Między piekłem a piekarnikiem

Jak powszechnie wiadomo, życie to kabaret. Telewizja pasie nim widzów od świtu do świtu, więc są wytrenowani w "braniu" rzeczywistości ujętej w klamry satyry, dowcipu, puent do śmiechu i rechotu. W sobotę na prapremierę komedii Marka Rębacza "Diabli mnie biorą" zaprosił Teatr Nowy.

Serwując swoje teksty Rębacz (m.in. "Dwie morgi utrapienia ", "Ciemno", "Atrakcyjny pozna panią") z uporem, niezniechęcony ocenami, walczy, by widownia miała szansę uświadomić sobie, na jak niebezpieczne próby wystawiają nas politycy, różni szamani promocji, głosiciele ofert specjalnych, nosiciele cud-kredytów.

Tego właśnie dowodzi kabaretowo-farsową sztuką "Diabli mnie biorą". Pomysł zgrabny. Józio nieudacznik kocha się w damskim potworze, marzy, by zostać gwiazdą rocka i zapaść na "marskość wątroby przed trzydziestką". Tata, były czołgista, chce wykrzesać z niego Pudziana, skrzyżowanego z Korzeniowskim.

Ale gdy w życiu marnie idzie, warto sięgnąć nawet po wsparcie piekła. I do akcji, wprost z piekarnika, wskakuje diabliczka, a nawet sam szef firmy oferującej ogień i wrzącą smołę.

Jako autor sztuki Rębacz piętrzy kalambury, skutecznie odwołuje się do doświadczeń i wyobraźni. Tyle że zamęcza słowotokiem... Rębacz reżyser powinien się z tym rozprawić, tymczasem on nie chce uronić ani jednego zapisanego słowa, a pomysłów inscenizatorskich mu brakuje. Zagadał widzów do granic wytrzymałości.

Kiedy już przyszło wątpić, czy da się to wytrzymać do końca, w drugiej części zjawia się Lucyfer. Rozpisany na kilka scenek skecz, rozgrywany w duecie z tatą czołgistą, wprowadza nowy rytm. To samo życie i robiący wrażenie obraz relacji między "Siwym", tym z góry, który jest mocny "bo ma więcej fanklubów", i piekielnym bossem. Racjonalnych objaśnień doczeka się też m.in. sprawa wynalezienia seksu, oraz upadku gospodarstwa agroturystycznego Adama i Ewy.

Rębacz, założyciel Polskiej Sceny Komedii, w koprodukcji z którą mamy premierę w Nowym, dobrze spisał się od marketingowej strony. Bez aktorskich sław szansa na przyciągnięcie widowni byłaby taka sobie. Lucyfer Olafa Lubaszenki - diabelsko poczciwy, świetnie zachowujący dystans do tego co przeszedł, w czym mieszał i miesza - bawi w najlepszym kabaretowym stylu. Wiodący z nim dyskurs tata czołgista Krzysztof Kiersznowski, sprawia, że cienka granica między zgrywą i komedią nie zostanie przekroczona. Trudne zadanie przypadło parze utalentowanych młodych aktorów - Monice Buchowiec i Bartoszowi Turzyńskiemu, którzy mieli do odegrania długą psychodramę, do tego do śmiechu. Reżyser im nie pomógł. Z wyczucia estetyki kpi oprawa plastyczna i kostiumy Zuzanny Żwirko, przygotowane na miarę teatrzyku objazdowego, wyglądające już na mocno zużyte.

Podczas spektaklu nieraz diabli biorą, ale kto kabaret lubi i aktorski kunszt docenia, porcyjkę refleksyjnej radości znajdzie. Kto chciałby, żeby go diabli nie brali wcale, nie ma szans.



Renata Sas
Express Ilustrowany
14 września 2010
Spektakle
Diabli mnie biorą