Migotliwość winy i niewinności

Migotliwość winy i niewinności jest najbardziej nieznośna. Matnia oskarżeń i usprawiedliwień, bez wyjścia; tu nic nowego się nie narodzi, tylko bezkresne miotanie się duszy - o "Sądzie Ostatecznym" Ödöna von Horvatha pisze Tadeusz Bartoś.

Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo gdzie, w jakimś bliżej nieokreślonym małym miasteczku; pośrodku zamkniętej społeczności, niczym w laboratorium - powiększony najdrobniejszy szczegół. My też tam jesteśmy. W samym centrum. Tutaj zatrzymuje czas, przestrzeń zagęszcza do bezwymiarowego punktu, dzieje się wieczność. To oś świata (axis mundi). Nieznośna intensywność kosmicznej dziury wchłaniającej całość bytu. Mieszkańcy miasteczka oczywiście nie wiedzieli, że uczestniczą w tym, co ostateczne. Mieszkańcy naszego świata, też nie rozumieją, że sąd trwa. Nikt nie wie.

Zamknięta społeczność to system naczyń połączonych, żyjący organizm. Przesunięcie jednego elementu oddziałuje na resztę, zmienia konfigurację; dysfunkcja części narusza stabilność całości. Przynależność do grupy, identyfikacja, zbiorowe wartościowania rządzą zachowaniem jednostek. Wszyscy się znają, wspierają bądź wyrażają niechęć, komentują, konstruują stereotypowe obrazy. W swej totalności tworzą nierozerwalne więzy.

W ten pogrążony w nieheroicznych grzechach i nieheroicznych cnotach świat wdziera się ZŁO. Nie jakieś konkretne nieszczęście, ale sama jego istota. Jesteśmy w laboratorium, gdzie widzimy więcej, obrazy zostają wyostrzone, kolory stają jaśniejsze, nic nie może się ukryć. Jesteśmy u ŹRODŁA. Ta alchemia zła przerasta symboliczną wyobraźnię mieszkańców. Uczestnicy gry nie widzą znaczenia uniwersalnego. Tak być musi. Wara profanom.

***

Katastrofa kolejowa to ślad pozostawiony przez ZŁO. Europa nie powinna się dziwić, oswojona ze złem niebanalnym. Rozmaite strategie adaptacji, wyparcie, racjonalizacja poczucie winy, poszukiwanie istotnych przyczyn i uwikłań to umiejętności nieobce Niemcom z Pierwszej i Drugiej Wojny Światowej, Brytyjczykom z epoki kolonialnych zbrodni, Francuzom zabijającym setki tysięcy w czasach algierskich rebelii, Polakom z Jedwabnego i dziesiątek podobnych wiosek.

Piewców zła z jednej strony, odwracających twarz, by nie patrzeć w jego otchłań - z drugiej, banalnych konsumentów z trzeciej - ich wszystkich usidlił swym trupim wzrokiem demon śmierci. Apokalipsa - zatopienie świata w morzu krwi, była dniem powszednim. Stąd pilna potrzeba zanurzenia się w oceanie niewiedzy. Lete - rzeka zapomnienia jest ZBAWIENIEM. Tylko utrata pamięci potrafi ocalić w Europejczyku dobrego człowieka. Czas leczy rany - głosi chytra sentencja. Jakby celem ran było zabliźnienie, a nie ich rozdrapywanie.

Zadanie więc wyznaczone: uwolnić się od poczucia winy. Lecz jeśli nie my, to kto jest winny? Kogo wskazać mają współuczestnicy zbrodni, milczący świadkowie, obojętny tłum? Jak skutecznie umyć ręce splamione krwią, jak zatrzeć ślady, by uwolnić pamięć?

***

Zmysł dramatyczny Ödöna von Horvátha sprawia, że widzimy te same postaci w dwóch wcieleniach, raz jako winowajców, raz jako ofiary. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. Naczelnik stacji, Tomasz Hudetz jest przyzwoitym człowiekiem, nigdy nikogo nie skrzywdził, a jednak przez niego ginie "cały świat". Anna, narzeczona miejscowego rzeźnika, córka oberżysty, z sympatią młodej dziewczyny chce pokazać Tomaszowi, kim jest w oczach innych, i staje się sprawczynią nieszczęścia. Chciała dobrze, chciała pomóc Naczelnikowi. Chciała, by zrozumiał, że wszyscy się z niego śmieją, by przestał ciągle bronić swej żony. Pocałowała Hudetza, by zobaczył nieznośną zazdrość małżonki. Stąd katastrofa kolejowa. Anna kochała Naczelnika, krzywoprzysięgała w jego obronie w sądzie, wiedziała, że jest niewinny, chciała chronić ukochanego. Lecz nie zapomniała, że wypadek zdarzył się przez nią. Obarczona wyrzutami sumienia, słyszała głosy, które nie przestawały ją dręczyć.

Hudetz, uwolniony od ciężaru prawnej odpowiedzialności, winny jest zagłady jedynej istoty, która była mu bliska, Anny. Hudetz wie, że zabił Annę, lecz tego nie pamięta. Jest więc winny i niewinny zarazem. Nie potrafi osądzić siebie. W miejscu ostatniego spotkania Anny i Hudetza, pod mostem, tam gdzie znaleziono zwłoki Anny mógł być także Alfons. Kto więc zabił? Kto jest winien katastrofy? Śmierć tylu ludzi, a nie sposób znaleźć winowajcy! Zło bez źródła zła, krzywda bez krzywdziciela. Oto skandal, zgorszenie, obraza boska. Tylko jakiś wymykający się, obły, obślizły PRZYPADEK.

Żona Hudetza nienawidzi męża, gnębiła go, bo ten się od niej "oddalił" - jest więc pokrzywdzoną, co też ją usprawiedliwia. Alfons, jej brat, najpierw wspiera siostrę w jej nienawiści do Hudetza, przekonany, że on jest potworem, który niszczy życie siostry. Hudetz jest winny, bo już nie był z nią jak z żoną; ale nie był z nią, bo ona była o trzynaście lat starsza. Cóż ona winna, że jest o trzynaście lat starsza? Dlaczego jednak wybrała sobie na męża młodzika, uwiodła go i poślubiła. Alfons zauważa: "Chciałaś na nim jego miłość wymusić, choć był od ciebie o trzynaście lat młodszy". Hudetzowa donosi na męża prokuratorowi (żona oskarża męża w sądzie). Podłość takiego zachowania Alfons zrazu potępia - wyrzeka się jej publicznie ("ta kobieta dla mnie nie istnieje"). A więc usunięto ją ze świata ludzi przyzwoitych, bo powiedziała prawdę. Później jednak, gdy jawna staje się wina Hudetza, Alfons wraca do siostry. Gdy zaś ta mówi: "za jakie grzechy musimy tak cierpieć", słyszy jego odpowiedź: "za swoje", a kiedy ona broni się mówiąc: "nie mam żadnych grzechów", ten ripostuje: "masz, tylko ich sobie nie przypominasz". Tak, niezastąpiona jest rola krótkiej pamięci, łagodzi obyczaje, przywraca spokój duszy. Jest wyzwolicielką uciemiężonych. Tylko Anna, głupia, nie potrafi zapomnieć. Musi więc zginąć. Zrobiła dla Hudetza wszystko, zniszczyła siebie, by go uratować. Jak nie uznać jej szlachetności! Połączeni wspólnotą zbrodni, Anna i Naczelnik, wyznają sobie miłość. Zło - więzią miłości! "Jak śmierć mocna jest bowiem miłość, nienasycona jak Szeol jest żądza miłości; jej płomienie - to płomienie ognia" (Pieśń nad pieśniami 8,6).

Migotliwość winy i niewinności jest najbardziej nieznośna. Matnia oskarżeń i usprawiedliwień, bez wyjścia; tu nic nowego się nie narodzi, tylko bezkresne miotanie się duszy. Duszna kafkowska atmosfera. Tak rodzi się potrzeba ostatecznego rozwiązania, jakiegoś wydarzenia definitywnego, które na zawsze oddzieliłoby dobro od zła. To rzecz najważniejsza: oddzielić dobro od zła. Droga jest tylko jedna: wskazanie winnego.

***

Rzeczowy Naczelnik chce zobaczyć swoją winę. I nie potrafi. Ogłasza więc własną niewinność, ponieważ, jak mówi, jest dobrym naczelnikiem. Zła nie popełnił, choć żaden sąd nie przyznałby mu racji. Anna powie do niego w profetycznym natchnieniu: "Pan został uniewinniony, ale będzie pan musiał popełnić jakąś wielką zbrodnię, żeby otrzymać karę". Sprawiedliwość musi się dopełnić, choćby przez zbrodnię. Równowagę społeczności zapewnia zasada odpłaty. Ona jest PRAZASADĄ, opatrznością, która, jak wiadomo, wszystkim kieruje. Nie może pozostać wina bez odwetu. To centralny mechanizm życia, wszechobecny i wszechmocny - reguła SPRAWIEDLIWOŚCI. Rację miał Hammurabi: "oko za oko, ząb za ząb". Idea winy bez kary niszczy ludzkie więzi, uniemożliwia wspólnotę. Za winę kara - to pierwsze społeczne spoiwo. Inaczej - chaos. Zemsta, realna, lub urojona, fizyczna, bądź symboliczna, to najwyższe prawo.

W sensie fundamentalnie etycznym niewinnym pozostaje Naczelnik. I on ostatecznie zostaje skazany. Wszystkie winy społeczności zrzucono na niego, tak by stał się wyzwalającym całopaleniem, kozłem ofiarnym. Nikt nie jest bez winy, i wszyscy są niewinni. Jednak odkupienie, rozdzielenie zła i dobra dokona się przez skazanie tego, który zła nie popełnił.

"Księga Izajasza" (42; 50; 52): "Oto mój Sługa, którego podtrzymuję. Wybrany mój, w którym mam upodobanie (...). Nie będzie wołał ni podnosił głosu, nie da słyszeć krzyku swego na dworze. Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku (...). Jak wielu osłupiało na jego widok - tak nieludzko został oszpecony jego wygląd i postać jego była niepodobna do ludzi - tak mnogie narody się zdumieją, królowie zamkną przed nim usta, bo ujrzą coś, czego im nigdy nie opowiadano, i pojmą coś niesłychanego (...) Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy go za nic. Lecz on się obarczył naszym cierpieniem, on dźwigał nasze boleści, a myśmy go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego (...). Dręczono go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak on nie otworzył ust swoich (...). Tak! Zgładzono go z krainy żyjących; za grzechy mego ludu został zbity na śmierć. Grób mu wyznaczono między bezbożnymi, i w śmierci swej był [na równi] z bogaczem, chociaż nikomu nie wyrządził krzywdy i w jego ustach kłamstwo nie postało".

On jedyny, Naczelnik Hudetz, oddaje siebie pod sąd boski; on tylko może powiedzieć: "Boże mój Boże, czemuś mnie opuścił"; może też prosić: "Ojcze przebacz im bo nie wiedzą co czynią". Wie, że w ludzkim sądzie nie znajdzie prawdy i sprawiedliwości. Nie znajdzie jej w twarzach współplemieńców. Ten, który nigdy nic złego nie powiedział o żonie, nikomu krzywdy nie wyrządził, był skromnym i rzetelnym urzędnikiem, ściąga na siebie nienawiść wszystkich.

Potrzeba niewinnej ofiary. Trzeba go zabić, przeprowadzić proces, osądzić, by wszyscy upewnili się co do jego niegodziwości, by przeszli w ten sposób wspaniałą wewnętrzną katharsis. Brakuje tylko publicznej egzekucji, ta dopiero dopełnia dzieła. Byśmy na własne oczy się ujrzeli jak zło zostaje usunięte ze społeczności, by nasze życie odnalazło spokój, by przywrócona została kosmiczna równowaga. Dopiero zło zbrodni na niewinnej ofierze wypędza zło, przywraca utracony stan homeostazy. To jedyna droga oddzielenia dobra od zła - ZWYCIESTWO ZŁA NAD ZŁEM. Zło złem zwyciężaj! Dobro jest fantazmatem, powierzchownością oglądu, przejściowym stanem równowagi, do którego nie należy się przywiązywać.

***

Nie rozstrzyga się o winie na tym świecie: "chciałbym być sądzony przez najwyższą instancję, (Bóg) na pewno mnie zrozumie" - powiada Hudetz. Myśl ta powraca w ostatnich słowach sztuki, będąc jej zwieńczeniem: "Najważniejsze jest to, że sam na siebie nie wydam wyroku skazującego" mówi Hudetz. Czym tedy jest sytuacja przeciwna, w której człowiek sam siebie rozgrzesza, chce być świadkiem dla siebie samego? Maksyma rzymskiego prawa zgłasza sprzeciw: "Nemo est iudex in causa sua". Odmienne spojrzenie ofiaruje "Ewangelia Jana", tekst chyba najbardziej pokrewny duchowi "Sądu Ostatecznego". Zarzucają Jezusowi Żydzi, iż sam siebie chce usprawiedliwić (J 8, 13-19):

"Ty sam o sobie świadectwo dajesz; świadectwo twoje nie jest prawdziwe". Ten zaś odpowiada: "Chociaż ja świadectwo daję sam o sobie, prawdziwe jest świadectwo moje, bo wiem, skąd przyszedłem i dokąd idę". Hudetz nie wie skąd przychodzi i dokąd idzie, słusznie więc stwierdza, że sam sobie nie może dać świadectwa. Ktoś inny musi wydać sąd. Chrystus mówi: "Ja nikogo nie sądzę". Hudetz, podobnie, nie sądzi, nie wydaje wyroku (nigdy o nikim złego słowa nie powiedział). Chrystus, choć sam z siebie nie osądza nikogo, jednak czyni to, bo nie jest sam. Mówi dalej: "A jeśli też i sądzę; sąd mój jest prawdziwy; bo nie jestem sam, ale ja i ten, który mnie posłał, Ojciec". Kto jest bardziej szalony? Stawiamy naprzeciw sobie człowieka, który wie, iż żaden sąd nie potwierdzi jego niewinności i odwołuje się w związku z tym do sądu ostatecznego, oraz człowieka mówiącego o ojcu, którego nikt nie zna: "Ani mnie nie znacie, ani Ojca mojego" - co też ma być dla niego usprawiedliwieniem?

Tego brakuje Naczelnikowi stacji: sądu Ojca. Jest sam. Niewinnie oskarżony zawsze jest sam, fałszywe oskarżenie podtrzymane przez społeczność to esencja samotności, zsyłająca do podziemnego świata upiorów, żywych trupów. Hudetz nie ma świadka na obronę. Chrystus, zanim został stracony, powiada, że nie jest sam, ma świadka, Ojca, i dlatego nie szuka innego świadectwa: "A w Zakonie waszym jest napisane, że świadectwo dwóch ludzi jest prawdziwe. Jam jest, który sam o sobie daję świadectwo; i daje świadectwo o mnie Ojciec, który mię posłał". Jednak w godzinie śmierci opuścił go jego główny świadek. Śmierć musiała się dopełnić w śmierci duszy, by uwolnić od przekleństwa. Nie wystarczy zabić ciało. Tylko absolutne zło wyzwala. Pozwala przebić się na drugą stronę świata.

Nikt nie jest bez winy poza tymi, których skazano. Nikt nie był bez winy w Jerozolimie w dniu śmierci Jezusa, nikt poza tym, którego skazano. Nikt nie był bez winy w miasteczku, poza tym, którego ścigano i pojmano. Nie bez winy są jednak ci Niewinni. Nieznośna dwuznaczność uniemożliwia bieg myśli. Dziecinna jest w tym świetle zapowiedź Ewangelii Jana: "Nie dziwcie się temu, bo przychodzi godzina, w której wszyscy, co są w grobach, usłyszą głos Syna Bożego. I wyjdą ci, którzy dobrze czynili, na zmartwychwstanie życia; a którzy źle czynili, na zmartwychwstanie sądu. Albowiem jak Ojciec wskrzesza umarłych, i ożywia, tak i Syn, których chce, ożywia". Pobożne życzenie, które nigdy się nie spełniło. Sąd Boga jest nieskuteczny; potrzeba innego, ludzkiego. Jedyna sprawiedliwość to prawo zemsty. Nikt nie jest ponad ZŁO.

***

Jeśli sąd ostateczny, to księga "Apokalipsy". Ona mówi o winie i wyzwoleniu dzięki krwi Baranka. Wina jest zawsze samooskarżeniem, działaniem superego, które wbija w ziemię, nie wypuszcza z morderczego uścisku. To właśnie jest "wielki Smok, Wąż starodawny, które zwie się diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ludzkość. To on, "oskarżyciel braci naszych (...), ten co dniem i nocą oskarża ich przed naszym Bogiem". On, Wąż Starodawny, Oskarżyciel, jest jedynym świadkiem Hudetza. On też był jedynym świadkiem agonii Chrystusa. Oskarżenie jest zawsze samooskarżeniem, oskarżyciel ma strukturę schizofreniczną: jest wewnętrznością doświadczaną jako zewnętrzność.

Także "Apokalipsa" obwieszcza naiwnie ostateczne zwycięstwo dobra: "Oni zwyciężyli dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa, i nie umiłowali dusz swych - aż do śmierci" (Ap 12, 9-11). Ogłasza zniesienie szatańskiego ucisku, wyzwolenie z pęt superego dzięki morderstwie popełnionym na niewinnym Baranku. Myli prawdziwe wyzwolenie z odreagowaniem skutkującym tymczasowym przywróceniem homeostazy. Naczelnik staje się odkupicielem wioski, Barankiem ofiarnym dlatego właśnie, że pozwala odreagować presję wszechwładnego superego przygniatającą społeczność, w której nikt nie jest bez winy i wszyscy są niewinni.

Zwycięstwo pokrzywdzonego to idea głęboko osadzona na fantazmacie triumfu dobra nad złem, wierze w ostateczny "happy end", wierze niezbędnej, podnoszącej na duchu, motywującej do działania, umożliwiającej życie, typowej funkcji adaptacyjnej. "Oliwa sprawiedliwa na wierzch zawsze wypływa" - jakże potrzebne to przekonanie, regulujące życie społeczności, stabilizujące jej funkcje. Nawet pokrzywdzony, słabszy, niezdolny do zwycięstwa własnymi siłami, może marzyć o rewanżu, o odegraniu się, przywróceniu sprawiedliwości. Wiara w ostateczne zwycięstwo dobra nie potrafi więc obyć się bez resentymentu.

Gdzieś kiedyś ktoś wyrówna rachunki, choćby miał to być Bóg przybywający pośród błyskawic na Sąd. To nawet łatwiejsze, scedować zemstę na Wszechmocnego. Robił to umiejętnie już św. Paweł tłumacząc Tesaloniczanom jak są dobrzy, i jak bardzo zemści się Bóg na ich wrogach za ich krzywdy: "Bo przecież jest rzeczą słuszną u Boga odpłacić uciskiem tym, którzy was uciskają, a wam, uciśnionym, dać ulgę wraz z nami, gdy z nieba objawi się Pan Jezus z aniołami swojej potęgi w płomienistym ogniu, wymierzając karę tym, którzy Boga nie uznają i nie są posłuszni Ewangelii Pana naszego Jezusa. Jako karę poniosą oni wieczną zagładę [z dala] od oblicza Pańskiego i od potężnego majestatu Jego" (2 Test 1, 3-9).

***

Oczyszczenie we krwi, ostateczny sąd nie dokonuje się u kresu dziejów, jest procesem, który spełnia się każdego dnia. Każdego dnia przekleństwo staje się błogosławieństwem - dzięki zbrodni. Dziś także trwa sąd, złożona zostaje ofiara, pomsta, przeniesienie winy. Konieczna jest oczyszczająca ofiara, przestępstwo kumulujące zło, izolujące je, i wysyłające na pustynię.

Nie można przerwać rytuału ofiary, nikt nie potrafi przerwać łańcucha zemsty. Nie potrafi tego dokonać śmierć Niewinnego. Nie działa proroctwo "Apokalipsy" o ostatecznym rozwiązaniu, bo było li tylko pobożnym, acz słusznym, życzeniem. Fikcją są słowa: "Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza jego Pomazańca (...). Oni zwyciężyli dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa i nie umiłowali dusz swych - aż do śmierci" (Ap 12, 9-11). Nic nie nastało. Nie może być dobra zrodzonego ze zbrodni. Prawo przyczyny i skutku nigdy nie zostanie zniesione, obłędny krąg zemsty nigdy się nie kończy. Kumulacja zła wymusza jedynie poszukiwanie dróg jego eksterioryzacji, wyrzucenia na zewnątrz społeczności, wskazania winnego, w wiecznym kole powrotu tego samego.

Kto kogo pokona - ten paradygmat triumfuje w procesie uwolnienia od winy. Powszechna wojna nie owocuje, jak chciał Heraklit, stanem równowagi w napięciu przeciwstawnych sił. Nie ma pojednania, jest prawo silniejszego, zawsze jest zwycięzca i pokonany. Odmowa uczestnictwa pozostaje indywidualna i nieskuteczna, per saldo bez wpływu na innych, bez znaczenia; to bycie dobrym przykładem, za którym nikt nie podąża, zwycięża bowiem przygniatający but superego: wina moja i moja niewinność - szukające zemsty.

Szukajmy więc ofiary, na naszą własną miarę, na nasze własne potrzeby, by uwolnić się choćby na chwilę. Szukajmy ofiary wyzwalającej naszą rodzinę, wioskę, naród. Potrzeba krwi nie ustaje, nie da się jej zagadać słodką mową miłości. Naczelnik irytuje, bo jest zwykły, pracowity, o nikim źle nie mówi, nie pozwala kpić z żony, jest ustępliwy, nadstawia drugi policzek (osobliwa grzeczność w rozmowie z Anną nie pozwalała mu przerwać konwersacji, co było bezpośrednią przyczyną wypadku). Taki jest najgorszy, jest wyrzutem dla wszystkich. Należy mu się sprawiedliwa kara. Jezus podobnie.

"Hudetz: Cicho... Czy to był odgłos trąb? Alfons: To był wiatr. Hudetz: Przecież ty sam w to nie wierzysz".

Istnieje wiele modeli sądu ostatecznego. W jednym z nich, katechizmowym, winni są wszyscy, sprawiedliwi są ci, którzy się pokajają, nagrodzeni zbawieniem, niesprawiedliwi wytrwają w buncie i pójdą na wieczne potępienie. Ten naiwny obraz znajduje swoje odmienne warianty. Nikt nie jest winny, wina jest iluzją, sąd i zbawienie są czymś zbędnym. I odwrotnie: wszyscy są winni i nikt nie może znaleźć ocalenia. Gdyby je połączyć, wyszedł by nam schemat obecny w sztuce Horvatha: wszyscy są winni i niewinni zarazem (niedialektycznie, bez pojednania), potrzebują oczyszczenia, choć jako niewinni, mogliby się bez niego obejść. Oczyszczenie ma więc jedynie sens jako przywrócenie porządku. Sąd ostateczny jest religijną fantasmagorią, rodzajem narracji organizującej życie zamkniętej grupy. Zawsze per saldo nieudaną próbą znalezienia wyjścia z matni. Nie istnieje obiektywne etyczne prawo, tkwimy poza dobrem i złem; jest tylko schizofreniczne superego.

Kolejny aspekt to możliwe zależności winy i kary. Kara jest konieczna, bo wszyscy zgrzeszyli. Kara jest zbędna bo nikt nie zgrzeszył, a grzech jest iluzją, jest tylko karzącym superego, a jeśli kara, to tylko jako element systemu wychowawczego i penitencjarnego społeczności.

Jeszcze inne spojrzenie. Ostatecznie wszystko zostanie policzone, wszystko co ukryte stanie się jawne. Sąd trwa, i trwać będzie zawsze, przychodzi w każdym momencie i rozdziela zło od dobra, jednych zsyłając w ogień wiecznego potępienia, drugich do światła radości niewinnych. Jeśli więc pytamy kto jest bez winy, odpowiedź brzmi: jedni są niewinni, drudzy winni. Od samego początku jedni są skazani na życie, drudzy na śmierć. Z ustanowienia Boga, który dopiero w ten sposób może okazać swą suwerenność, dopiero wtedy jego słowo może być słowem ostatecznym, ujawnieniem jego wszechmocy. Bo to on jedynie potrafi rozdzielić dobro i zło. Prawo moralne istnieje, lecz jest atrybutem boskim, niedostępnym człowiekowi. Dla niego jest ono tylko wyrokiem, przychodzącym z zewnątrz, bez odwołania.

***

Powróćmy na koniec do punktu wyjścia. Zapytajmy więc raz jeszcze: czym jest zło? Odpowiedź brzmi: jest przypadkiem, który burzy ustanowiony ład. A dobro jest koniecznością, przywracającą sprawiedliwość zapłatą, oddaniem każdemu, co mu się należy, wyrównaniem rachunków. Jednakże owo dobro poddane badaniu okazało się być swoim przeciwieństwem: zwyciężaniem zła złem, śmiercią wołającą o śmierć.

Admirabile commercium! Wybór nie istnieje. Pozostaje bunt, totalna, choć bezskuteczna, odmowa uczestnictwa: "nie bo nie". Odrzucenie taniego pocieszenia. Kainickie wypowiedzenie posłuszeństwa zasadzie sprawiedliwości, najbardziej fundamentalnemu, kosmicznemu prawu. Non serviam! Stanięcie po stronie przypadku. Zgoda na nieciągłość, bezład, rozpad, niespełnienie. Powtórzmy: Jeśli sprawiedliwość, która ma przywrócić zaburzony porządek jest ostatecznie złem, karmą, prawem zapłaty, to przypadek, źródło chaosu, okazuje się być ocaleniem. Tertium non datur.

P.S. Hutz jest postacią Hiobową. On o swojej niewinności argumentuje zdroworozsądkowo, analizuje swoje postępowanie i konkluduje, chce dociec swojej winy. I nie potrafi. Podobnie Hiob.



Tadeusz Bartoś
Materiał nadesłany
8 lutego 2013