Mieszanka absurdów
Nie udał się premierowy spektakl Teatru Telewizji - "Bezkrólewie" Wojciecha Tomczyka. Autor nie ukrywał w wywiadach ambicji stworzenia dramatu odwołującego się do kilku tradycji: teatru staropolskiego oraz współczesnych, symbolicznych i satyrycznych form scenicznych.W konsekwencji jednak literacka strona sztuki przypomina mieszankę wtórnych odniesień do teatru absurdu spod znaku Ionesco, a także Mrożka, z domieszką Gombrowicza.
Wszystko to uzupełniają symboliczne odniesienia do niedawnych wydarzeń politycznych w Polsce i podziałów społecznych w naszym kraju. Z pewnością ważne wydaje się tu tzw. rewizjonistyczne podejście do tradycji polskiego romantyzmu. Jednak w konsekwencji w "Bezkrólewiu" mamy dwa grzyby w barszcz... a właściwie dużo więcej grzybów. Symbolicznie nakreślone postacie wydają się papierowe, a relacje między nimi niejasne, często drętwe i infantylne. Telewizyjna inscenizacja też nie pomaga w osiągnięciu zwartości dramaturgii i dynamiki przekazu.
Autorzy spektaklu chcieli zapewne ukazać tragikomiczny charakter postaw i charakterów współczesnych Polaków. W miejscowości nadgranicznej pojawia się grupa mężczyzn, która w panice pragnie opuścić kraj. Kolo, Glans i Gostek zatrzymują się u rodziny gospodarza Józefa, polskiego patrioty i katolika. Podczas absurdalnych rozmów okazuje się, że przybysze mają coś na sumieniu, mówiąc coś o śmierci króla, zapewne postaci symbolicznej.
Niejasna wydaje się ich odpowiedzialność za ostatnie dramatyczne wydarzenia, pewne jest tylko, że chęć ich ucieczki, noszącej znamiona zdrady, jest z tym związana. Z kolei gospodarz jawi się jako osoba uczciwa i prostolinijna, jednak z odcieniem prymitywizmu i oportunizmu. Tonąca w mętnych niejasnościach akcja zostaje uzupełniona o romans młodego uciekiniera z córką gospodarzy, jakby z tandetnej powieści.
Gra dobrych aktorów nie mogła, niestety, uratować spektaklu, opartego na niezbyt dobrze pomyślanym pomyśle.
Mirosław Winiarczyk
Idziemy
11 maja 2020