Mijanie na scenie

"I Do! I Do!", grywany u nas także jako "Dwa razy tak" to - jak głosi podtytuł - musical o małżeństwie. Ta rozpisana na dwie role sympatyczna ramotka nadal potrafi widzów bawić, bo choć czas płynie a świat się zmienia, to nasze emocje i uczucia jednak nieco mniej.

Bohaterów poznajemy w dniu ich ślubu. Potem oglądamy migawki z pięćdziesięciu  lat ich małżeńskiego życia. Ze wszystkim co ono ze sobą niesie: radościami, smutkami, kryzysami, sukcesami i porażkami. Najzwyklejsze życie rodzinne. Fabuła wydaje się oczywista, wręcz banalna, bo co nowego można tu jeszcze wymyślić?  Temat, traktowany bardziej lub -  jak w tym przypadku - mniej poważnie, stale jednak aktualny.  Rzec można: „samograj”. Jeżeli dodamy do tego, że w rolach głównych  występują: Agnieszka „Fajka” Fajlhauer  i Wojciech Wysocki,  to wydaje się, że to pewniak na miły teatralny wieczór.

Nie byłam w Teatrze Rampa na marcowej premierze „I Do, I Do” w reżyserii  Karoliny Szymczyk –Majchrzak.  Spektakl zobaczyłam nieco później i byłam zawiedziona. Dwoje, świetnych przecież, artystów wydawało się „mijać” w tym ich scenicznym życiu. Nie grali na wspólnej dramaturgicznej płaszczyźnie. Czemu to przypisać? Błędnej obsadzie czy jedynie jakiemuś czynnikowi zewnętrznemu związanemu z tym konkretnym dniem?  Oboje dysponują świetnym warsztatem, więc mimo wszystko spektakl był „oglądalny”. Piosenki w wykonaniu Agnieszki Fajlhauer  ładnie puentowały poszczególne sytuacje sceniczne zaś te zaśpiewane przez Wojciecha Wysockiego były jakieś bierne, z dystansem. Aktorowi tej miary można postawić zarzut, że były bardzo poprawne. Jedynie bardzo poprawne. Na pewno nie uwalniały „nutek refleksji”, choć w tym przypadku, temu między innymi miały służyć. Kreowana przez niego postać, ani przez moment, nie była też tego dnia  „scenicznie młoda” -  choć rzecz ma przecież swój początek w dniu ślubu dwójki zdecydowanie młodych ludzi.  To wszystko wzmacniało wspomniany efekt „mijania się” postaci.

Wydaje się, że formie takiej jak musical przypisana jest pewna niezbędna dynamika. Zarówno postaci jak i działań scenicznych.  Brak tego koniecznego elementu powoduje, że nie „wchodzimy” w umowny, magiczny świat teatru . Zauważamy więc, że w niedużej ramie Małej Sceny łóżko zajmuje pół sceny, aktorzy tacy duzi a scena jakby za ciasna.

Leciwy temat sztuki  nadal potrafi być żywym jeśli się nim odpowiednio pobawić. Zabrakło tu pomysłu na taką zabawę. Zabawę sytuacjami codziennymi, więc najtrudniejszymi. Dla mnie zbyt statycznie … zbyt nijako.



Urszula Makselon
Dziennik Teatralny
27 kwietnia 2010
Spektakle
I Do! I Do!