Między nami męczennikami

W tym, że rzeczywistość z każdym dniem mocniej wpisuje się w problematykę "Męczenników", nie ma nic zaskakującego; sztuka Mariusa von Mayenburga jest aktualna nie poprzez swą tematykę - zderzenie fanatyzmu z liberalizmem - ale przez sposób jej ujęcia. Dlatego pokusa czytania "Męczenników" przez niedawne wydarzenia w Paryżu - maskarę w redakcji "Charlie Hebdo" - może być zwodnicza. Chociaż nie ulega kwestii, że terrorystyczny atak na satyryczne pismo, ikonę francuskiej - w podtekście: europejskiej - wolności, podnosi temperaturę sztuki i skłania do szczególnej refleksji nad przedstawieniem Anny Augustynowicz.

Bo paradoksy, które ono ujawnia, nabierają w związku z tym kontekstem dodatkowych znaczeń. Męczennicy opowiadają przecież o fanatyzmie zrodzonym z chrześcijaństwa, a paryscy zamachowcy zabijali i zostali zabici, wykrzykując "Allah akbar"! Tyle że - wbrew prostym porównaniom i wynikłym z nich wnioskom społecznym czy kulturowym - mamy tu do czynienia z wyrazistym potwierdzeniem sugestii Mayenburga: współczesność jest bezradna wobec wszystkich agresywnych ideologii, jakie wypełniają pustkę naszych czasów. A zrodzona ze strachu przed nią skłonność do czarno-białego widzenia świata nakręca spiralę nienawiści.

Fabuła "Męczenników" jest stosunkowo prosta: wrażliwy chłopiec Benjamin (Konrad Beta) przeżywa duchową przemianę. W jej wyniku buntuje się przeciw swej szkole, a w efekcie całemu systemowi nauczania i społeczeństwu. Początkowy racjonalizm tego buntu - otaczającej rzeczywistości (tu: świeckiej i laickiej) przeciwstawiający własne argumenty - zmienia się dość szybko w skrajną negację i fanatyczną ideologię. Za którymi muszą iść czyny. A jednym z nich jest zbrodnia. Dopuszczalna właśnie w imię idei.

Gdyby Augustynowicz czytała Mayenburga jako dyskurs między racjami - a choćby i skrajnościami - dwóch światopoglądów (główną antagonistką Benjamina jest nauczycielka biologii i chemii Erika Roth-grana przez Sarę Celler-Jezierską), otrzymalibyśmy może spektakl intrygujący intelektualnie, wciągający w polemikę, lecz publicystyczny przede wszystkim. Ale szczecińsko-wałbrzyscy "Męczennicy" nie są takim przedstawieniem. Dlatego nie do końca wydaje mi się trafne - choć znalezione właśnie na stronie Teatru Współczesnego - zdanie, że "poddaje [ono] pod dyskusje różne twarze fanatyzmu".

Owszem, spektakl skłania do refleksji nad fanatyzmem - zideologizowaną skrajnie formą religii, a i każdego widzenia świata - lecz nie sądzę, by poddawał coś pod dyskusję. U podstaw prawdziwej dyskusji leży siła i wartość przeciwstawnych argumentów. Tymczasem Augustynowicz ukazuje świat, w którym argumenty są tylko wydmuszką ideologii. Pozorem, namiastką wartości. Co więcej: pretekstem przemocy. Każdej, zarówno społeczno-politycznej, jak i psychologicznej, a w końcu czynnej. Augustynowicz uderza w sedno dzisiejszych - tak mocno dziś artykułowanych w Polsce - sporów światopoglądowych, będących w istocie parawanem dla wojenek politycznych i cynicznych gier o władzę, o rząd dusz. Pokazuje bezrefleksyjność postaw, które wymuszają zajęcie twardego stanowiska, opowiedzenia się "za lub przeciw". A przy tym rodzą lęk przed byciem na zewnątrz takiego podziału. Nie bez kozery środowisko, w którym toczy się wojna pomiędzy Benjaminem a Eriką, pozostaje w gruncie rzeczy bierne. Wycofując się krok po kroku, pod pozorami obiektywizmu i dystansu, a w końcu zderzając się ze ścianą własnej bezradności.

Przedstawienie zrealizowane w kooperacji dwóch teatrów, które nie od dziś znane są ze śmiałej linii repertuarowej i odwagi myślenia o współczesności, przyjęte zostało w kraju dobrze i żywo, acz nie bez kontrowersji. Były nagrody (Festiwal Sztuki Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona" w Zabrzu), lecz i głosy krytyki. Mówiące, że Augustynowicz czytała Mayenburga po wierzchu, a z wielowarstwowej sztuki o "narodzinach obłędu" ("Newsweek") uczyniła dydaktyczny bryk. Opinia to nie tylko krzywdząca, a i fałszywa u podstaw. Owszem, Męczennicy Augustynowicz, jak tu już pisałem, nie usiłują być inteligentną rozmową przy stole na temat takich czy innych "racji" ani banalnym ostrzeżeniem przed fanatyzmem, który wykluwa się z małego ziarnka; są bowiem czymś innym z założenia: ostrym obrazem chorej rzeczywistości starzejącej się bezradnie wobec naporu różnych młodych głodów. Takiemu odczytaniu Mayenburga służy właśnie forma spektaklu utrzymanego w typowej dla Augustynowicz poetyce: czarna pusta scena z mocnymi akcentami scenografii (stół-ołtarz, szkolna tablica); dynamiczny - zgoła filmowy - podział na sceny (akcja - cięcie - akcja) i raczej zadania aktorskie niż bogate psychologicznie role. Można skądinąd zauważyć, że szybkie tempo przedstawienia różni je od innych realizacji Augustynowicz z ostatniego okresu, na ogół bardziej statycznych. Ale też wynika właśnie z wyjściowych założeń inscenizacji.

Co nie zmienia faktu, że pociąga to za sobą pewne koszta, bo założenia te osłabiają, niestety, niektóre walory sztuki. Lekka ironia Mayenurga jest tu - owszem - widoczna, ale to raczej gorzki grymas niż pełen niuansów humor. Płasko też - na ogół - wypadają postaci, z którymi się Benjamin konfrontuje. O ile zresztą rola Konrada Bety (nagroda w Zabrzu za debiut) - delikatność, która przybiera formę zimnej stali - świetnie się wpisuje w spektakl, a subtelniej zarysowane sylwetki bliskich Benjamina (Maria Dąbrowska, jako bezradna Inga, jego matka - także nagrodzona w Zabrzu, oraz Maciej Litkowski jako Georg - jego przyjaciel, niepotrafiący zrozumieć sytuacji) - choć mniej ze spektaklem spójne - wzbogacają go jednak, to inne postaci - nauczycieli i wychowawców - wypadają płasko, plakatowo (choćby Czesław Skwarek jako Ksiądz czy Filip Perkowski jako nauczyciel historii Markus). Nawet jak na ich role w przedstawieniu, będące raczej dowodem nijakości tych figur i społeczności, jaką reprezentują, niż istotnego w niej udziału.

Oczywiście, można rzec z cierpką autoironią, że wymiar tych ról - nie tyle społecznych, ile scenicznych - to właśnie najlepszy komentarz do miejsca nas samych w rzeczywistości. W której role zagubionych w życiu, bezradnych rezonerów, przyjmując na siebie szaty męczenników - tej czy innej idei - gramy z powodu myślowego tchórzostwa, braku refleksji nad sobą i światem.

Niełatwa to do przyjęcia konstatacja dla widzów, ale warto się z nią zmierzyć. Do czego ważne, sugestywne przedstawienie Augustynowicz jest świetną okazją.



Artur D. Liskowacki
Kurier Szczeciński
24 stycznia 2015
Spektakle
Męczennicy