyce, które robiły furorę, gdziekolwiek się pojawiły ze spektaklem "Klimakterium i już". Tę przezabawną komedię muzyczną można nazwać musicalem, bo piosenek jest w niej wystarczająco dużo. Aktorki nie boją się śmieszności, nie wstydzą się grać postaci w wieku średnim i starszym. Wszystkie cztery nie tylko bawią, ale potrafią wzruszyć. Ich babskie spotkanie sprawia, że publiczność płacze ze śmiechu. Elżbieta Jodłowska (artystka, a jednocześnie autorka i sprawczyni całego zamieszania), to wielka osobowość, jak się okazuje

- nie tylko estradowa czy kabaretowa

- świetna aktorka i znakomita wokalistka. Krystyna Sienkiewicz (niepowtarzalne zjawisko aktorsko-wokalne), wspina się na sam szczyt swoich umiejętności, dodając do perfekcyjnego aktorstwa to coś, z czym trzeba się urodzić. Elżbieta Jarosik (fantastyczna aktorka, za późno odkryta dzięki serialowi "Niania", w którym rewelacyjnie wcieliła się w rolę matki tytułowej bohaterki), tutaj pokazuje jeszcze większe możliwości i inne środki wyrazu. Proponowałem jej zmianę fryzury na bardziej niezwykłą, ciekawe, czy ją zmieni? Absolutnie rozczulająca jest Grażyna Zielińska (Zosia, Matka Polka z Białegostoku), kreująca postać niezwykle ciepłą i serdeczną. Panią Grażynę miałem honor uratować, wyciągając z tłumu fanatyków autografów, którzy otoczyli aktorkę tuż po wejściu na Aleję Gwiazd. "Ludzie, ludzie, co wy robicie, dajcie spokój" - krzyczała. Podałem jej ramię i zdecydowanym krokiem odprowadziłem do hotelu. Tam siedzieliśmy w restauracji, w towarzystwie pozostałych aktorek z "Klimakterium", które przyjmowały niekończące się gratulacje. Jaka szkoda, że panie wyjechały do Warszawy jeszcze tej nocy. Zrobiło się smutno.

Janda kontra Zajączkowska

Po spotkaniu z 80-letnim kapitanem Hansem Klossem (Stanisław Mikulski), odwołanym spotkaniem z niepoważnym Tomaszem Karolakiem, imprezą dla VIP-ów, kinem na plaży, występem angielskiego zespołu Touch and Go (taneczne, przyjemne przeboje), wszyscy czekali na dwa aktorskie rarytasy repertuarowe dwóch wybitnych aktorek średniego pokolenia: Małgorzaty Zającz-kowskiej ("Matematyka miłości Ester Vil-lar") i Krystyny Jandy ("Piosenki z teatru"). Warto było czekać! Zajączkowska zabłysnęła w spektaklu muzyczno-te-atralnym, wyreżyserowanym przez Alicję Albrecht z wykorzystaniem efektów multimedialnych: muzyki Astora Piazzolli w wykonaniu zespołu Machina del Tango oraz z udziałem tancerza tanga argentyńskiego (cóż za wąska specjalizacja!), stylowego, skupionego i efektownego w każdym ruchu mistrza tańca Piotra Woźniaka. Wspaniała profesjonalistka (16 lat pracowała w Ameryce), dała wielki popis teatru jednego aktora, opowiadając przejmującą historię o odkrywaniu kolejnych masek sztuki nakładanych przez człowieka i aktora. Wcielała się momentami w wielką gwiazdę sceny argentyńskiej, która postanowiła rozstać się zteatrem, mówiąc przy okazji prawdę o sobie, o swoim związku z ukochanym mężczyzną, o błędach w postępowaniu z nim. Zajączkowska potrafiła wydobyć całą dramaturgię złożonej osobowości Ester Villar, która odbiera sobie życie na wieść o śmierci ukochanego. Krystyna Janda zaskoczyła i oszołomiła mnie jako aktorka śpiewająca. W swoim mistrzostwie zawodowym poszła dalej, nauczyła się śpiewać finezyjniej trudne, piękne utwory, których nikt nie zaśpiewa lepiej od niej. Współpraca z Magdą Umer dała rewelacyjne efekty! Piosenek z "Białej bluzki", "Kobiety zawiedzionej" oraz "Marleny" słucha się w ogromnym skupieniu. Janda elektryzuje publiczność. Zabrakło tylko opracowania gestu, ruchu, zainscenizowania pewnych sytuacji. Ale interpretacja - wspaniała! Zdawało się, że w ostatnim dniu tego festiwalu nikt nie przeskoczy tak wysoko ustawionej poprzeczki. A jednak...

Baletowe show

Po niedzielnych porannych, słabiuteńkich "Magicznych nutkach" drewnianej Magdy Femme vel Magdy Pokory-Wiśniewskiej (przekwalifikowanej w piosenkarkę dziecięcą), smutnym i nudnym spotkaniu z bardzo chorym, uduchowionym, siwobrodym Krzysztofem Kolbergerem, niemal doznaliśmy szoku widząc, co wyprawia na scenie fenomenalny balet rewiowy z Kijowa o nazwie A6. Elementy tańca klasycznego, modem, akrobatyki, rewii, perfekcja każdego ruchu... Brawura, podparta autentyczną młodością - to zachwyciło wszystkich tych, którzy przyszli na spotkanie z A6. Pięć godzin trwały próby, dwie godziny sam show. Jaką trzeba mieć kondycję, żeby to wytrzymać?! Owacja na stojąco! Nie bardzo udała się gala finałowa, która do tej pory była największą atrakcją Festiwali Gwiazd w Międzyzdrojach. Najpierw nie dopisali laureaci złotych wiaderek dla najsympatyczniejszych: Olga LJpińska i Majka Jeżowska. Wiaderka, odlane w brązie, wraz z łopatką, piaskiem i muszelkami osobiście odebrali tylko Stanisław Mikulski i Krzysztof Kolberger, którzy prywatnie wcale nie należą do ludzi sympatycznych. Dostał je także, mało znany w Polsce, Bohdan Stupka. Koszalińska Orkiestra Symfoniczna, pod batutą Rafała Rozmusa zagrała, co prawda, filmowe szlagiery, ale ponieważ początek koncertu zabrzmiał nad wyraz smętnie, ludzie zaczęli wychodzić. Nie wiem, ilu dotrwało do końca występu, bo... też wyszedłem.



Bohdan Gadomski
Tygodnikm Angora
27 lipca 2009
Portrety
Dawid Szurmiej