Mikrokosmos absurdu

Kilka stolików, wyłożonych aksamitnymi, czerwonymi obrusami, śliczny żyrandol, zamknięty bar, naprzeciw pianino, całość otulona ciepłym światłem lamp. Przy wejściu uśmiechnięty Stanisław Twaróg – Moris, zaprasza, by zajmować miejsca po obu stronach tej niezwykle prostej, jednak jakże urokliwej scenerii. Gdyby i publiczność dostała swoje stoliki, zupełnie wczułaby się w rolę cichych podglądaczy, którymi przecież naprawdę się stała. Sala restauracyjna hotelu Residance gości jeszcze jednego, specjalnego mężczyznę – Magnusa w wykonaniu świetnego Piotra Napieraja, który to obchodził wówczas jubileusz 50 lat pracy artystycznej.

 

Magnus, z pozoru nonszalancki przedstawiciel wyższej klasy majątkowej szybko nawiązał kontakt z młodym kelnerem Morisem, który to uraczył go opowieścią o swym egzotycznym pochodzeniu i o ambitnych planach odnośnie pracy w hotelu. Obaj napili się razem spirytusu i szybko okazało się, że w początku ich znajomości prawdziwy był jedynie wspomniany trunek. Magnus był wyczulony na każdy telefon, oczekiwał kontaktu z Hollywood w sprawie ról i prosił Morisa, by niezwłocznie go o nim powiadomił. Ku jego zaskoczeniu, kelner poinformował go o takowym połączeniu. Co więcej, poniżył mężczyznę, mówiąc, że w wytwórni nie chcieli mieć do czynienia z tak marnym aktorem komediowym.

Wtedy akcja zaczęła się zawiązywać, napięcie rosnąć. Nie było żadnego telefonu, nigdy nie miało go być, to tylko gra, pozory, chociaż kłamstwo to wreszcie powoduje prawdę. Magnus przyznaje się, że jest na zakręcie życiowym, stać go na opłacanie pokoju w hotelu jeszcze tylko przez tydzień, a Moris informuje, że świadomie podjął grę i nie jest tym, na kogo się kreował. Wspomnieć należy także czarującą oprawę muzyczną Tomasza Jachyma i wokal Anieli Kowalskiej. Przerywniki te narzucały zdarzeniom pewien układ w czasie, bieg dnia po dniu. Jedynym elementem, dotyczącym dźwięku, który można zakwestionować, były krótkie, wzbudzające grozę melodie, towarzyszące punktom kulminacyjnym dialogów. Ich powtarzalność i częstotliwość stała się w końcu z lekka rozpraszająca i uciążliwa.

Tytułowy kontrakt zostaje sporządzony, najpierw w żartach, i dotyczy warunków odebrania życia Magnusa przez Morisa. Kelner zastrzegł, że zrobi to do tygodnia, kiedy zechce i jak zechce w zamian za resztę pieniędzy Magnusa. Zapadła decyzja, nikt nie zna konkretnej daty ani sposobu śmierci. Dręczące oczekiwanie towarzyszyło zarówno publiczności jak i samemu Magnusowi. Z początku zajmował się jeszcze innymi sprawami, wychodził na spacery, rozmawiał z Morisem o tajemniczej delegacji, która miała wkrótce zawitać w hotelu. Rozprawiali o polityce, gospodarce, sensie i bezsensie istnienia. Wciąż jednak zdawało się, że szczery jest w tej relacji jedynie alkohol, a maski tylko się zmieniają, nigdy nie opadają. Dni nieubłaganie mijały, Magnus zaczął zamykać się w pokoju, mało jadał, wyczekiwał z trwogą tego, co miało go uwolnić.

Tekst Mrożka, chociaż liczy sobie już tyle lat, jest boleśnie aktualny, a sytuacje sceniczne, które oglądaliśmy jako publiczność, tylko to potwierdzają. Ten absurdalny mikrokosmos niczym zwierciadło odbija sytuację geopolityczną i nastawienie Polaków do siebie nawzajem oraz do świata. Starsze pokolenie, które powinno cieszyć się ustatkowaniem i spokojem wynikającym z doświadczenia życiowego jest zagubione, niepewne i zdesperowane. Świadome błędów, do których nie chce się jednak przyznać. Młodzi, którzy zasłaniają się coraz to nowszymi kreacjami swoich postaci, szukają miejsca w świecie, nie są w stanie go znaleźć, utrzymać na dłużej, sprawiają pozory, że ich życie płynie wedle ich woli.

Oba pokolenia zgadzają się jedynie w tym, żeby wyprzeć się prawdy, starać się do samego końca, by uniknąć zdarzeń, o które sami przecież zabiegali. Kiedy każdy odgrywa rolę w swojej własnej tragedii, nad naszymi głowami spotyka się tajemnicza delegacja, która dyskutuje o tym, w jakim świecie przyjdzie żyć nam, ludziom z pięter niżej. Za zamkniętymi drzwiami, w hermetycznym gronie. Koniec, zarówno sztuki, jak i każdego człowieka jest tragiczny, ponieważ jest niewiadomy, a uniknięcie lub zmiana nieznanego, cóż... eufemistycznie można by rzec, że jest to nadzwyczajnie trudne.

Po kontrakcie, rozmowach, sojuszu i porozumieniu, chwilowym, złudnym poczuciu wspólnoty oraz jedności pozostały jedynie zapisane słowa i kilka kropel spirytusu na dnie piersiówki – atrybuty naszego Narodu.



Emilia Pospieszny
Dziennik Teatralny Podkarpacie
11 kwietnia 2025